THE WATERBOYS
"Modern Blues" - (HARLEQUIN AND CLOWN) -
***1/3
"Modern Blues" ? , a dlaczego nie "Modern Folk" lub "Modern Rock" ? Mike Scott mógł przecież przedrostkiem "modern" nazwać cokolwiek, a i tak pachniałoby to swoistą przewrotnością.
Scott czegokolwiek się nie tknie, to i tak zapachnie folkiem, rockiem, balladą... Bo on już taki jest. No i dobrze. Stary, dobry, poczciwy Mike. Dobry chłopina z sąsiedztwa, który własną twórczość umiejętnie wyraża poprzez zamiłowanie do ziemi rodzicielki, zupełnie tak jak za Wielką Wodą czynią to Bruce Springsteen, Jackson Browne, bądź Tom Petty. Choć właśnie tym razem Scott wybrał się aż do Nashville, by poszukać natchnienia, nowych inspiracji, a i móc zmierzyć się z jednym z najważniejszych muzycznych miejsc na świecie - jak to sam określił w jednym z niedawnych wywiadów.
Na "Modern Blues" znajdziemy dziewięć opowieści, czyli nieszablonowych piosenek, które zazwyczaj toczą się tonem narracyjnym, a całe muzyczne tło stanowi jedynie za sączący się do nich podkład. Z najważniejszą gitarą naszego maestra w roli głównej oraz gdzieniegdzie powtykanymi partiami organów, skrzypiec, trąbki lub innych instrumentów. I choć nie jest to dzieło na miarę wielkości rockowego giganta "This Is The Sea" czy folkowego majstersztyku rodem z "Fisherman's Blues", to i tak słucha się go z nieukrywaną przyjemnością. Nawet jeśli singlowy "November Tale", choć na swój sposób uroczy, to jednak wali nudą i niespecjalnie zachęca do sięgnięcia po pełnoprawny album.
Mamy tutaj kilka wspaniałych utworów, które umiejętnie przyćmiewają tych kilka mniej interesujących - bo takich też nie zabrakło. Polecam szczególnie otwierający płytę z wigorem nośny "Destinies Entwined", ponadto zgrabnie melodyjny, nawet jeśli i monotonny hołd "I Can See Elvis", w którego tekście padają nazwiska nieżyjących twórców (obok tytułowego Elvisa Presleya, również John Lennon, Marvin Gaye, Charlie Parker, Keith Moon, Jimi Hendrix, James Dean, Bob Marley, a nawet Joanna D'arc czy William Shakespeare). Na tym nie koniec, bowiem nazwiska jazzowych mistrzów, jak Miles Davis, John Coltrane, czy ponownie Charlie Parker, padają także w leniwej balladzie "Nearest Thing To Hip". Niewiele się w niej dzieje, w zasadzie Scott toczy opowieść przy ładnych akcentach gitary, trąbki i organów.
Pięknie poradziła sobie ballada "The Girl Who Slept For Scotland" - jej refren ma w sobie nawet pewną beztroskę.
Jednak za najwspanialszy akcent albumu, uznałbym finałową ponad 10-minutową kompozycję "Long Strange Golden Road". Niby nie dzieje się tu nic niesamowitego, ot kolejna dość schematyczna i jednostajna opowiastka Pana Michała, a jednak jakoś sobą ujmuje. Jest coś w tych refleksyjnych zwrotkach i podniosłym refrenie, a i każdą z narastających chwil. Pod koniec utworu słuchacz odnosi wrażenie, iż cała orkiestra wręcz rozniesie całość na strzępy.
Nie twierdzę, że wszystko co pozostałe jest złe, bo choć nic już faktycznie szczególnością nie ujmuje, trudno w sumie nie zauważyć fajnej zadziornej gitary i bluesowego pianina w "Still A Freak" ,bądź tak samo przesterowanych gitarowych dźwięków i organowych kolaży w "Rosalind (You Married The Wrong Guy)".
The Waterboys niczym nie zaskoczyli, ot po prostu nagrali przyzwoitą płytę, której z chęcią posłucham jutro, a i za dziesięć lat, nawet jeśli po latach zapomnę jej tytułu.
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)
===============================
"BLOG NAWIEDZONEGO"
oraz
"BLOG TYLKO O PŁYTACH CD i LP