MIKE OLDFIELD - "Man On The Rocks" - (VIRGIN) -
****1/2
W ostatnich nieco ponad dwudziestu latach Mike Oldfield zabierał słuchacza w rejony wyspiarskiego folku, a także do przestworzy, bądź do kilku kontynuacji rurowych dzwonów. Dawno jednak nie nagrał żadnej płyty z piosenkami. A przecież poza osławionymi Dzwonami Rurowymi, to właśnie te, przyniosły muzykowi największy rozgłos. Patent Oldfielda polegał wówczas na pogodzeniu dwóch grup odbiorców, tj. zamieszczaniu na płytach po kilka piosenek oraz obowiązkowej jednej dłuższej formy, przeważnie instrumentalnej. Owe suity, z reguły nie odgrywały żadnych znaczących ról, gdyż maestro nie dorównywał poziomem wcześniejszym dziełom typu: "Ommadawn" , "Incantations" czy osławionym "Tubular Bells". Z kolei piosenki, wykazywały poczucie dobrego smaku, zarówno w samych melodiach, aranżacjach, jak i w trafnym doborze wokalistów(tek) (m.in: Maggie Reilly, Anita Hegerland, Barry Palmer, Roger Chapman i inni).
Bardzo się ucieszyłem z powrotu Mike'a do piosenek. W dodatku z nową twarzą do ich zaśpiewania, bo kto znał wcześniej niejakiego Luke'a Spillera? No właśnie. Ten młody dżentelmen o urodzie Freddiego Mercury'ego z okresu pierwszych dwóch płyt Queen, posiada oryginalną barwę głosu, ciekawie nią operując, a przede wszystkim facet zionie niesłychaną energią. Strzał w dziesiątkę. Oldfield zawsze miał smykałkę do pozyskiwania ciekawych głosów, w czym mógł mu tylko w swoim czasie dorównać Alan Parsons.
Na "Man On The Rocks" nie ma żadnej suity, są tylko piosenki. Konkretnie - aż jedenaście. Jest w czym przebierać. "Najgorsze", że większość to piosenki bardzo dobre lub jeszcze lepsze. No, może nieco słabiej sprawy się mają gdzieś tam pod koniec albumu. Można odnieść wrażenie , że to co mniej efektowne Oldfield przepychał miotełką wgłąb korytarza (nudnawe "Irene"czy "Following The Angels") Albowiem, pierwszych osiem, to stadiony świata - używając retoryki futbolowej.
Całość rozpoczyna witalny i zarazem singlowy "Sailing". Numer ten jest tak pełen świeżości jak wypoczęty Oldfield budzący się każdego ranka na swoich Bahamach. Palmy, białe gorące piaski, krystaliczna niebieska woda - w takim otoczeniu Spiller i Oldfield nagrali także teledysk do "Sailing". W podobnej otoczce zrealizowali ponadto wszystkie pozostałe piosenki. Może właśnie dlatego są tak pozytywne, nawet jeśli nad większością z nich rozciąga się nuta nostalgii i melancholii. Być może także nowe siły nastały wraz z powrotem do dawnego, i co tu dużo mówić, macierzystego Virgin. Temuż koncernowi muzyk zawdzięcza przecież bardzo wiele, żeby nie powiedzieć wszystko. A teraz "zabawa" rozpoczyna się od nowa.
Nie zastanawiałem się nad tym czy "Man On The Rocks" przyniesie kolejne epokowe "Moonlight Shadow", "Shadow On The Wall" czy "Foreign Affair". Czasy już nieco inne. Dzisiejsze piosenki przemawiają zgoła inaczej. Konkurencji jednak Oldfield obawiać się nie musi, bo nikt mu w tej materii wciąż nie zagraża. Szkoda tylko, że minął popyt na "wyrobionych odbiorców". W świecie ogłuszonym zalewającą zewsząd papką i sieczką, ze świecą wypatrywać poszukiwaczy skarbów o jakich maestro Oldfield nadal zabiega. Obawiam się, że przepiękne "Moonshine", "Castaway", "Dreaming In The Wind", "Man On The Rocks" czy "Nuclear", przyjdzie jego zagorzałym fanom jedynie posłuchać w zaciszach domów zbitych ze starych desek. Na klubowe parkiety takim cudeńkom mówi się wstęp wzbroniony.
Na próżno także szukać tej płycie dobrych notowań. Mainstreamowe pióra nie interesują się poczynaniami artysty od co najmniej dwóch dekad, ciągle mu wtykając szpilki za zuchwałą kontynuację tych "przeklętych dzwonów".
Na "Man On The Rocks" co najmniej dwie/trzecie, to wykrojone gotowce na single. Nic tylko garściami brać. Trzymajmy kciuki, bo być może ...
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)
===============================
"BLOG NAWIEDZONEGO"
oraz
"BLOG TYLKO O PŁYTACH CD i LP"