czwartek, 26 października 2017

DAVID GILMOUR - "Live At Pompeii" - (2017) -



 


DAVID GILMOUR
"Live At Pompeii"
(SONY MUSIC)

***** 


Gdy spojrzymy na mapę, Pompeje w kartograficznym zarysie włoskiego kozaka znajdziemy w okolicach kości piszczelowej. A istniejący tam Amfiteatr powstał w pierwszym stuleciu p.n.e., by w czasach swej świetności służyć rozrywkom sportowym - zarówno z udziałem ludzi, jak też zwierząt. Niejednokrotnie tym ostatnim służąc - za sprawą poległych ofiar - jako smakowity jadłospis. Dla współczesnego konsumenta muzyki, Pompeje kojarzą się przede wszystkim z nie tak odległym historycznie występem Pink Floyd, do którego doszło w 1971 roku. Ówczesnemu koncertowi przyglądała się publiczność widmo, która namacalnie mogła dotknąć spektaklu dopiero po oficjalnie zmontowanym filmie. Był to okres płyty "Meddle", z której to repertuaru Pink Floydzi zagrali wówczas "One Of These Days", a przede wszystkim niesamowicie natchnioną wersję "Echoes". Dopiero niedawno do oficjalnej sprzedaży, ten kultowy materiał trafił w postaci płyty CD. Do tej pory krążąc jedynie w formie wizyjnej, bądź jako pirackie winylowo-kompaktowe bootlegi.
David Gilmour wpadł na pomysł zagrania w zabytkowym Amfiteatrze pod koniec 2015 roku, spodziewając się tym samym wielu przeszkód w jego realizacji. Na szczęście wszystko poszło gładko, więc ostatecznie zakontraktowano dwa występy - na 7 i 8 lipca 2016 r. - jako wieńczące trasę promującą album "Rattle That Lock". A więc w dwa tygodnie po wrocławskim koncercie, w którym miałem przyjemność uczestniczyć.
Zanim "Live At Pompeii" pod koniec września trafiło do sprzedaży, dwa tygodnie wcześniej - niemal na całym świecie - trafiło do kin. U nas rzecz jasna również, w światowym dniu premiery ustalonym na 13 września 2017 r.
Niewielu szczęśliwców mogło uczestniczyć w obu pompejskich przedstawieniach, albowiem z dawnego dwudziestotysięcznika, czynnym okazał się jedynie sam przedsceniczny plac, z wyłączeniem nadgryzionych zębem czasu trybun. Co i tak można uznać za nie lada przywilej.
Artyście ponadto bardzo zależało na odpowiedniej oprawie, rozgłosie, a i nostalgicznym powrocie do miejsca, w którym jako młody człowiek ze swoimi zespołowymi kompanami dokonywał dla rocka rzeczy niezwykłych. Z kolei, dla takich jak ja, posłuchanie współczesnego show w Pompejach stanowi również za wspominkową kartkę z niedawnego wieczoru z wrocławskiego Placu Wolności. Tym bardziej, iż obie setlisty niemal idealnie się zazębiają.
Z obu niedawnych pompejskich wystąpień Gilmour za lepszy uznał ten drugi. Podobno nie dopadał go już taki stres, jak przy pierwszym podejściu. Jednak nabywcom obu koncertów splecionych w monolit, trudno będzie się o tym przekonać. Tym bardziej, że odczucia Gilmoura mają się zgoła odmiennie do odbioru tego fascynującego wydarzenia przez samych jego fanów.
Setlista obu płyt niczym nas nie zaskoczy. To wciąż powszechnie wielbione kompozycje z objęć Pink Floyd, jak i coraz pojemniejszego solowego dorobku Gilmoura. Oczywiście zawsze coś musi wypaść, by do głosu mogły dojść kompozycje najnowsze. Na ostatniej trasie dostąpiły tego: "5 A.M.", "Rattle That Lock", "Faces Of Stone", "A Boat Lies Waiting", "In Any Tongue" oraz "Today". A więc, mniej więcej połowa albumu "Rattle That Lock".
Wnikliwa analiza utwór po utworze wydaje się nie mieć sensu, bo choć każdy z nich zawsze nosi swoisty charakter, to jednak pozostają pewne elementy niezmienne. Podziwiam jednocześnie samego Artystę, iż ten przy każdej okazji potrafi wyzwolić z siebie potężną dawkę zaangażowania, potrzebną do przeżywania w równym stopniu tych samych kompozycji - z "The Wall", "Wish You Were Here", bądź "Dark Side Of The Moon". Tak, by uczestnik każdego koncertu odniósł wrażenie, że to właśnie jego dotyka najlepsza wersja z możliwych. Czystą maestrią wydaje się fakt grania - co jeden/dwa dni - tego samego repertuaru, w równie przekonującym tonie.
Możemy z całości wyrywać smaczki, typu gra techniką slide w "High Hopes", albo obłędną wersję "Shine On You Crazy Diamond", czyli jeden z tych magicznych momentów, w którym zahipnotyzowany syntezator zmierza, niczym zachodzące słońce, w horyzontu taflę, a gitara rozświetla jego gasnące promienie. Pompeje służą takiej muzyce, wydając się idealnym miejscem dla wyobraźni. Można o każdym fragmencie "Live At Pompeii" napisać osobną rozprawkę, tylko po co? Przecież muzyka Pink Floyd, jak też większość twórczości solowego Gilmoura, opiera się na detalach, na smaczkach, które najlepiej dostrzec samemu. Niech każdy zadecyduje, czy odpowiada mu aktualna wersja "The Great Gig In The Sky" - bez udziału zjawiskowej Claire Torry, a w asyście trzech innych głosów, które po sobie przejmują kolejne fazy tej niesamowitej kompozycji. Wiadomo, koncerty rządzą się własnymi prawami, i nie da się uzyskać magii zapisanej z najdoskonalszych interpretacji studyjnych. Jednak podczas koncertów tworzą się nowe, inne spojrzenia, którym też należy się osobliwy pokłon. Dla przykładu, gdzie można posłuchać mówiącego włoszczyzną Gilmoura, jak nie po zakończeniu wspomnianego "Wielkiego Przedstawienia Na Niebie".
Co łączy "te" Pompeje od tych PinkFloyd'owskich sprzed ponad czterech i pół dekady? Ano jedynie obecność w obu setlistach kompozycji "One Of These Days". Dzielą zaś kolorowe barwy, od tych dużo skromniejszych czarno-białych, a które towarzyszyły mi w latach młodości, gdy po raz pierwszy obejrzałem legendarny pompejski występ Pink Floydów w polskiej telewizji.
Podwójny CD, na którego podstawie piszę te słowa, jest tylko warstwą muzyczną, której jedynie w niewielkim stopniu pomaga dołączona skromna książeczka. W niej nieco ogólnych, jak i bardziej wnikliwych foto ujęć, co i tak ma jedynie stanowić za ekstra zachętę do obejrzenia całości. I choć nie należę do entuzjastów oglądania muzyki, to przeoczenie tego pompejskiego występu (a raczej wypadkowej ich obu), należałoby uznać za złamanie jedenastego przykazania: "nie przegap w muzyce tego, co najważniejsze".






Andrzej Masłowski

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"