Nie było wczoraj nastroju o muzyce, mordy wy moje mordeczki zdradzieckie - bo tak powinniśmy się do siebie zwracać Szanowni Państwo. Atmosfera ostatnich dni wzbudza niepokój. Przyzwoitość zatrzasnęła drzwi na cztery spusty. Polityczni bandyci zawłaszczają nasze wolne Państwo, co nie wszyscy dostrzegają.
Celebrowanie 70-tki Carlosa Santany zbiega się z informacją o śmierci wokalisty Linkin Park - Chestera Benningtona. Szkoda chłopiny. Zawsze przy tego typu zdarzeniach zastanawiam się, czy samobójca wie, że nim jest, tylko czyha na odpowiedni moment, a może jedynie zła chwila go takim czyni. Gdy pomyślę o Keithie Emersonie, Bradzie Delpie czy Woollym Wolstenholmie.... Wszyscy muzycznie spełnieni, a jednak było coś, co nie czyniło z nich szczęściarzy.
Przyznam, że do wczoraj nie pamiętałem nazwiska lidera Linkin Park, choć w swoim czasie naprawdę postarałem się posmakować muzyki tego ogromnie popularnego zespołu. Mój Syn Tomek ma nawet kilka płyt, ale do mnie twórczość tego bandu nigdy nie przemawiała. Wiem jednak, że fani Linkin Park stają teraz przed ciężkimi dniami. Szczerze współczuję.
70-urodziny Carlosa Santany przez powyższą wieść troszkę zeszły na drugi plan. W Nawiedzonym na pewno szepnę muzyczne słówko o mistrzowskim latynowskim rocku, który muzyk uprawia od pięciu dekad. Bardzo lubię jego pierwsze cztery płyty, choć pomiędzy "Caravanserai" a wcześniejszymi trzema, stoi mur stylistyczny. Cenię również kilka późniejszych płyt z lat 70/80-tych, choć miewam kłopot z wieloma ostatnimi. Wyjątkiem udana "Santana "IV", którą się muzyk zrehabilitował po słabiznach, typu: "Corazon" czy kompletnie nędznymi coverami na "Guitar Heaven".
Muzyka na dziś: Santana "Caravanserai". Fantastyczny album. Niemal w całości instrumentalny. Tylko z niewieloma wokalnymi wtrętami Gregga Roliego, Rico Reyesa czy samego Carlosa. Odskoczyli tutaj w stronę jazzu, a ja przecież nie słucham jazzu. Bywają wyjątki, oto jeden z nich. Niezwykle smakowicie podany jazz w rockowej oprawie, pełen pięknych motywów, melodii i niepowtarzalnego nastroju. Szkoda, że w tym tonie grupa nie nagrała więcej podobnych rzeczy. Owszem, był epizod z Johnem McLaughlinem i wiele równie pięknej muzyki na "Welcome" czy "Borboletta", lecz to już były nieco inne płyty. Ano właśnie, bo choć Santana "babrał" się w jednym słusznym sosie, to zawsze czymś zaskakiwał. Poszukiwał, szedł do przodu, nawet jeśli nie wszyscy to akceptowali. Dlatego bardzo fajne płyty, w rodzaju: "Inner Secrets", "Beyond Appearances" czy "Marathon", mają tak niewielu entuzjastów. Choć pamiętam za szczeniaka, jak wielokrotnie widywałem okładkę "Inner Secrets" w lokalnym Wawrzynku. I teraz nie wiadomo, czy tylu ją kupowało, czy tyluż samo próbowało się kamlota pozbyć. Było trochę takich płyt, których nikt nie chciał, i kto wie, czy to nie jedna z nich.
Wracając do "Caravanserai"... mówimy o bardzo nieradiowej płycie. Czyli takiej, której należy posłuchać w całości. Wyrywanie z niej strzępów w celu prezentacji, po prostu zabija jej czar. A dzisiaj nie prezentuje się całych płyt. Nie dlatego, że nie można, bo jak najbardziej tak, lecz kto by wysiedział przy odbiorniku jednym ciągiem czterdzieści minut czegoś, co na każdym strumieniowym portalu bez najmniejszej łaski. Poza tym, prezenter lubi pogadać o muzyce, którą kocha. Do takowych ja także należę.
Życzę przyjemnego wolnego czasu i do niedzielnego usłyszenia...
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) -
www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"