ARCHIVE
"Restriction" - (DANGERVISIT) -
**1/2
Do dzisiaj pamiętam dreszczyki po pierwszym kontakcie z 16-minutowym "Again". I choć Archive już nigdy później niczego podobnego nie spłodzili, to dzięki tamtej kompozycji kupili moje serce. Kolejne płyty podobały mi się raczej umiarkowanie, a pomimo tego potrafiły przykuć sobą uwagę, z czego obszerna "Controlling Crowds", nawet nieco większą. Później coś się zacięło, a pomimo tego z nieukrywaną przyjemnością prześledziłem losy niedawnej "Axiom" - popartej filmowym obrazem.
Wydany przed chwilą "Restriction", Danny Griffiths i kompania, nagrali będąc pod wpływem islandzkich krajobrazów, jak i też atmosfery tam panującej, co zresztą dokumentuje świetnie sama okładka, jak i zresztą cała albumowa książeczka. Ciekawostką wydaje się być pierwsze zdjęcie zespołu w jego okładkowej historii. Inna sprawa, że jest ono równie tajemnicze, co cała tamta skandynawska kraina.
Bez wątpienia mamy do czynienia z typowymi Archive, choć niektóre z brzmień, aranżacji, czy wręcz eksperymentów, mogą czasem wprowadzić słuchacza w zakłopotanie. Jak rozpoczynający całość "Feel It", łączący w sobie punkową zadziorność, nowofalowy chłód i elektroniczny trans. Jeśli nawet przykuwa sobą uwagę, to szczególnymi wrażeniami nie otula. Zupełnym nieporozumieniem wydaje się być monotonny i zapętlony (tytułowy) "Restriction" (z a'la floydowskim klawiszowym podkładem w drugiej jego części). To rodzaj sztuki jakiej nie znoszę. Podobny do niego, choć już z nieco bardziej "rozbudowanym" tekstem, wydaje się być następny w kolejności "Kid Corner". Pomimo, iż to w sumie jeden wielki elektroniczny hałas.
Pierwsze trzy utwory na straty. Otwieracz bardzo przeciętny, dwa następne - nieznośne. Miałem ochotę wyłączyć już to nieszczęście i wyprowadzić na śmietnik, wraz z partią wcześniej do tego celu przygotowanego wora, jednak przebrnąwszy jakoś przez inicjujące kilkanaście minut, postanowiłem sprawdzić, co dalej w trawie piszczy. Koniec końców, mogło być już tylko lepiej. I tak też jest, choć również nie zabrakło tu rzeczy nieznośnych, wręcz chybionych, jak kompletnie pozbawione dobrego smaku łomoty w "Ride In Squares", bądź w "Ruination".
Dobrze wypadają nastrojowe, hipnotyzujące piosenki, zaśpiewane przez Holly Martin ("End Of Our Days" i "Black And Blue"), Dave'a Pena ("Third Quarter Storm" - do spółki z Holly Martin, bądź "Greater Goodbye" - mająca w sobie coś niepokojącego) czy Pollarda Berriera (wręcz nawiedzone "Ladders");
Spore wrażenie robi dość mocny i zarazem transowy "Crushed" (zaśpiewany przez Pollarda Berriera i Holly Martin) - podszyty tajemniczymi brzmieniami organów Hammonda i wreszcie ciekawą elektroniką. To absolutnie najlepszy fragment płyty i zarazem Archive najwyższych lotów.
Dziwna płyta, sprawiająca wrażenie tworzonej w pośpiechu. Co prawda, utwory umiejętnie tutaj ze sobą połączono, tworząc przez to jednolitą całość, jednak słuchacz szybko wychwyci ogólny brak spójności.
Być może kogoś przekonuje takowy minimalizm, dla mnie jednak całość mocno zionie nudą i brakiem wykończenia. Nawet jeśli w ostatecznym rozrachunku da się znaleźć na tym schłodzonym islandzkim lodowisku, nieco życia. Najsłabszy album Archive - niestety. Polecam za to na odtrutkę posłuchać Tangerine Dream z płyty "Ricochet". Dzieło sprzed czterech dekad, o podobnym transowym zamyśle - i naprawdę kopie!
P.S. "Restriction" ukazało się 12 stycznia 2015 r., chociaż na rewersie albumowej okładki wytłoczono datę wydania jako 2014.
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)
===============================
"BLOG NAWIEDZONEGO"
oraz
"BLOG TYLKO O PŁYTACH CD i LP