WISHBONE ASH - "Blue Horizon" - (SOLID ROCKHOUSE RECORDS) -
***1/2
Pierwsze cztery albumy Wishbone Ash, to w artystycznym rocku ścisła światowa czołówka. W czasach, gdy jeszcze byłem młodzieńcem i poznawałem świat muzyki na wszelakich giełdach płytowych (u nas tylko w takich miejscach ów świat istniał) nazwę grupy wymieniało się jednym tchem wraz z Uriah Heep, Deep Purple, Genesis czy ELP. Naprawdę. Pomimo pewnych i istotnych różnic stylistycznych, były to formacje z najwyższej półki, idące wspólnym torem popularności i ogólnego uznania. Po pewnym jednak czasie sporo znaczących nazw uległo pewnej dewaluacji - w tym także Wishbone Ash. Trochę jakby na własne życzenie, bowiem po piątym albumie "There's The Rub", grupa znacząco obniżała loty. I to nie na chwilkę, lecz na całe dekady. Co prawda próbowała się jakoś ratować pojedynczymi dobrymi kompozycjami lub nawet utrzymaną w starym duchu płytą "No Smoke Without Fire", ale to było zbyt mało.
W latach 90-tych Wishbone Ash zrealizowali niezły album "Illuminations", a kilka lat później nagrali na w sumie kiepskiej płycie "Bona Fide" jeden genialny utwór "Faith, Hope & Love". Świat jednak od dawna nosił zamknięte oczy na twórcze poszukiwania Andy'ego Powella i jego kompanii. Dlatego od bardzo wielu lat o ich nowych płytach dowiadują się już tylko najbardziej zaprzysiężeni fani. Chwaliłem w 2011 roku ostatni jak dotąd album "Elegant Stealth". Były tam fajne przebłyski starego brzmienia i tego charakterystycznego malowniczego grania na dwie gitary. Być może nie wszystkie kompozycje ujmowały w sposób szczególny, jednak ogólne wrażenie pozostało bardzo in plus. Te trzy lata minęły w trymiga i oto mamy już kolejny premierowy album "Blue Horizon". Z czterema kapitalnymi kompozycjami ("Take It Back", "Way Down South", "Tally Ho!" oraz "All There Is To Say"), kilkoma niezłymi ("Deep Blues", "Being One" - tutaj mamy świetne gitarowe solo, "American Century" i "Blue Horizon") i dwoma chybionymi - a raczej po prostu najzwyczajniej nudnymi ("Strange How Things Come Back Around" oraz "Mary Jane").
W wielu fragmentach grupa przypomniała sobie o ładnych melodiach, ciekawych rozwiązaniach aranżacyjnych (skrzypce w "Take It Back" oraz "All There Is To Say" - w tym jeszcze dodatkowo buzuki, czy choćby organy w "Blue Horizon") i tym czarującym rozmachu znanym choćby z płyty "Argus". Słychać go szczególnie w otwierającym całość "Take It Back". Z kolei, "Way Down South" towarzyszy swobodna i lekka melodia, a później dochodzi jeszcze cudowna gitarowa solówka, która mogłaby się ciągnąć nawet w nieskończoność.
Gdyby przyszło mi wskazać na jakąś piosenkę do radia, bez namysłu postawiłbym na "Tally Ho!". Niestety ta urocza melodia najprawdopodobniej przepadnie, ponieważ cały ten mainstream złożony z muzycznych "speców" nawet jej nie dostrzeże, bo jak zapewne sami powiedzą: "kto dzisiaj chce słuchać Wishbone Ash?".
I tak jak cały ten album rozpoczyna kompozycja bliska ducha słynnego Argusa, tak też i takowa ją zamyka. "All There Is To Say" - 7 i pół minuty, podanych na tej samej fali wrażliwości co dawne perły sprzed nieco ponad czterech dekad. To co chyba wszyscy lubimy, jest charakterystyczne stopniowanie napięcia, wiele ładnych motywów, ciekawych, aczkolwiek na pewno już niezaskakujących zagrywek, jest piękna solówka, a i śliczne intro oraz outro (niczym rondo) - refleksyjne, powolne, pozostawiające nawet pewien niedosyt. I o to właśnie chodzi. Ot, wreszcie prawdziwy Wishbone Ash. I co z tego , że już od dawna bez Teda Turnera, Martina Turnera czy Steve'a Uptona....
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)
===============================
"BLOG NAWIEDZONEGO"
oraz
"BLOG TYLKO O PŁYTACH CD i LP"