piątek, 30 marca 2018

c'mon everybody

Słońce nieśmiało wygląda zza chmur, ale powietrze nadal chłodne. Synoptycy nie prognozują miłych, ciepłych świąt. Zima późno się przebudziła i teraz nie chce pójść do wszystkich czortów. Cieszmy się jednak, że Poznań, to nie Koszalin czy Warszawa, albowiem tam wczorajszy poranek był niesympatycznie biały.
Od dziewięciu dni wiosna, a drzewa i krzewy wciąż zimowe. Być może niedziela w Nawiedzonym Studio coś odmieni. Kilka akcentów wiosennych wetknę tu i ówdzie, lecz rzewnie też nie będzie. To by się kłóciło z moim rockowym usposobieniem. Zabiorę więc walizkę smakowitości, plus nieco chili i pieprzu.
Lubię te nasze wielkanocne spotkania. Można się po nich rzetelnie wyspać. Zarówno Państwo Szanowni, jak i ja. Nawet dzielące nas odległości nie powinny stanowić przeszkody. W dobie internetu, Nawiedzonego da się posłuchać nawet z Kamczatki.
Już kilka dni temu wiedziałem, a dzisiaj podano oficjalnie, że TSA opuścił Marek Piekarczyk. Chyba nie najlepiej było w zespołowych szeregach, skoro muzycy poszukiwali jego następcy od mniej więcej roku. Być może odbije się to jednak korzystnie na TSA, a być może grupa spadnie do drugiej ligi, jak Turbo lub Lombard.
Od serca wyznam - pomimo, iż nawet w odległej przeszłości mawiałem już o tym w audycjach - że jakoś nie jestem fanem TSA. Nie jestem i chyba nigdy nie byłem. Głupio się przyznać, ale nie przepadam za śpiewem Marka Piekarczyka. Nie posunę się jednak dalej w swojej ocenie, bo dzisiaj tak łatwo kogoś urazić.
Troszkę słuchałem ekipy Piekarczyka i Nowaka w pierwszej połowie lat 80-tych, ale wynikało to raczej z młodzieńczej chłonności na muzykę, niż z prawdziwej fascynacji ich twórczością. W tej materii rocka imponowali mi przede wszystkim AC/DC, bądź szwajcarscy Krokus. Obie ekipy względem TSA stanowiły za istną przepaść. O ile AC/DC, w zasadzie już nie ma, o tyle Krokus do dzisiaj pokazują ogon naszym TSA. Nie chodzi mi tutaj o warsztat umiejętności naszych wymiataczy z Południa Polski, lecz o dar, jakim smykałka kompozytorska. Odwieczna zresztą nasza bolączka. Dotyczy to 95 procent rodzimych rockmanów, którzy myślą, że jeśli dorzucą do pieca, to już wszystko gra. A ja zawsze powtarzam: kompozycje, jeszcze raz kompozycje!!! Albo ma się do nich przyłożenie we krwi, albo zostaje się jedynie rzemieślnikiem. TSA na początku kariery jednak potrafili zaimponować. Pierwsza płyta koncertowa, wczesne single oraz następne dwie studyjne, autentycznie były niczego sobie. Miewały mankamenty, ale też fajne momenty ("Wysokie Sfery", "Trzy Zapałki", "51", "Na Co Cię Stać", "Maratończyk", "Mass Media"). Później bywało różnie, zazwyczaj nijako - zarówno repertuarowo, jak też personalnie. Wychwalana przed laty comebackowa płyta "Proceder" jak dla mnie powiewała niemiłosierną nudą, i po raz kolejny obnażyła niemoc i miałkość kompozytorską.
Po upływie lat pozwolę sobie na śmiałą tezę, że gdyby na longplayu "Rock And Roll" zaśpiewał ktoś pokroju Marca Storace'a, to dałoby się ją uratować. Kto wie... maybe yes, maybe no, maybe baby I don't know. Dlatego nie żałuję TSA, nie uronię też łezki nad Markiem Piekarczykiem, ponieważ nigdy nie był on moim wokalnym bohaterem.
Nie pamiętam, kiedy z własnej nieprzymuszonej woli nastawiłem w domowych kątach którąkolwiek z płyt TSA, a przecież kilka ich mam. I to głównie na winylach, bowiem na CD, dosłownie dwie. Nie korciły mnie nawet kompaktowe reedycje, których kilka lat temu dokonała firma Metal Mind Productions. Z początku odezwał się kolekcjonerski duch: kup, postaw na półce, a może nawet zagrasz w audycji?. Jednak drugie "ja" podpowiadało: po co? nigdy do tego nie wrócisz, a po to, żeby tylko mieć... Jak widzicie Drodzy Państwo, potrafię się przekomarzać z samym sobą, i często rozsądek bierze górę. A teraz, za tę całą opowiastkę nadstawiam karku, niech sobie ulżą dotknięci.
UFO w 1976 roku
Po latach obejrzana "La Bamba" dała mi kopa na rock'n'rolla epoki 50/60's. Z nieukrywaną przyjemnością wróciłem do Eddiego Cochrana. I wcale nie do najbardziej osławionego (i ze wszech miar fenomenalnego!) "Summertime Blues", a do drugiego - co do powszechnego uznania - "C'mon Everybody". Posłuchałem go w ostatnich dniach dobrych kilkadziesiąt razy. Jakie to proste granie, a jednocześnie jakie genialne. Niby znam ten kawałek od zawsze, lecz dopiero na starość odkrywam jego wielkość. Nie dziwi mnie, że tak wielu artystów oszalało na jego (ich) punkcie. Tylko samych UFO mam w chałupie cztery wersje "C'mon Everybody". Nie wiedziałem, że aż tyle, dopóki nie przejrzałem płytoteki. Wersja z debiutanckiego albumu (z 1971 roku) porywa surowością i młodzieńczym zapałem, choć Phil Mogg niegdyś powiedział, że na pierwszych dwóch płytach oni w ogóle jeszcze nie potrafili grać. Hmmm... Mam jeszcze takiego oficjalnego bootlega, z zapisem show z 1976 roku, gdzie na gitarze orze Michael Schenker - i co tam się dzieje!!! - klękajcie narody. Z dwuminutowego w pierwowzorze kawałka, UFO potroili jego czasowe ramy.
Do świątecznej kartki od Słuchacza Przemka Górskiego, dzisiaj dobiła druga od Słuchaczki Violi. Bardzo mi przyjemnie, dziękuję. Zarówno za życzenia, jak też za kultywowanie zwyczaju słania dobrego słowa pismem odręcznym.






Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"






czwartek, 29 marca 2018

AXEL RUDI PELL - "Knights Call" - (2018) -








AXEL RUDI PELL
"Knights Call"
(STEAMHAMMER)

*** 1/2






Każda nowa płyta zespołu dowodzonego przez Axela Rudiego Pella przypomina mi kolejną wizytę w McDonaldzie; niczym nas nie zaskoczy, ale zawsze dobrze smakuje. Nie inaczej jest w przypadku najnowszej "Knights Call". Tradycyjnie całość rozpoczyna intro ("The Medieval Overture"), po czym wyłania się obowiązkowa torpeda ("The Wild And The Young"), by w dalszej części pojawiło się kilka podobnych ("Wildest Dreams", "Long Live Rock", "Slaves On The Run", "Follow The Sun"), oczywiście w zestawie zawsze widnieje obowiązkowa podrasowana heavy nerwem ballada ("The Crusaders Of Doom"), a także ballada w bardziej klasycznej formie ("Beyond The Light"), plus motoryczny tasiemiec, choć tym razem zabarwiony starożytną Mezopotamią ("Tower Of Babylon"), a czasem też okazjonalny instrumental ("Truth And Lies"). I gdyby nie fakt, że ja naprawdę uważnie słucham każdej płyty Pella, w dodatku od początku jego kariery, to mógłbym po tylu latach doświadczeń zacząć recenzować jego albumy bez słuchania, w ciemno. I na pewno wszystko by się zgadzało. Nie zmienia się więc wypracowany styl, jak też gitarowa technika gry szefa całego tego przedsięwzięcia, do tego niezmiennie panuje pewien kompozycyjny schemat (nawet w projektach graficznych okładek), jedynie tylko wokaliści dokonywali roszad w latach minionych. Choć akurat Johnny Gioeli zadomowił się na dobre, a jego głos towarzyszy nam od dwudziestu lat. Słucham więc tej muzyki od circa trzech dekad i przyjemnie nie dostrzegam ewolucji.
Axel Rudi Pell proponuje heavy rocka wyrosłego z dokonań gitarowych herosów, pokroju Ritchiego Blackmore'a, Michaela Schenkera, Gary'ego Moore'a czy Scotta Gorhama. Królują więc chwytliwe zwrotki i refreny, podbite zachrypniętym głosem Gioeliego, plus każdorazowo miłe dla ucha gitarowe solówki, w których Pell nie próbuje się z nikim ścigać. To sprawia, że daleko mu do gitarowych onanistów, pokroju Steve'a Vaia czy Joe Satrianiego.
O wszystkich kompozycjach, z tej, jak zarówno też z płyt poprzednich, da się zgodnym chórem powiedzieć: udane, a czasem nawet udane bardziej. Kwestią tylko naszego nastroju polubienie jednej melodii szczególniej, a innej ponad rozmiar skoczni. We mnie z "Knights Call" na dłużej zadomowiło się porywające "Long Live Rock". Kawałek, który jawi się skrawkiem tytułu słynnego "tęczowego" "Long Live Rock'n'Roll", aczkolwiek jest on od tamtego kanonu całkowicie niezależny. Pomimo, iż jak najbardziej także zasługuje na miano przeboju wieczystego.
Instrumentalny "Truth And Lies", plus energetyczny i soczyście melodyjny "Slaves On The Run", też niczego sobie. Reszta już pręg nie pozostawia, ale nóżka bezustannie potupuje w ich rytm.
Dobra płyta, pomimo iż wcale nie lepsza, ni gorsza od wcześniejszej "Game Of Sins", czy jeszcze wcześniejszej "Into The Storm", jak i jeszcze wcześniejszej "Circle Of The Oath", no i jeszcze, i jeszcze wstecz....






Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"





środa, 28 marca 2018

DUKES OF THE ORIENT - "Dukes Of The Orient" - (2017) -









DUKES OF THE ORIENT
"Dukes Of The Orient"
(FRONTIERS RECORDS)

***1/2





Początki Dukes Of The Orient sięgają czasów, gdy Geoff Downes postanowił wskrzesić oryginalną Asię - tą z Johnem Wettonem - a jednocześnie osamotniony John Payne także zapragnął z Guthriem Govanem oraz Jayem Schellenem kontynuować przygodę pod banderą "Asia", choć pod przymusowo zmodyfikowanym szyldem "Asia featuring John Payne". W konsekwencji czego ekipa Payne'a zaprezentowała się wówczas publiczności za Wielką Wodą, dodatkowo zdobywając uznanie w chłonnej klasycznego rocka Japonii, po czym nawet z myślą o realizacji premierowego albumu zaszyła się w studio. Niestety sprawa z niewiadomych powodów ugrzęzła, przez co płyty nigdy nie wydano, i zapewne, gdyby nie śmierć Johna Wettona - która dała niedawno Payne'owi impuls do sięgnięcia po tamte zakurzone piosenki - być może nigdy byśmy ich nie poznali. Nie wiadomo też, czy powołani do życia Dukes Of The Orient odsłaniają właśnie wszystkie popełnione wówczas kompozycje, albowiem nawet John Payne wydaje się nieco tajemniczy w wyjawieniu wszystkich faktów.
Dukes Of The Orient przewodzi basista i wokalista John Payne, który współtworzy ten band z wirtuozem instrumentów klawiszowych Erikiem Norlanderem - muzykiem znanym z grup Lana Lane, Last In Line, a wcześniej Rocket Scientists. Do obu panów dobili jeszcze perkusista Jay Schellen, plus piątka gitarzystów, pośród których ex-Asia'owaci Guthrie Govan oraz wcale nie taki okazjonalny w "pozabasowej" materii John Payne. Ponadto do ich grona nieśmiało wdarła się skrzypaczka Molly Rogers - którą usłyszymy w utworach "Amor Vincit Omnia" oraz "Fourth Of July".
Album niesie się oceanem klasycyzujących syntezatorów Norlandera oraz wyrazistymi melodiami podlanymi bujnymi refrenami, nad którymi panuje potężny, a chwilami wręcz monumentalny głos Johna Payne'a. I choć całość zawiera osiem melodyjnych kompozycji, to jednak ich czasowa objętość wyklucza każdą z osobna z ramówek współczesnych radio-rozgłośni. Najkrótsze mają po 5 minut z sekundami, a najdłuższe sięgają nawet 8-10 minut. Większość bez problemu mogłaby stanowić za ozdobę niejednego pasma FM, jednak współczesny radiowy didżej przytnie każdą tego typu przydługawą piosenkę przynajmniej o połowę, a wszystko pod dyktando chlebodajnych pasm reklamowych. Dlatego nie szukajmy takiej muzyki we współczesnym radiowym eterze. Jej specyfika i urok zarezerwowane zostały pod domowe zacisze. Warto więc lapidarnie oddać się w objęcia tych niebanalnych, a i też zdecydowanie niemodnych brzmień.
Payne i Norlander na początek proponują przebojową i utrzymaną w stylu Asii pieśń "Brother In Arms". Smakowity kąsek, nie powiem, jednak prawdziwą bombą początkowego albumowego etapu okazuje się następne w kolejności "Strange Days". Zapętlona jednolitym rytmem gitara, plus w podkładzie delikatne, a'la wczesne Toto partie klawiszowe, doskonale korespondują z namiętnym, a też chwilami na pół wykrzyczanym wokalem Payne'a. Mamy w tym przypadku do czynienia z najbardziej porywającą albumową melodią, której w końcowej fazie towarzyszy również brawurowe, choć niestety przykrótkie syntezatorowe solo Norlandera.
Z tej bogatej brzmieniowo płyty pragnę wyróżnić jeszcze kolejne krewne stylu Asii: żywiołowe "Time Waits For No One", pompatyczną balladę "Amor Vincit Omnia", do tego ośmio- i półminutowe "Fourth Of July" oraz finałową, na pół-ceremonialną mini suitę "Give Another Reason". Ta ostatnia kompozycja szczególnie przykuwa uwagę w swej drugiej części, gdzie sytym harmoniom wokalnym towarzyszą wielobarwne partie gitarowe, wśród których nie brak akustycznych motywów, czasem wręcz zahaczających o estetykę flamenco.
Chwała Payne'owi, iż pozostawił wystarczająco dużo miejsca pod umiejętności Norlandera, dzięki czemu magik czarno-białej klawiatury nie szczędzi porywających fraz w każdej z ośmiu zawartych tu kompozycji. Miło zatem przekonać się, że życiowy partner mojej epicko-symfoniczno-metalowej ulubienicy Lany Lane, nieprzerwanie ma się dobrze. Norlander wiernie kultywuje szkołę Keitha Emersona, Ricka Wakemana czy speca od syntezatorów: Patricka Moraza.
"Dukes Of The Orient" jest płytą adresowaną raczej do pop/progresywnego, czyli trochę bardziej wygładzonego grona odbiorców ambitniejszej odmiany artystycznego rocka. Lecz uspokoję, zamiast miałkich emocji, z gatunku: jak na rybach, muzycy proponują ciekawą fuzję wirtuozerii oraz chwytliwych bombastycznych refrenów, niejednokrotnie wyśpiewanych przez Payne'a rozpostartymi płucami.






Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"





wtorek, 27 marca 2018

fortuna

Takie zdarzenie... pewien jegomość podrzucił mi cały karton kompaktów R.E.M. Jest ich dobrych pięćdziesiąt. Same rarytasy. Single, bootlegi, nawet wywiady. Niech Pan z nimi zrobi co chce - rzucił na odchodne. Hmmm... a ja choć lubię grupę Michaela Stype'a, to jednak żaden ze mnie fan. No dobrze, w chałupie stoi na półce z dziesięć podstawowych albumów, lecz słucham ich nad wyraz okazjonalnie, na co mi więc pięćdziesiąt na górkę? Powinienem je porozdawać, i chyba tak uczynię. Tak, wydam komuś nieinteresownemu. Komuś, kto też mnie nie wylicza na co dzień z każdej złotówki. I proszę dać wiarę, że w tym centusiowatym świecie takich ludzi nie brakuje.
Z całego tego mozolnie latami utkanego zbioru zgarnąłem dla siebie trzy tytuły. Singla "Losing My Religion" - bo lubię, a miałem piosenkę tylko na albumie, ponadto innego singla "Shiny Happy People" - z identycznych powodów, plus bootlega "Covering Them". Ten ostatni tytuł szczególnie frapujący. Otóż, zawiera nagrania koncertowe przełomu 80/90's, i jak sam tytuł sugeruje: jedynie covery. A więc, kawałki z repertuaru The Byrds, Lou Reeda, CCR, Elvisa Presleya, Aerosmith, Boba Dylana, Rolling Stonesów i jeszcze wielu innych. Będzie niezła uczta. Używając nieradiowego określenia, mogę wszem i wobec obwieścić, iż przy odpowiedniej okazji sobie z tej płyty co nieco "popuszczamy". Młodszym radiowcom nie polecam jednak na antenie, jak i poza nią, puszczać muzyki. Puścić, jak i popuścić, to sobie można.
Czasem więc fortuna spada z nieba, choć niekoniecznie każdorazowo wywołując najuczciwsze w nas dreszcze - jak w moim odosobnionym przypadku. Skoro już o fortunie... ta właśnie była o włos... albowiem mój Tata kilka dni temu mógł sobie pluć w brodę. Niestety, niedobrze przez całe życie grać w Totka (tzn. w Lotto) stałymi liczbami. Mój Ojczulek, senior Masłowski, trzasnął właśnie trójkę w Dużym Lotku, choć bardzo niewiele brakowało do szóstki, wystarczyło jedynie pozostałe trzy nietrafione zaklajstrować krzyżykiem o jeden wstecz. Jak jednak powszechnie wiadomo, tacy nigdy nie wygrywają. Szóstkę zwyczajowo zgarnia gość wysyłający na chybił-trafił na jakiejś peryferyjnej stacji benzynowej, a o wygranej należy mu jeszcze przypomnieć w telewizyjnych pasmach informacyjnych - na mniej więcej dwa/trzy tygodnie przed końcem terminu. Cała Polska później drży, ściska kciuki... znajdzie ten kupon, zreflektuje się, że to o nim mowa... i gdy już trzy bańki mają przepaść, nagle gość wyrasta spod ziemi, podchodzi do okienka wypłat i bezczelnie żąda swego. Ech, a przecież już na niejednych buźkach pomału zarysowywała się rozkosz czyjejś porażki.







Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"




poniedziałek, 26 marca 2018

Facebook, get out !

Wczorajsze Nawiedzone Studio zdecydowanie pod dyktando dwóch sympatycznych filmów, które w ostatnich dniach wyemitowały stacje Polsat Film ("La Bamba") oraz TVN Fabuła ("Szkoła Rocka"). Oba jak najbardziej aktualne, z tematami, które nigdy się nie przedawnią. "La Bamba" opisująca przebieg krótkiej kariery świetnie zapowiadającego się Ritchiego Valensa, a któremu nawet nie przyszło dobić pełnoletności. Z kolei, "Szkoła Rocka" jest filmem w miarę młodym i zdecydowanie fikcyjnym, jednak szumnie rock'n'rollowym i obalającym nudną szkolną katorgę. Katorgę, która w naszym krótkim życiu na niewiele się zda. Wszyscy wszak prędzej dobijemy do grobowej deski, niż w prozie życia skorzystamy z przymusowego pakietu edukacyjnego. 
Jack Black jako Dewey Finn, gość który zamiast zostać gwiazdą rocka, pewnego dnia wbija się w belferskie portki swego przyjaciela i zabiera za nauczanie rocka dobrze poukładanych dzieciaków w jednej z elitarnych szkół. Przerabia uczniów na język rocka, lecz ci zanim dotrą do Led Zeppelin czy AC/DC, słuchają jeszcze jakiegoś syfu, w rodzaju Puffa Daddy'ego, czy tym podobnych... Dewey nudne nauczanie zamienia w ciekawe zajęcia pod przewodnictwem wzorcowej muzyki, uświadamiając małolatom, kim byli Jimi Hendrix, Rick Wakeman czy Clare Torry śpiewająca pamiętne "Wielkie Przedstawienie Na Niebie" na "Dark Side Of The Moon". I jak sam Dewey głosi: "granie rocka, to łamanie zasad". I tego się trzymajmy.
W owej budzie jest ponadto taka fajna zakręcona dyrektorka, której bardzo zależy na dobrym imieniu szkoły oraz grona nauczycielskiego, choć gdzieś tam w sercu też w niej pogrywa rock'n'roll. Facetka jest fanką Stevie Nicks, ale to dopiero się ujawnia, gdy kobitka sobie okazjonalnie dziabnie. Wówczas zapomina o nudziarskiej, a przy tym rygorystycznej szkole, i wychodzi z niej prawdziwa równiacha. I choć nie przychodzi jej łatwo wskoczyć na niekonwencjonalne tory nauczania Deweya, to szybko pomiędzy nimi zapętla się nić sympatii - choć bez wskazań przypieczętowania jej w łóżku. I nic to, że cała sprawa pod koniec się rypie, gdy wychodzi na jaw, że z Deweya tak naprawdę tylko nauczycielski farbowany lis. Dzieciaki jednak zdążyły gościa polubić, a poza tym dzięki niemu udaje się zabłysnąć w konkursie muzycznych talentów, co prawda zajmując w nim tylko drugie miejsce, za to kradnąc serca publiczności, w tym przybyłych rodziców oraz garstki nauczycielskiego grona. Super zabawa ta "Szkoła Rocka", a przede wszystkim kapitalny (jak zawsze !) Jack Black. Prawdą też, iż scenariusz został napisany właśnie pod niego, więc nici byłyby z filmu, gdyby nie udział w nim przefajowego grubaska. Inna sprawa, że trudno wyobrazić sobie kogokolwiek innego w tej roli.
Warto zatem prześledzić oferty filmowe każdego tygodnia, można dzięki temu załapać się na zapomniane muzyczne filmy, bądź po prostu przeoczone. Właśnie "Szkoła Rocka" jest dla mnie jednym z takich zaległych filmów, na który w epoce do kina nie dotarłem, choć dotarł wówczas mój circa 10-letni syn Tomek. Nie wiem jak to możliwe, że szkraba posłałem na coś tak sympatycznego, a samemu ograniczyłem się jedynie do podwózki i odbioru młodziaka. Być może "Szkoła Rocka" wpłynęła nieco na niego, ponieważ dzisiaj Synuś zasłuchuje się zdecydowanie wyżynającym nudę rockiem, a przecież w tamtych latach zapodawał z głośników jakieś pierdy, w rodzaju Jeden Osiem L.
Ubezwłasnowolniłem swoje Facebokowe konto, przynajmniej na pewien czas. Nic tam się nie dzieje na tym Facebooku. Wszech panujący lansik, ogólne popychanie pierdół, a w zamian żadnych ciekawych dyskusji czy polemik. Poza tym, mdli mnie rozwijająca się fala zwolenników PiSu lub tego oszołoma Kukiza. Więdną me uszy na słuchanie argumentów ludzi, dla których jedynym wiarygodnym źródłem informacji stają szaletowe TVP 1 bądź jej sklonowana siostra TVP 2. Aż ciśnie się na usta: wyłączcie te wymioty, włączcie myślenie. Coś czuję, że zaraz do mojej mailowej skrzynki zapuka jakiś nabuzowany prawuch.
Nie stracę kontaktu z grupą ok. 30-35 osób, którzy na Facebooku stanowili zwartą ekipę Nawiedzonego Studia. Tylko z uwagi na nich miałem opory przed podjęciem decyzji o dezaktywowaniu konta. Bo tylko oni tak naprawdę dla mnie się tam liczyli, reszta to tylko nic nieznaczące tło. Typowi udawacze, którzy wdzierając się do mego grona pozorowali radiowych słuchaczy, a prawdą fakt, iż później nigdy pod audycyjnymi postami nie potrafili postawić choćby jednego okazjonalnego polubienia. Natomiast, gdy tylko zarzuciłem na FB jakąś kąśliwą uwagę pod adresem Kukiza lub Kaczyńskiego, od razu mordy rozwydrzone. Nie chcę takich udawaczy. Na co mi oni? Ani życia nie wzbogacą, ani dobrym słowem otulą, po prostu kręcą się pod nogami.
Płyta na 26 marca: FM "Atomic Generation". Jak milutko posłuchać głosu Steve'a Overlanda. Dopóki nie włączy się debiutanckiego i weryfikującego prawdę "Indiscreet", człowiek ulega złudzeniu, że wciąż identico głosu młodzieńczego, tak samo brzmiącego jak w 1986 roku. Pomimo tego, i tak przez te trzydzieści lat wydaje się, że niewiele mu ubyło. Nie będę się teraz o tej płycie rozpisywać, uczynię to niebawem w ramach płytowej recenzji.






Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"





"NAWIEDZONE STUDIO" - audycja z 25 marca 2018 - Radio "Afera" - 98,6 FM Poznań





"NAWIEDZONE STUDIO"
niedziela 25 marca 2018 - godz. 22.00 - 2.00
 
RADIO "AFERA", 98,6 FM (Poznań)
www.afera.com.pl 


realizacja: Szymon Dopierała
prowadzenie: Andrzej Masłowski








STATUS QUO - "Perfect Remedy" - (1989) -
- The Power Of Rock

KROKUS - "Big Rocks" - (2017) -
- Summertime Blues - {Eddie Cochran cover}

BULLET - "Dust To Gold" - (2018) - premiera albumu 20 kwietnia 2018 r.
- Speed And Attack
- Ain't Enough

MICHAEL SCHENKER FEST - "Resurrection" - (2018) -
- Warrior - {śpiew ROBIN McAULEY, GARY BARDEN, GRAHAM BONNET & DOUGIE WHITE}
- Take Me To The Church - {śpiew DOUGIE WHITE}
- The Last Supper - {śpiew ROBIN McAULEY, GARY BARDEN, GRAHAM BONNET & DOUGIE WHITE}

ANGRA - "Ømni" - (2018) -
- Ømni - Silence Inside

BAD COMPANY - "Here Comes Trouble" - (1992) -
- Stranger Than Fiction

FM - "Atomic Generation" - (2018) - 
- Too Much Of A Good Thing
- Golden Days
- Playing Tricks On Me

RICK PARFITT - "Over And Out" - (2018) -
- Twinkletoes
- Lonesome Road
- Fight For Every Heartbeat

T.REX - "The Slider" - (1972) -
- Ballrooms Of Mars

STEVIE NICKS - "Bella Donna" - (1981) -
- Edge Of Seventeen

V/A - "La Bamba" - (1987) -
LOS LOBOS - Come On, Let's Go
LOS LOBOS - We Belong Together
MARSHALL CRENSHAW - Crying, Waiting, Hoping
BRIAN SETZER - Summertime Blues
LOS LOBOS - Charlena

STRAY CATS - "The Best Of" - (1996) -
- C'mon Everybody - {Eddie Cochran cover} - nagranie koncertowe z 1983 roku

BRIAN SETZER ORCHESTRA - "Guitar Slinger" - (1996) -
- The House Is Rockin' - {Stevie Ray Vaughan cover}

BRIAN SETZER ORCHESTRA - "The Dirty Boogie" - (1998) -
- The Dirty Boogie
- This Old House - {Rosemary Clooney cover}

BUDDY HOLLY - "Golden Greats" - (1985) - kompilacja
- Brown Eyed Handsome Man
- It's So Easy
- It Doesn't Matter Anymore
- True Love Ways

RUSH - "Feedback" - (2004) -
- Summertime Blues - {Eddie Cochran cover}

THE WHO - "Live At Leeds" - (1970) -
- Summertime Blues - {Eddie Cochran cover}
- Shakin' All Over - {Johnny Kidd & The Pirates cover}

HUEY LEWIS & THE NEWS - "Fore!" - (1986) -
- Jacob's Ladder
- Stuck With You
- Whole Lotta Lovin'
- Doing It All For My Baby
- Hip To Be Square

DON McLEAN - "American Pie" - (1971) -
- American Pie

BLUE CHEER - "Vincebus Eruptum" - (1968) -
- Summertime Blues - {Eddie Cochran cover}






Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"




98,6 FM....
...na wrotach do Nawiedzonego Studia

niedziela, 25 marca 2018

JUDAS PRIEST - "Firepower" - (2018) -








JUDAS PRIEST
"Firepower"
(SONY MUSIC)

