Gdy istniała wytwórnia MTM Music miałem szczęście współpracować z kilkoma ludźmi zaangażowanymi w dystrybucję jej produktów. Dzięki temu obdarowano mnie niezliczoną ilością promocyjnych płyt. Wiele z pozyskanych tytułów udało mi się z czasem zamienić na pełnoprawne handlowe egzemplarze, jednak spora ich część pozostała ze mną do teraz - jako promo edition. W wielu przypadkach mocno żałuję, bo choć owe promówki stanowią za pełnowartościowy materiał, to jednak ich edytorska ubogość (zwykłe cienkie kolorowe kartoniki) nie dają pełni satysfakcji maniakalnemu zbieraczowi płyt. Ale cóż, nie wszystko mieć można, nieraz należy się zadowolić skromniejszą oprawą. Powiadają, że sama muzyka najważniejsza.
MTM Music było monachijskim labelem, założonym przez trójkę pasjonatów. Pod każdą literką skrótu MTM skrywały się imiona jej twórców. Nie pamiętam na chwilę obecną imion panów na "M", lecz tego środkowego spod "T", jak najbardziej. Był nim niejaki Thomas Hassler - wspaniały niegdyś piłkarz (aż dwukrotnie uzyskał w Niemczech tytuł piłkarza roku), a i pasjonat muzyki. Thomas szczególnie nie ukrywał swych sympatii względem szeroko pojętego melodyjnego rocka, czy to w miękkiej, bądź twardszej oprawie. Jeszcze w czasach, gdy świecił na boiskach piłkarskich pełnym blaskiem oznajmił, że gdy dorobi się większych pieniędzy, zainwestuje w muzykę. Jak powiedział, tak uczynił. Hassler z kolegami wpompowali w to, co kochali najbardziej. W nowe oraz legendarne grupy, które tworzyły na ich ulubionych obszarach. Okres kompaktowego boomu też temu sprzyjał, nawet jeśli w połowie lat dziewięćdziesiątych wielkie koncerny, typy Sony, Warner czy EMI, nie chciały mieć już takim graniem niczego wspólnego, przez co z początku doprowadziło to wielu ambitnych wykonawców do pata. A tu raptem, niczym grzyby po deszczu zaczęły wyrastać firmy/firemki, którym się bardzo chciało. Jedną z nich właśnie MTM Music. Firma o dużych aspiracjach, która nie miała ochoty zaspokoić się skromnym katalogiem, więc huknęła z armat w 1996 roku, no i się posypało. Umowami masowo związali się z nią niedawni jeszcze giganci, typu Joe Lynn Turner, grupy Dare, bądź Danger Danger, a nawet Glenn Hughes. Do nich dobiła też cała masa świetnie grających formacji, o których świat już dawno zapomniał, typu: Axe, TNT, Robert Tepper, Baton Rouge lub XYZ, albo dopiero miał się dowiedzieć, dajmy na to tacy Harlan Cage, 101 South, Street Talk czy Hugo. Cała z poślizgiem naoliwiona machina funkcjonowała na pozór prężnie. Jednak niestety widać nie do końca, szwankująca ekonomia tylko pogrążała i nasilała problemy. I gdzieś, któregoś dnia, w połowie pierwszej dekady nowego stulecia, lampka zgasła. Raptem zniknęła internetowa strona, a nawet poznikały wszelakie informacje na temat wciąż jeszcze dostępnych produktów. Żadnego "do widzenia", "dziękujemy" czy "było nam bardzo miło". Zniknęli bez śladu, jak by ich nigdy nie było. Pozostawiając po sobie mnóstwo świetnych tytułów, a z czasem związanych z nimi wspomnień. Na rynku wtórnym płyty zaczęły się wykruszać, a ich ceny bezlitośnie rosnąć. Dzisiaj katalog MTM Music, poza nielicznymi do zdobycia w internecie wyjątkami, stał się obiektem marzeń wielu entuzjastów melodycznego hard / heavy lub AOR-owego grania. Z nieukrywaną nieskromnością pozwolę sobie zauważyć, że prawie wszystkie najlepsze płyty udało mi się posiąść (głównie w epoce!), jednak nadal mam kilka na muszce i nie potrafię dosiąść celu. Żyję jednak na pełnym luzie, nie muszę mieć wszystkiego od razu, wszak gonienie króliczka bywa częstokroć o wiele bardziej podniecające, niż jego schwytanie. Mnogość kapitalnej muzyki jest przeogromna, więc niektóre tematy można odkładać w czasie. Z jednym zastrzeżeniem: im dłużej, tym później tylko drożej i drożej.
Napisałem to wszystko, ponieważ w minioną niedzielę odświeżyłem w Aferze kilka albumów z wielbionego przeze mnie MTM (grupy Pulse, Heartplay, RPM oraz 707), i właśnie co chwila dowiaduję się, jak było fajnie. A już myślałem, że wszystko zagrałem tylko dla siebie, bowiem w niedzielę wszyscy tak jakoś niebezpiecznie zamarli. Okazuje się, że ludzie słuchali, notowali, zapamiętywali nazwy...., a teraz padają zapytania w rodzaju: czy będzie coś jeszcze? Nie mówię "nie", jednak co za dużo, to niezdrowo. Z doświadczenia wiem, że nic dwa razy się nie dzieje. Podejrzewam, że kolejnych kilka płyt, dajmy na to zaserwowanych w najbliższą niedzielę, nie byłoby już tym samym. Dlatego może poczekajmy, niech się odleży, niech nabierze nowej mocy, niech wywoła żądzę.
Moi Szanowni Nawiedzeni, naprawdę z prośbą do Was, dawajcie o sobie częściej znać, to bardzo pomaga, a i też inspiruje. Każdemu zawsze odpisuję, proszę popytać innych. Zanim wszyscy za czas pewien spoczniemy pod grubą warstwą piachu, nacieszmy się muzyką i sobą.
P.S. Z czasem rozwoju MTM Music potworzyły się jej tematyczne rozgałęzienia, typy MTM Classix lub MTM Metal.
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) -
www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
("dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze")