HELLOWEEN
"My God-Given Right" - (NUCLEAR BLAST) -
***
W trakcie nagrywania "My God-Given Right" grupa odgrażała się, iż album będzie ukłonem w stronę lat osiemdziesiątych i powali wszystkich swą mocą. W drugiej połowie tamtej dekady Helloween zaatakowali cenionymi po dziś dzień "Murami Jerycha" (Walls Of Jerycho"), a chwilkę później dołożyli swe najwybitniejsze dzieło (dwuczęściowe zresztą) "Strażnik Siedmiu Kluczy" ("Keeper Of The Seven Keys").
Helloween nie pierwszy raz z tęsknotą powracają do tamtych chwil. Pamiętam jak wielokrotnie w minionych latach muzycy się powoływali na tamte dokonania - i niekoniecznie tylko za sprawą trzeciej częścią "Strażników..." , powstałych zresztą w tego konsekwencji, bądź nowych wersji niektórych kompozycji.
Nie bardzo pojmuję na czym polega ten cały sztucznie wytworzony szum wokół "My God-Given Right". Podobno ta w jakiś sposób szczególny nawiązuje do tamtej epoki. Że niby co, czyżby poprzednia "Straight Out Of Hell" grała w zupełnie innych strojach? Przecież tamta płyta była najczystszej krwi najprawdziwszym Helloween, tyle że akurat wówczas muzycy nie zaproponowali dziennikarzom, by ci jakoś szczególnie na ten fakt zwrócili uwagę. Tym razem jednak tak się stało i od razu dookoła zgodnym chórem dziennikarska brać zachwyca się nad powrotem grupy do korzeni. Ach, gdyby tak jeszcze rzeczywiście Helloween nagrali jakąś płytę szczególną, ale akurat "My God-Given Right" jest ot po prostu tylko niezła. No chyba, że mniej wybrednym wystarczy duża dawka decybeli i mięsistego łojenia, bo ja jeszcze poza tym w metalu cenię sobie samą wyborność kompozycyjną. A przynajmniej połowa materiału z "My God-Given Right" przegrywa z atrakcyjnością naprawdę wybornego poprzednika "Straight Out Of Hell". Po raz kolejny okazało się, że dobrze podtuczonej kampanii promocyjnej, jak w omawianym przypadku, pomógł sam entuzjazm związany z powrotem grupy po 12 latach w objęcia giganta z Nuclear Blast.
Tytułowy "My God-Given Right" brzmi przebojowo, ale takich kawałków grupa miała przecież w ostatnich latach całkiem sporo. A skoro już się powoływałem na poprzednią płytę "Straight Out Of Hell", to choćby tylko na niej dużo lepszymi stały kawałki "Far From The Stars" czy "Waiting For The Thunder".
Bardzo dobre wrażenie pozostawiają po sobie soczyste melodie w "Stay Crazy" i "Lost in America" - ten ostatni nawiązuje do autentycznej historii, jaka spotkała niegdyś grupę w Ameryce, gdy ta utknęła na jednym z lotnisk, na którym wylądowała w przymusowych okolicznościach.
Później przez pewien czas jest już mniej ciekawie. "Russian Roule", "The Swing Of A Fallen World", "Creatures In Heaven", czy nieco mocniejsza ballada "Like Everybody Else", niczym szczególnym nie porażają. Rozstanie bez żalu.
Mocnym akcentem jest kto wie, czy nie najlepszy w całym tym zbiorze "If God Loves Rock'n'Roll". Absolutnie kapitalny numer, który stał się klasykiem wraz z chwilą poczęcia. No i zadaje pytanie, czy Bóg kocha rock'n'rolla? No bo jaki byłby sens tworzenia go pod jego skrzydłami?
Ostatnie trzy utwory: "Living On The Edge", "Claws" oraz "You, Still Of War", są poprawnie niezłe, lecz gór nie przestawiają. Pierwszemu z nich należałoby dać szansę sprawdzenia się na koncertowych deskach - fajnie tną te a'la Judas Priest-owe gitary. A co do dwóch dodatków z limitowanej wersji albumu, czyli "I Wish I Were There" oraz "Wicked Game", no cóż... mogłoby ich po prostu nie być.
Wypada jeszcze na koniec pochwalić bardzo udaną szatę graficzną, na której widzimy w zimowej scenerii batalię "dyniowatej" armii, plus ich wodza stojącego na głowie Statuy Wolności. Szczególne wrażenie koncept ten osiąga w trójwymiarze.
Andrzej Masłowski
Radio "AFERA" 98,6 FM (Poznań) - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
"... dla tych, którzy wiedzą co w muzyce
najpiękniejsze"