****





"Firepower" ukazuje się w okolicznościach wzmożenia choroby Parkinsona u Glenna Tiptona. Gitarzysta jednak zdołał dokończyć dzieła, choć na najbliższych koncertach w jego miejsce wskoczy Andy Sneap - obok legendarnego Toma Alloma (wielokrotnie etatowego współpracownika Judas Priest, ale też Krokus, Y&T czy Loverboy), także jeden z producentów najnowszego dzieła Judas Priest.
Po przeciętnej "Redeemer Of Souls" potrzebna była prawdziwa moc ognia, co tymczasem z dumą zwiastuje tytuł bardzo wyczekiwanej płyty ekipy Roba Halforda. I w tym miejscu uroczyście chylę przed nią czoła, nie tylko za dostarczoną muzykę, ale przede wszystkim za zjednoczenie wszystkich zespołowych sympatyków. Nie ma lepszych czy gorszych, brzydszych i piękniejszych, bądź bogatych i biednych - wszyscy są równi. Dlatego "Firepower" posegregowano jedynie na wydawnictwa winylowe oraz na dwu sposób kompaktowe, które różnią się gabarytami, bądź sposobem opakowania, jednak nikomu nie ubędzie choćby jednego nagrania, gdyby nawet komuś przyszło zakupić najuboższą wersję w podstawowym jewel case. I taki szacunek względem fanów zawsze zostanie odwzajemniony.
Płyta rozpoczyna się ze spodziewanym impetem. Tytułowy "Firepower", nie jest co prawda drugim ściskającym za gardło "Painkiller"-em, lecz blisko 67-letni Halford nadal potrafi przyłożyć. Ogniem przede wszystkim, o czym niech zaświadczą wyskandowane słowa: "...potęga ognia paraliżuje... siła ognia motywuje... a śmierć jest pewna i nie przewiduje wyjątków...". Zaraz po nim, równie szybkie i miażdżące "Lightning Strike" ("...zatrzymajmy to szaleństwo władzy mknące z przeraźliwą siłą..."). W dalszej kolejności popieści nas mroczny "Evil Never Dies" ("...czarne chmury otaczają mnie zewsząd, napełniając lękiem..."). I tak już będzie po finałową muskularną balladę "Sea Of Red" ("...w morzu czerwieni tkwią historie, które należy opowiedzieć, albowiem z biegiem lat wspomnień przybywa...") - raz szybciej, czasem nieco wolniej, ale zawsze z odpowiednim ciężarem. Znajdziemy tu sporo dobrego, jak choćby przebojowy, i szkoda, że tylko niespełna 3-minutowy "No Surrender" ("...w pogoni za marzeniami wspinam się coraz wyżej...") lub niemal Black Sabbath'owy "Lone Wolf". Jednak jako jeden z najpiękniejszych fragmentów płyty stoi dwuset, w postaci minutowego instrumentalnego interludium "Guardians", plus podrasowana odpowiednim nerwem pieśń "Rising From Ruins" ("...stawiamy czoła naszym wrogom, niech usłyszą nasze głosy, a ziemia zacznie emanować empatią..."). Z czternastu dostępnych kompozycji, każda spełnia pokładane nadzieje, więc słuchajmy bez obaw.
Należy jeszcze na koniec wyróżnić piękną grę Glenna Tiptona. Na całej "Firepower" muzyk pokazuje swoje umiejętności, niemal drwiąc z uaktywnionej po blisko dekadzie chorobie. I w tym miejscu należy sprostować nasilające się spekulacje, jakoby wszystkie partie Tiptona odegrał Andy Sneap. Sam Sneap niedawno zaprzeczył tym niesłusznym pogłoskom, po czym podobne oświadczenie wystosowali wszyscy członkowie Judas Priest.
Na patrona albumu Judaszki wybrali Titanicusa, czyli wszechmogącego Boga potęgi ognia. I taka też jest ta płyta. Proszę jej posłuchać z radością i bez obaw, po czym wetknąć okładkę pomiędzy uznane "British Steel", "Screaming For Vengeance" czy "Defenders Of The Faith".






Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"





piątek, 23 marca 2018

La Bamba

W miniony poniedziałek stacja Polsat Film przypomniała "La Bambę". Nie widziałem tego filmu od tamtych czasów, obejrzałem więc z niemal czystą kartą. Żywiołowo opowiedziana historia Richiego Valensa, którego dynamicznie rozwijającą się rock'n'rollową karierę przerwał śmiertelny w skutkach wypadek lotniczy (po powrocie z jednego z koncertów, a w drodze na kolejny). Muzyk miał zaledwie 17 lat. W tamtym wypadku zginęli również Buddy Holly oraz Big Bopper, przez co zdarzenie ochrzczono: "dniem, w którym umarła muzyka".
Przez upływ lat zupełnie zapominałem fabułę, fajnie więc było ją sobie przypomnieć, jak też zarazem rzucić okiem na dawno niewidzianego Briana Setzera - tutaj w roli Eddiego Cochrane'a wykonującego "Summertime Blues, czy też Marshalla Crenshawa jako Buddy'ego Holly'ego. Myślę, że tego typu historie powinno się wykładać młodym ludziom w szkołach, zamiast ich zmuszać do prehistorycznych mistrzów muzyki klasycznej, a których kilku/kilkunastoletni umysł po prostu nie chłonie.
Gdzie ta wiosna? Wczoraj na pobudkę śnieg, a dzisiaj, choć już bez tego białego paskudztwa, to jednak ciąg dalszy brzydoty. Szaro, buro. Pogoda taka, jak nasze narodowe poczucie humoru.
Ostatnio nie pisuję. Nie mam o czym, nie chce mi się, poza tym i tak przecież wszyscy wszystko wiedzą.





Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"




poniedziałek, 19 marca 2018

"NAWIEDZONE STUDIO" - audycja z 18 marca 2018 - Radio "Afera" - 98,6 FM Poznań



"NAWIEDZONE STUDIO"
niedziela 18 marca 2018 - godz. 22.00 - 2.00
 
RADIO "AFERA", 98,6 FM (Poznań)
www.afera.com.pl 


realizacja: Tomek Ziółkowski
prowadzenie: Andrzej Masłowski




YES - "90125" (1983)
- Changes - {śpiew TREVOR RABIN & JON ANDERSON}

DBA3 - DOWNES / BRAIDE - "Skyscraper Souls" (2017)
- Angel On Your Shoulder - {feat. MATTHEW KOMA}
- Lighthouse - {feat. TIM BOWNESS}
- Skin Deep - {feat. MARC ALMOND}

SAGA - "Silent Knight" (1980)
- What's It Gonna Be?

SAGA - "Money Talks" (2001) -- singiel
- Don't Give Up - {Peter Gabriel cover} - śpiew MICHAEL SADLER & ALANNAH MYLES

RANDY NEWMAN - "Land Of Dreams" (1988)
- It's Money That Matters - {na gitarze MARK KNOPFLER, na basie LELAND SKLAR, a na synth/klawiszach GUY FLETCHER}

HOOTERS - "Zig Zag" (1989)
- 500 Miles
- Don't Knock It Til You Try It
- Give The Music Back

TREVOR RABIN - "Can't Look Away" (1989)
- I Didn't Think It Would Last
- Hold On To Me

===================================
===================================


STEPHEN HAWKING
(8.I.1942 - 14.III.2018)

kącik poświęcony Astrofizykowi




PINK FLOYD - "The Endless River" (2014)
- It's What We Do
- Talkin' Hawkin' - {voice sample STEPHEN HAWKING}

PINK FLOYD - "The Division Bell" (1994)
- Keep Talking - {voice sample STEPHEN HAWKING}

====================================
====================================

THE ROLLING STONES - "Sticky Fingers" (1971)
- Wild Horses - {pamięci Arturowi - partnerowi życiowemu mojej Siostry Eli, a także Ojcu Słuchacza}

ALABAMA - "Mountain Music" - (1982) -
- Changes Comin' On

ALABAMA - "The Closer You Get..." (1983)
- Alabama Sky

SUPERTRAMP - "Slow Motion" (2002)
- Broken Hearted
- Over You

FRANCIS ROSSI - "One Step At A Time" (2010)
- Sleeping On The Job
- Tullalah's Waiting

JOHN MILES - "Upfront" (1993)
- Oh How The Years Go By
- Pale Spanish Moon

MARC COHN - "The Rainy Season" (1993)
- Walk Through The World
- Rest For The Weary

MARC COHN - "Marc Cohn" (1991)
- Walking In Memphis

BRUCE HORNSBY & THE RANGE - "The Way It Is" (1986)
- The Way It Is

VANGELIS - "1492 - Conquest Of Paradise" (1992)
- Pinta, Niña, Santa Maria (Into Eternity)

BRUCE HORNSBY & THE RANGE - "Scenes From The Southside" (1988)
- I Will Walk With You



Andrzej Masłowski 
"NAWIEDZONE STUDIO"

w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 

 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"




niedziela, 18 marca 2018

Talkin' Hawkin'

