wtorek, 10 lutego 2015

BOULDER - "Boulder" - (1979) -



BOULDER
"Boulder" - (ELEKTRA / ASYLUM RECORDS) -
***1/2


Ta krótkotrwała i w zasadzie niemal zupełnie nieznana amerykańska formacja wydała tylko jedną płytę, a stało się to w 1979 roku. I zapewne, gdyby nie postać Stana Busha uległaby całkowitej korozji. A szkoda, bowiem Boulder (nazwa zaczerpnięta od miasta Boulder w stanie Kolorado - tam grupa powstała) grali bardzo fajnego melodyjnego i typowo gitarowego rocka. Notabene - na dwie gitary, dwie perkusje oraz bas. Natomiast wspomniany już Stan Bush, dopiero co stawiał pierwsze muzyczne kroki, tak więc ten bardzo utalentowany w późniejszych latach wokalista i gitarzysta, tutaj pełnił jedynie rolę gitarowego przewodnika, a drugi gitarzysta Zeke Zirngiebel czasem przymusowo zamieniał gitarę sześciostrunową na czterostrunowy bas. Z racji, iż grupa była sekstetem i miała cały instrumentalny warsztat opanowany, to wokalista Bob Harris (później nawet u Franka Zappy) mógł pozwolić sobie na lenistwo w zakresie gry na jakimkolwiek instrumencie. Tym bardziej, że ewentualne niedostatki koledzy z Boulder dodatkowo jeszcze zastępowali parą instrumentalistów sesyjnych (instrumenty klawiszowe + gitara basowa).
Ten beztytułowy album nie ma niczego wspólnego z późniejszymi solowymi płytami Stana Busha, mimo tego warto jednak zapoznać się z wczesnymi fascynacjami tego niesamowitego speca od melodic rockowych piosenek, w rodzaju: "Fight To Survive" (temat do filmu "Krwawy Sport" z J.C.VanDammem) czy równie osławionego "The Touch" (do wczesnej wersji filmu "Transformers"). Jeśli ktoś jednak śledzi na bieżąco losy Busha, to doskonale wie, iż ten systematycznie nagrywa swoje autorskie płyty. Bardzo dobre! - co należy dodać. Niestety jego sukcesy w żaden sposób nie przekładają się na pamięć o grupie Boulder. Około dziesięciu lat temu muzyk zapytany przez jednego z dziennikarzy o szansą wznowienia ich albumu w formie CD odpowiedział, że nie ma na to żadnych szans. Podobno jeden z pracowników Elektra Records naciskał na dokonanie reedycji tego tytułu tak mocno, aż w końcu usunięto go z szeregów wydawnictwa. Najgorsze dla niego, że w końcu firma się ugięła, wznawiając kilka lat temu album w mikroskopijnym nakładzie.
Dzieło zawiera 8 kompozycji, głównie zespołowego autorstwa, a jednak największym przebojem okazała się piosenka "Join Me In L.A." - skomponowana przez Warrena Zevona. Wydana zresztą na jedynym singlu.
Grupa na pewno nie była aż tak dobra jak pokrewnie grające The Babys (ci od śpiewającego Johna Waite'a), Journey czy tyciu późniejszy Survivor, a jednak warto poznać ich skromny dorobek. Mało tego, gdyby muzyków nie podzieliły różnice artystyczne, jak i liczne ich migracje, to kto wie jak zabrzmieliby po wydaniu trzech/czterech płyt?
Poza singlowym i mocno przebojowym "Join Me In L.A.", polecam jeszcze leciutki i powiewny niczym piórko "A New Mr. Right", po czym kolejny murowany hit "Heartbeat" - nie wiedzieć czemu ten nigdy nie przebił się przez listy przebojów, a także pełną uroku finałową i taką nieco country'ującą balladę "For Love".
Przynajmniej dla tych czterech piosenek warto poświęcić uwagę tej nierównej, acz jak najbardziej interesującej płycie. Stworzonej przez zespół utalentowanych muzyków, którym nigdy poza Stanem Bushem nie udało się podbić Ameryki.





Andrzej Masłowski


RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

(4 godziny na żywo!!!)
 
===============================

"BLOG NAWIEDZONEGO"
oraz
"BLOG TYLKO O PŁYTACH CD i LP