Dzisiaj Blue Monday. Każdy trzeci poniedziałek Nowego Roku jest ponoć tym najbardziej depresyjnym, tak wbito do kalendarza, więc nie ma co dyskutować. Następny taki dzień już 21 stycznia 2019 r. Nie mam pojęcia, czy dzisiejszy poniedziałek najsmutniejszy, ale na pewno najzimniejszy. Na szczęście śnieg oszczędził Poznań, jeszcze by tego cholerstwa brakowało. Mamy połowę stycznia, niebawem krótki luty, po czym przedwiośnie, no i danie główne: wiosna. Czekam więc z niecierpliwością, a później niech już się czas ślimaczy. I niech sobie nawet gadają, że im z tego powodu smutno, smutniejszo, najsmutniejszo...
New Order nagrali w 1983 roku taki niekrótki kawałek "Blue Monday". Przebój, że hej. Nawet wydany u nas dzięki litościwemu Tonpressowi, w formie małej płytki. Stało się to dwa lata po światowej premierze, w dodatku na 33 1/3-obrotach na minutę, co w przypadku 7-calowych singli zdecydowanie bywało rzadkością. No, ale tych siedem minut nie upchnięto by na jednej szczupłej stronie, gdyby zechcieć koniecznie piosenkę wytłoczyć na płytce małoformatowej. Na Wyspach "Blue Monday" trzaśnięto na dwunastocalówce, przez co grała jak żyleta. U nas praktycznie nie tłoczono maxi singli, choć bywały wyjątki. Do New Order dorobiliśmy własną okładkę, i tak powstał rarytas, za którego Brytyjczycy niegdyś nawet płacili 10 funciorów.
Pamiętam rozczarowanie sympatyków tego niemal dyskotekowego szlagieru, albowiem większość z nich, miała nadzieję znaleźć go na wydanym niemal równocześnie albumie "Power, Corruption And Lies". I ja też ręce zacierałem. Po latach jednak w pełni rozumiem ekipę Bernarda Sumnera i Petera Hooka, "Blue Monday" kompletnie charakterem nie pasowałoby do tamtego longplaya. Do następnego "Low Life", tym bardziej. I choć uwielbiam "Blue Monday", to gdyby ten numer pojawił się na którejkolwiek z powyższych płyt, tylko by je popsuł. Szczególnie obłędną "Low Life" - absolutny no.1 w dorobku Anglików. Tamtego długograja także wydano u nas na oficjalnie nabytej licencji. Ktoś w tym Tonpressie musiał ich lubić. W ogóle byliśmy z powyższego powodu we Wschodniej Europie odmienni. Bo gdy komunistyczna bieda chciała udobruchać swoje narody, to za ciężką walutę serwowano takim Bułgarom, Rosjanom czy Czechom, licencje komercyjnych gigantów, jak: Chris DeBurgh, Pink Floyd, AC/DC, Jennifer Rush, Alan Parsons Project, The Moody Blues czy Whitney Houston, a u nas Tonpress szarpał się na New Order, Joy Division, Nico lub The Smiths. A taki Pronit, dla kolejnego przykładu, wytłoczył nikomu prawie (nawet wówczas) nieznanych Tuxedomoon. Byliśmy niezależni i ambitni do szpiku kości. W innych krajach chciano jednak zarabiać na twardą walutę, więc taki Balkanton dotłaczał tytuł za tytułem wielbionych masowo Modern Talking, C.C.Catch, bądź Blue System, a u nas ambitnie ukomercyjniano niezależnych, buntowników czy nowofalowców. I bardzo dobrze! Chyba krajowi decydenci zdawali sobie sprawę, że na chałturę w końcu nadejdzie czas. Mieli nosa. Machinę rozruszały początkowo winyle prekursorów disco/dance-polowych, jak: Bolter czy Top One, a teraz na czarnym krążku (Boże, jak ja nie cierpię określenia "krążek" !!!) wytłoczył się szansonistyczny i nadpobudliwie popularny błazen Zenon Martyniuk. I jeszcze sobie ponumerował cały nakład, a pierwszych pięć egzemplarzy nieskromnie trzasnął na portale aukcyjne. No i co, nie kupią? Kupią, i to jeszcze będzie się bezguście i szpan licytować. Jeden musi drugiemu udowodnić swą wyższość. Ostatnio lubiany znajomy opowiadał, jak to jeden z kolei jego znajomych zapragnął na organizowaną przez siebie imprezę zakontraktować występ jednego z tych syf-polowych "artystów". Tak, jakby nie mógł szarpnąć się za podobny żłob na nieobciachowy Perfect, Lady Pank lub nawet Patrycję Markowską - jeśli już musi mieć taki "live"-ik dla draki. Okazało się, że ci przymilarscy łuputupu zabawiacze, mają terminy obsadzone na rok z góry, a za godzinę występu życzą sobie 40-50 kawałków - i to za godzinę dreptania po parkiecie. A ci mniej rozchwytywani, minimum 10 patoli. I co, nie dadzą? Dadzą, wszak idiotów nie brakuje. Szczególnie, gdy chce się być trendy, niekoniecznie mając we łbie poukładane. Oooo, i gdy sobie o nich pomyślę, to faktycznie dzisiaj Blue Monday stoi jak byk. .
Andrzej Masłowski
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"