Dawno nie miałem grypy, no to się przytrafiła. Od wtorku chodzę jakiś taki, a nawet z dwoma dniami pod pierzyną. Leczę gardło pod dzisiejszy program, choć nie jest lekko. Prawdziwy ze mnie Andy Talkin' Hawkin' - że pozwolę sobie nawiązać do pewnego utworu Pink Floyd, w którym muzycy wykorzystali głos zmarłego ostatnio astrofizyka Stephena Hawkinga. Syntezator mowy Hawkinga przetwarzał jednak głos mistrza z czystością, jakiej mi dzisiaj zdecydowanie brakuje.
Ostatnie dni przeleniuchowałem, nie zawsze mając ochotę na muzykę czy na cokolwiek. Coś tam poczytałem, co nieco obejrzałem, do muzyki z życiem powróciłem jednak dopiero wczoraj. Zabrałem się za dawno niesłuchane, a niegdyś uwielbiane płyty, i splotłem z nich połowę audycji. Pozostała druga połówka, to też efekt odstawienia na bok wszystkich nowości. Nowości, którymi jestem zmęczony, wręcz: wyczerpany. Dlatego dzisiaj kompletnie je odpuszczam.
Na półce oczekuje szesnaście nierozfoliowanych nowiuśkich kompaktów. I dobrze, niech sobie poczekają na swój czas. Nie są najważniejsze.
Muszę się trochę zbuntować. Ostatnio u moich kolegów radiowców z południa Polski przeanalizowałem rozpiski ich autorskich audycji, i jedno co mi się rzuciło: nowości, tylko nowości. Niektórzy traktują muzykę tylko przedpremierowo, by w dniu światowej premiery ta, wydała im się już stara i mniej atrakcyjna od kolejnej puli przedpremierowych wisienek. W miejsce wywalonej za burtę pojawia się kolejny potok zapowiedzi i próbek albumów, których premiery za kolejnych kilka tygodni. I tak bez końca. Myślę czasem, że takowych prezenterów bardziej interesują daty, plus chęć samemu bycia pierwszym, niż to, co najważniejsze: muzyka. Ta w tym wszystkim schodzi na dalszy plan. Zapewne dzisiejszy słuchacz, który ma wszystko w sieci, wywiera presję, ponieważ tylko nowości mogą go zaskoczyć. Machina więc rozpędzona, nie myśli nawet na moment odsapnąć. Jestem przekonany, że większość tych ludzi otumania uszy nowinkami-bzdurkami, nie znajdując czasu, by ze spokojem i namaszczeniem posłuchać naprawdę lubianej, wartościowej i dobrej muzyki.
Czasem odnoszę wrażenie, że tak wszyscy przyspieszyliśmy, że już coś w tydzień po światowej premierze robi się stare, a my tylko czekamy na coś kolejnego i kolejnego.
Dzisiejsze Nawiedzone Studio tylko w okowach prawdziwej maestrii, proszę więc sobie przygotować dobrą butelczynę i niewygodne krzesło. Żadnych poduszek, bo pochłonie Was Morfeusz.
Do usłyszenia... godz. 22.00 na 98,6 FM Poznań lub afera.com.pl






Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"






poniedziałek, 12 marca 2018

kometa Bailejów

Realizujący wczorajsze Nawiedzone Studio Szymon Dopierała uspokajał, że o pierwszej po północy też nas słuchają. Być może, tylko dlaczego taka cisza na Facebooku, a i telefonem też musiałem potrząsnąć? A może by wprowadzić do audycji jakieś elementy skandalizujące?, nie będzie tak nudno, jak teraz. Albo disco polo. Szymon zapewniał, że wielu współczesnych żaków balanguje przy dance/disco polo. Się porobiło. Teraz wiem, dlaczego przy Jerzym Milianie i The Alan Parsons Project dobiegało chrapanie.
Wczorajsza droga powrotna z radia nieco dłuższa, ale przyjemna i pouczająca. Gdy tylko Szymka odstawiliśmy pod dom, pan kierowca zrobił się jeszcze rozmowniejszy. Może dlatego, że wcześniej go z Szymkiem nie dopuszczaliśmy do głosu? Dryndziarze lubią ponarzekać, nawet jeśli w nocy można tylko pomarzyć o korkach.
Pan taksiarz słuchający w autku Vox FM oznajmił, że mam podobny głos do jednego z tamtejszych prowadzących. Nie pamiętał tylko nazwiska, choć ono i tak niepotrzebne, wszak z dumą współczesnego radia nie słucham. A straszne rzeczy w tych nocnych FM grają, oj straszne. Po krótkiej pogawędce, w której udokumentowałem się jako kompletny ignorant, panu taksiarzowi zechciało się mnie radiowo poinstruować. A to, że nocne pasma sączą się z komputera, jak też, że nikogo w studiach radiowych o tak późnej porze już nie ma... Naprawdę? 
Przejeżdżając chwilę wcześniej ul. Berwińskiego, tuż obok Radio Poznań, faktycznie w radiowym budynku ciemnica, zupełnie niczym dwa metry pod ziemią, no a przecież szafa gra poprzez przekaźniki nieprzerwanie, a czasem nawet ktoś przy mikrofonie zagada... Demony jakie, czy co?
Dużo wczoraj upchnąłem, ale zawsze na coś czasu zabraknie. Najgorsze, że w domu jeszcze pół kartonu z nowościami nietknięte. Nie pędzę jednak, nie dam się pogonić, nic z tego. Wszystkiego muszę uczciwie posłuchać. Raz, drugi, trzeci... Polubić, pokochać, i dopiero wówczas z płytą jedną czy drugą do radiowego odtwarzacza.
Od rana zapuściłem w robocie dawno niesłuchany kompakt Baileys Comet "Judgement Day". Tak mnie jakoś naszło. W przeszłości często serwowałem taki kapitalny numer "Revolution". Wypisz wymaluj Thin Lizzy. Zresztą, Brytyjczycy byli fanami Phila Lynotta, i to słychać na każdym kroku, jednak w tym kawałku jakoś szczególniej. Szkoda, że cała zabawa skończyła się tylko na jednej - mocno już dzisiaj zapomnianej - płycie. Wytwórnia Frontiers już pomału bywała rozpoznawalna, ale wciąż jeszcze w powijakach, mocno więc podpierała się pomysłami od zaprzyjaźnionych, a później wchłoniętych labeli Now & Then oraz Point Music. Ale się teraz rozmarzyłem. Kto te stajnie dzisiaj pamięta? Kto w ogóle jeszcze przykłada wagę do wytwórń? Dzisiaj liczy się potok muzyki, a niech gra, niech zabija ciszę... Niestety, tylko ja zawszę lubię wiedzieć, kto, co, dlaczego?
BAILEYS COMET
Z wyciętej wówczas ulotki o Baileys Comet przeczytałem: "The hottest new sensation in the british hard rock scene! Between Dare and Thin Lizzy... the celtic spirit is back!!!". Nie, nie ma błędu, oni naprawdę w Rock Hard doszukali się w Baileys Comet elementów grupy Dare. A przecież w tamtym czasie ekipa Darrena Whartona grała już delikatniej. Hmmm... każdy jednak słyszy swoje. 
Spójrzmy na tytuły: "Emerald Isle", albo "Wild One", już same one pachną Thin Lizzy. I choć "Wild One" faktycznie stanowiło za hołd dla cudownych Irlandczyków z Północy, to ich coverem nie było. Fajne granie. Pamiętam, że w tamtych latach nawet powstał u nas fan klub zespołu. Ktoś z niego się nawet ze mną kontaktował, jednak po latach już nie pamiętam szczegółów. 
Za tydzień w Nawiedzonym mniej łojenia, na rzecz twórczości eleganckiej i wysublimowanej. Przygotuję taką audycję, że wnukom będziecie opowiadać :-)








Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"





