COLDPLAY
"Everyday Life"
(PARLOPHONE)
***
"Everyday Life" zanurza Coldplay w różnych gatunkach. Ta dwufazowa płyta (pierwsza część zwie się "Sunrise", druga "Sunset") przedstawia ekipę Chrisa Martina chłonną eksperymentów, pomiędzy którymi trafiają się również piosenki o znajomej konstrukcji oraz ładnych liniach melodycznych. Ale od razu postawmy sprawę jasno, wielbiciele trzech pierwszych bezbłędnych albumów będą potrzebowali cierpliwości. Bo choć całość nosi charakter uporządkowany, czytaj: konceptualny, to jednak moje odczucia bliskie były podejrzeń, czy aby nie jest to zbiór utkany z b-side'ów, outtaków oraz innych, z jakiś powodów wcześniej niechcianych ścieżek. A więc trochę takie sierotki zaproszone do wspólnego stołu.
Doceniam poszukiwania (niekiedy widoczne fascynacje Brianem Eno, Paco De Lucią, muzyką francuską, afrykańską czy orientalną) jednak wolałem Coldplay, którego dawniejsze piosenki ze swadą kręciły się na letnich jak i zimowych oponach. Dlatego tęsknię za zespołem, któremu nie marzyły się jeszcze występy stadionowe, a który czarował przekazem, nie opakowaniem.
Najładniejszą piosenką "Daddy". Delikatna ballada, niosąca się niczym płatki śniegu. Chris Martin nie po raz pierwszy w takich chwilach zaszczyca nas kolorytem swej osobowości. W tej samej kategorii spróbuje tu jeszcze dorównać, nasycona smyczkami i ponownie namiętnym śpiewaniem Martina, tytułowe "Everyday Life". Jednak, nie ten albumowy fragment zaskoczy wnikliwych penetratorów dokonań tej nad wyraz popularnej grupy. Wydaje się, że ich uwagę przyciągnie zaskakujące "Arabesque". Rzecz, jakiej Coldplay do tej pory nigdy nie stworzyli. Zrytmizowana oraz opracowana na smyczki, a nawet dęciaki, folk/jazz/popowa piosenka, w której Chris Martin jawi się francuskośpiewnie. Totalny odjazd, który w swym jądrze nabiera nawet bogatej strukturalnie psychodelii. Dla mnie bomba! Lecz "Arabesque" to niejedyne zaskoczenie, choć na pewno największe. Inne otrzymujemy zaraz po inicjującym całość - a ubrane w pogrążone w smutku smyczki - albumowym intro "Sunrise". Kompozycja "Church", która swobodnie i za sprawą kobiecej wokalizy zamierzenie pachnie klimatem Wschodu. A propos
wywołanego do tablicy tytułu "Church", czy zauważyliście, że żyjący w cieniu Boga Martin, coraz częściej się do niego zbliża? - weźmy kompozycje: o nieco katedralnym posmaku "When I Need A Friend" oraz wspomniane tytułowe "Everyday Life" ("... wraz z pierwszym światłem szeroko rozłożę ramiona, Alleluja...).
Znajdziemy tu jeszcze gospelowe "Broken", bluesowe doo-wop "Cry Cry Cry", a nawet wziętą na ruszt brutalność policji w kontekście rasistowskim, co dostarcza "Trouble In Town". Ponadto także troszkę innych tematów, do których niekoniecznie podejdziemy bez asekuracji. Zaś pomiędzy "Sunrise" a "Sunset" potkniemy się o takie kilkuścieżkowe nic, czyli o zawartość kilkusekundowych tracków, począwszy od nr 9 aż po 16, w których cisza, albo bicia dzwonów. Nie jest lekko z tymi nowymi Coldplayami. I pomyśleć, kiedyś dokonywali niemożliwego grając sercem, a dzisiaj tworzą muzykę, z którą jest trochę tak, jak po nudnym meczu: widowisko marne rozstrzygnęły karne.
Andrzej Masłowski
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"