sobota, 23 lipca 2022

return to zero

Andy tym razem pod lupą dogląda niezłego albumu z 1991 roku. Z okresu grunge'u, w którym to czasie wielu melodyków wciąż grało po swojemu, nie dając tyłka modzie, tym samym nie przyodziewając smutno-kolorowych flanel oraz zimowych, w barwach smoły czapek z pomponem.
Zanim nad Boston pełną kontrolę przejął Tom Scholz, na niemal równych prawach było w tym zespole jeszcze kilku ludzi. Nie mieli może równie silnej osobowości, przede wszystkim przywódczej, ale też gitarowych umiejętności, z doskonałym odosobnionym brzmieniem, które szczególnie na pierwszych dwóch płytach formacji okazało się rewolucyjne. Niedziwne więc, iż oba dzieła sprzedały się tylko w Stanach w około dwudziestopięciomilionowym nakładzie. Na ten sukces spełniali się jednak wszyscy, czy to wokalista Brad Delp, czy gitarzysta Barry Goudreau, czy jeszcze parę innych osób. Dlatego nie dziwmy się, że gdy w Boston ich rozwój kariery z lekka blokował autokratyczny Tom Scholz, postanowili działać na własną rękę. Stąd takie Orion The Hunter czy RTZ, a jeszcze później milutkie Cosmo.
Debiut RTZ wiele obiecywał i był pod dyktando rytmów Boston, jednak do dzisiaj pozostaje w sferze mniejszych lub większych ciekawostek. Oczywiście fani miękkiego hard rocka płytę uwielbiają, jednak w moim życiu poznałem przynajmniej paru sympatyków Boston, którzy nazwy RTZ kompletnie nie kojarzyli. Uznany szyld od zawsze magnetyzuje. Dlatego nie dziwię się, że JethroTull'owy Ian Anderson, swoich jeszcze do niedawna kolegów spod płachty Ian Anderson's Jethro Tull, z czasem przemianował na bardziej popytne Jethro Tull. I zadziałało.
Na dzisiaj debiutanckie "Return To Zero". Tytuł albumu to jednocześnie skrót od RTZ. Tak swoją drogą, przy drugim albumie grupa się odsłoniła, i owym "Return To Zero" wylegitymowała się już jako nazwą zespołu.
RTZ to duet + muzycy dodatkowi. Trzonem para 'Boston'czyków', panowie Brad Delp oraz Barry Goudreau. Pierwszego z nich skojarzymy z najwcześniejszych trzech płyt Boston oraz kompletnie niedocenionego późniejszego dzieła "Corporate America". Niestety muzyk w 2007 roku popełnił samobójstwo, a w pożegnalnym liście znalazły się m.in. słowa: "jestem samotną duszą".
Drugi to Barry Goudreau. Znamy go z dwóch pierwszych, najsłynniejszych i najlepiej sprzedanych albumów Boston. Od lat ma także swój zespół Barry Goudreau's Engine Room, lecz nie słyszymy o nim.
"Return To Zero" wyprodukował legendarny Chris Lord-Alge. Chyba po przyjacielsku, albowiem facio zazwyczaj pałał się inżynierią dźwięku lub bywał odpowiedzialny za ostateczne miksy, a tu wziął całość na siebie. I wyszło bardzo dobrze.
Repertuar stanowi jedenaście lekko hardrockowych, głównie na gitarowo rozpisanych melodii, z okazjonalnymi przejażdżkami klawiszy, włącznie z tradycyjnym pianinem, co też bluesową harmonijką i tamburynem.
Głos Brada Delpa zawsze przemiły dla mego ucha. Aż żal, że tyle lat, a jak tak zliczymy, to tych płyt z jego udziałem nie za wiele.
Całość na plus, ze szczególnym naciskiem na kapitalne "Rain Down On Me" plus sześciominutową balladę "Until Your Love Comes Back Around".
Rzecz radiowa, idealna do Nawiedzonego Studia, acz chwilowo brak w moich planach. 

a.m.