"NAWIEDZONE STUDIO" - audycja z 11 marca 2018 - Radio "Afera" - 98,6 FM Poznań





"NAWIEDZONE STUDIO"
niedziela 11 marca 2018 - godz. 22.00 - 2.00
 
RADIO "AFERA", 98,6 FM (Poznań)
www.afera.com.pl 


realizacja: Szymon Dopierała
prowadzenie: Andrzej Masłowski







METALLICA - "Garage Inc." - (1998) - poniższy kawałek jeszcze na cześć niedawno zmarłego Pete'a Boota
pierwotnie na mini albumie "The $ 5.98 EP: Garage Days Re-Revisited" z 1987 roku, który niebawem zostanie wznowiony w oryginalnej szacie graficznej
- Crash Course In Brain Surgery - {Budgie cover}

JUDAS PRIEST - "Firepower" - (2018) -
- Firepower
- Lightning Strike
- No Surrender
- Sea Of Red

AXEL RUDI PELL - "Knights Call" - (2018) - oficjalna premiera albumu 23 marca br.
- Slaves On The Run
- Truth And Lies - {instrumentalny}

================================
================================



kącik "Konfrontacje"



ALLEGAEON - "Proponent For Sentience" - (2016) -
- Subdivisions - {Rush cover}

RUSH - "Signals" - (1982) -
- Subdivisions

================================
================================

FRONTLINE - "The State Of Rock" - (1994) - 27 kwietnia ukaże się reedycja albumu z dwoma niepublikowanymi nagraniami
- Another Love
- Over And Out
- Dangerous Game

PANORAMA - "Around The World" - (2018) - debiutancki album szwajcarsko-fińsko-amerykańskiej formacji
- The Highest Mountain

DUKES OF THE ORIENT - "Dukes Of The Orient" - (2018) - nowy zespół Johna Payne'a i Erika Norlandera
- Fourth Of July

HARLAN CAGE - "Harlan Cage" - (1996) -
- Kiss Of Fools

HARLAN CAGE - "Double Medication Tuesday" - (1998) -
- Halfway Home
- Joker On The Kings Highway

=============================
=============================



VAN McLAIN
(3.V.1955 - 2.III.2018)

kącik poświęcony Artyście




SHOOTING STAR - "Circles" - (2006) -
- We're Not Alone

SHOOTING STAR - "Burning" - (1983) -
- Burning
- Reach Out I'll Be There - {The Four Tops cover}
- Dreams

=============================
=============================

YES - "Big Generator" - (1987) - 3 czerwca w warszawskim Parku Sowińskiego koncert Yes featuring Jon Anderson, Trevor Rabin & Rick Wakeman
- Love Will Find A Way

THE ALAN PARSONS PROJECT - "Pyramid" - (1978) - 4 sierpnia grupa wystąpi w Dolinie Charlotty
- Voyager - {instrumentalny}
- What Goes Up - {śpiew DAVID PATON & DEAN FORD}
- The Eagle Will Rise Again - {śpiew COLIN BLUNSTONE}

BRYAN FERRY - "Avonmore" - (2014) - 20 lipca Ferry wystąpi w Dolinie Charlotty
- Driving Me Wild

THE WATERBOYS - "Out Of All This Blue" - (2017) - Wodni-Chłopcy 4 sierpnia w Dolinie Charlotty
- Payo Payo Chin - {tytuł z japońska oznacza: dzień dobry kochanie}

EDITORS - "Violence" - (2018) -
- Violence
- Belong

===============================
===============================



JERZY MILIAN
(10.IV.1935 - 7.III.2018)

kącik poświęcony Artyście




JERZY MILIAN - "Pretekst." - (2017) - nagrania z lat 1974-75
- Sprzedaj Mnie Wiatrowi - {Bemibem cover}
- Chyba Warto Zaryzykować (Pondering)
- Dobranocka
- Medytacje Wiejskiego Listonosza - {Skaldowie cover}

===============================
===============================


JONATHAN WILSON - "Rare Birds" - (2018) -
- Living With Myself

BILLY IDOL - "Idol Songs - 11 Of The Best" - (1988) - 21 lipca Artysta wystąpi w Dolinie Charlotty
- Sweet Sixteen - {oryginalnie na LP "Whiplash Smile" z 1986 r.}
- Flesh For Fantasy - {oryginalnie na LP "Rebel Yell" z 1983 r.}

LIAM DAVISON - "A Treasure Of Well-Set Jewels" - (2011) -
- Once In A Lifetime






Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"




wczoraj połuchali Nawiedzonego Studia:

Paweł Górkiewicz 
Korfanty Beret


niedziela, 11 marca 2018

o Jerzym Milianie, Piotrze Janczerskim, Korpusie...

W ostatnim czasie zaprezentowałem w swoich audycjach kilka bardzo ciekawych płyt z rodzimego podwórka. M.in. wspaniałą ścieżkę do filmu "Wielki Szu" - autorstwa Andrzeja Korzyńskiego, ponadto całkiem niedawno kilka fragmentów z albumu "Soundtracks" - Zbigniewa Górnego, na której to płycie nareszcie muzyka z "Karate po polsku" oraz kilka innych jego autorstwa filmowych tematów okresu lat 80-tych, a początku 90-tych. Wreszcie; zarzuciłem w eter nieco ciepłych słów o Włodzimierzu Nahornym, Włodzimierzu Korczu czy Jerzym Milianie. Nie przypuszczając zarazem, że dzisiaj przyjdzie mi z przykrego powodu zagrać kilka jazzowych tematów tego ostatniego.
Jerzy Milian był Poznaniakiem, który co prawda zasłynął ze współpracy z katowicką Orkiestrą Rozrywkową Polskiego Radia i Telewizji, lecz to właśnie w naszym pięknym mieście kształcił się, a także później sam wykładał na rodzimej Akademii Muzycznej. Niestety Pan Jerzy, obok wielu artystycznych zasług, był także przez moment w PZPR, co zapewne zdyskwalifikuje jego zasługi w oczach obecnego obozu rządzącego, który zaczyna specjalizować się w pośmiertnym osądzaniu. Za chwilę spotka to generałów Jaruzelskiego i Kiszczaka, po drodze dojdą także inni działacze, a później nawet ludzie kultury. I choć nie mam zamiaru bronić żadnego z przywołanych generałów, to dobrze byłoby mieć odwagę osądzić ich za życia. Tym bardziej, że solidarnościuchy miały ku temu możliwość. W tchórzowskich intencjach i czynach obecny rządzący obóz przypomina mi papieża Stefana VI, który w swoim czasie zwołał Synod Trupi, w celu osądzenia poprzedniego papieża Formozusa, z którym się wzajemnie nie znosili. Stefan VI wydobył więc z grobu zwłoki Formozusa, przyodziewając je w pontyfikalne szaty, po czym zwołał sąd - z oskarżycielem i obrońcą. Notabene ów obrońca, także wcielał się w rolę samego papieża, a wówczas już nieboszczyka. W efekcie Stefan VI nakazał obcięcie skazanemu trzech palców. Dokładnie tych, którymi Formozus błogosławił lud.
Skoro więc powołuję się na papieży... był też inny, a i jeden z wielu okrutnych, który do pełni szczęścia wykazywał się jeszcze pazernością i grabieżami - Bonifacy VI mu było. Jego życie, los i postawa, idealnie pasują do pewnego dobrze nam wszystkim znanego kurdupla. O Bonifacym VI po jego śmierci mawiano: "przyszedł jak lis, rządził jak lew, zdechł jak pies".
Na szczęście jest Franciszek. Jedyny, niepowtarzalny, najlepszy i najukochańszy papież wszech czasów.
Zmarł także Piotr Janczerski - wokalista No To Co. Przyznam, że jakoś nigdy nie byłem fanem tego zespołu, ale za czasów młodzieńczych lubiłem kilka piosenek. Płyty jednak żadnej się nie dorobiłem. Od serca potrzeby nie noszę, a tak żeby na półkę, nie w moim stylu. Wiem jednak, że postać Pana Piotra jest u nas bardzo ceniona, więc i ja poczuwam się ciepło o nim myśleć.
16 marca w poznańskim klubie Blue Note wystąpi hard'n'heavy formacja Korpus, która reaktywowała się jakiś czas temu, a która w latach 80-tych nawet wygrała Jarocin. Jest więc okazja zmierzyć się z tą legendą na poznańskiej scenie, co przecież codziennością nie jest.
Menadżerka Korpus, Monika Gąsiorek (do niedawna związana pracą z Ceti), podesłała mi kilka słów o grupie na zachętę, co niniejszym Szanownym Państwu udostępniam:
"Duch lat 80-tych, niezapominane brzmienie i styl czyli powrót KORPUS. Nie tylko przeniosą Was w czasie do tych chwil, gdy muzyka miała niepowtarzalną moc i sens, ale też poczujesz co to jest prawdziwy polski Rock dziś
16 marca na scenie klubu Blue Note wystąpi reaktywowana legenda Rocka grupa KORPUS. Gośćmi zespołu będą znakomite zespoły MR. POLLACK oraz poznańska formacja GOMOR . Koncert będzie częścią trasy promującej najnowszy album KORPUS zatytułowany " RESPEKT". Tytuł płyty sugeruje, że panowie podchodzą z respektem do dzisiejszych czasów, ale też chcą pokazać, że trzeba mieć respekt do tego co reprezentują. A reprezentują najlepszy rzecz można złoty okres dla polskiego Rocka czyli ducha lat 80tych za którym wielu tęskni, inni się na nim uczą a jeszcze inni chcą choć trochę zbliżyć się do jego wyjątkowości i poziomu. Kluczem do kapel, które zagrają w BLUE NOTE w ramach wydarzenia KORPUS RESPEKT TOUR 2018 jest fakt, że cenią ponad wszystko i tworzą klasyczny nurt hard rocka w duchu najlepszych dla niego lat. Koncerty rozpoczną się o godz. 19.30. Podczas koncertu będzie można zakupić najnowszy album Korpus " Respekt" . 
16.03.2018, godz. 19.30 
KORPUS RESPEKT TOUR  
Blue Note  
ul. Kościuszki 79 
zagrają:
Korpus 
Mr.Pollack 
Gomor"

A skoro o koncertach... 3 czerwca w Warszawie w Parku Sowińskiego wystąpią Yes featuring Jon Anderson, Trevor Rabin & Rick Wakeman. Nawiedzony otrzymał zaproszenie, więc jeśli zdrowie dopisze, to... Niestety 3 czerwca jest niedzielą, a więc to już druga, która nam w tym roku przepadnie.

Zapraszam na dzisiejsze Nawiedzone Studio. Startujemy o 22.00 na 98,6 FM Poznań lub na afera.com.pl.... Do usłyszenia !






Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"






środa, 7 marca 2018

CHRISTOPHER CROSS - "Take Me As I Am" - (2017) -









CHRISTOPHER CROSS
"Take Me As I Am"
(CHRISTOPHER CROSS RECORDS)

****






Był taki moment, gdy Christopher Cross opuścił bal, udawszy się do sypialni. Chyba poczuł zmęczenie całym tym muzycznym przemysłem, w którym prawdziwa sztuka liczy się coraz mniej, a miernikiem jej wartości stoi youtube'owy licznik wyświetleń. Na szczęście mistrzunio zostawił uchyloną furtkę do okazjonalnych kameralnych występów, niemal całkowicie poświęcając się śpiewaniu piosenek w tonacji lekkiego jazzu. W takim klimacie zrealizował nawet interesujący album "The Café Carlyle Sessions" - z nowymi wcieleniami jego dawnych przebojów. I to on nieoczekiwanie otworzył Artyście kolejny etap, który całkiem niewinnie zatoczył koło, i dotarł do tego, z czego najbardziej znamy dostarczyciela piosenek: "Ride Like The Wind", "Say You'll Be Mine", "Arthur" czy "Sailing". Czyli do ładnych melodii, nad którymi niepodzielnie panuje jedyny w świecie, delikatny, czasem wręcz aksamitny GŁOS.
Na okładce najnowszej, i zarazem trudno u nas dostępnej "Take Me As I Am", ponownie rozpoznawalny flaming. Maskotka Chrossa z nowej płyty jawi się równie wielobarwnie, co dostarczona muzyka. Dawno Pan Krzysio nie miał na jednym albumie tylu udanych kompozycji. Starcza ich co prawda na ledwie 40 minut, ale jest to najlepszych 40 minut Crossa od trzech dekad. Nowym piosenkom blisko do radiowych hitów, które przed trzema dekady samoistnie wylatywały Crossowi poprzez rękawy i nogawki. Muzyk jednak stał się obecnie także o trzy dekady starszym młodzieńcem, co również ma znaczący wpływ na jego dokonaną muzyczną ewolucją.
Piosenki są jeszcze mocniej podszyte jazzem, choć mowa raczej o smooth-jazzie, niż o poczochranych nutach w stylu niedoścignionej fryzury Jerzego Maksymiuka. 
Otwierające ładne i leciutkie "Haila", jeszcze nie zapowiada dużo lepszych piosenek, które już za chwilę zasygnalizuje tytułowa ballada "Take Me As I Am". Śliczny fragment, bo innych określeń na te cztery minuty polski słownik nie przewiduje. Chross rozmarzony, a obok wręcz wiosenna aura. Odrealnione romantyczne pianino, które płynie tempem parkowego strumyku, a saksofon tylko wypuszcza pąki okolicznym drzewom. W dalszym trybie nastaje "Roberta", piosenka dla mentorki Chrossa, Joni Mitchell ("... ona jest słońcem, nasieniem, wodą..."). I tak można się rozmarzyć przy tym nowiutkim starodawnym Crossie. Bo chyba o każdej piosence należałoby napisać: ładna, piękna, jeszcze piękniejsza... By nie być gołosłownym, polecę uwadze Szanownych Państwa jeszcze kilka tych naj naj naj! Weźmy "Old Days" - kolejną balladę mknącą refleksyjnym tempem ("...dawne czasy, stare ścieżki, słodko-gorzkie wspomnienia, a czas ucieka i nic już nie jest takie same..."), albo też niespieszne "River Of Tears" ("...będę Cię kochać, jak by nie było jutra...") - ach, znowu to pianino! A skoro już wtargnąłem na sentymentalizmów szczyt, to czyż nie mogło być piękniej, skoro nasz bohater w piosence "Truth" stanął w duecie ze swoją dawną miłością Gigi Worth. (...zanim spostrzeżemy, zorientujemy się, gdzie się podziała nasza miłość... - i choć to nie cytat, chyba tak właśnie chcieli to zaśpiewać).
Niezwykle ważną kompozycją wydaje się finałowa "Alvah". Kolejne albumowe cacuszko doprawione symfonicznym tłem oraz saksofonem, a będące hołdem dla zmarłego tekściarza Crossa, Roba Meurera ("... hej Przyjacielu, gdzie twa dusza może wędrować? Tak bardzo za Tobą tęsknimy. Twoje światło będzie zawsze widoczne..."). Ku wyjaśnieniu, ów Alvah, było drugim imieniem Roba Meurera. 
Pięknieś nam pan to wszystko wyśpiewał Panie Chross - można by sparafrazować cytatem z dobrze znanej Barejowskiej komedii. 







Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"