ROYAL HUNT - "A Life To Die For" - (FRONTIERS RECORDS) -
*****
Rok dobiega końca. Wydaje się, że wszystko już podsumowane, spięte klamrą, aż tu nagle ... Royal Hunt i najnowszy album "A Life To Die For".
Zespół, któremu kibicuję od 1997 roku, bowiem wówczas kupiłem ich nowiuśki "Paradox". Płytę cudo, którą później próbowałem zarazić wielu fanów rocka, jednak nie było łatwo, ponieważ nikt tak do tamtej pory nie grał, nikt tak nie brzmiał... To właśnie w tamtym składzie rządził przy mikrofonie amerykański wokalista DC Cooper, choć niekwestionowanym liderem "Królewskiego Polowania" od zawsze pozostawał duński instrumentalista klawiszowy Andre Andersen. Ten bardzo zdolny muzyk jest kompozytorem, a także producentem grupy, no i w zasadzie jawi się jako główny sprawca wszystkich jej czynów.
Niestety po płycie "Paradox" wszystko zaczęło się sypać. DC Cooper zapragnął zmierzyć się na polu kariery solowej, ale i także w kilku innych zespołach czy projektach. Z kolei Andersen, nadal kontynuował karierę z Royal Hunt, zatrudniając lepszych (John West) czy mniej lepszych (Mark Boals) wokalistów. O ile, na wielu zrealizowanych płytach z owymi śpiewakami, można było wciąż znaleźć jeszcze sporo wspaniałej muzyki, o tyle żadna z nich jako całość, już nie powalała dawną mocą. I myślę tu nawet o mocy rodem z pierwszych czterech albumów, czyli z jeszcze śpiewającym Henrikiem Brockmannem, no i rzecz jasna tym najważniejszym, czyli DC Cooperem.
Dlatego na wieść o powrocie Coopera ucieszyłem się szczególnie, nie kryjąc przy okazji obaw, względem współczesnego braku mocy kompozytorskiej Andre Andersena. Na szczęście pewni ludzie wydają się być skazani na siebie. Potwierdziła to już poprzednia świetna płyta "Show Me How To Live" (2011), którą należy mimo wszystko potraktować jako preludium do tego co stało się właśnie teraz. Bo oto Drodzy Państwo, mam przyjemność zakomunikować, iż "A Life To Die For" jest nie tylko jednym z klejnotów kończącego się 2013 roku, ale i zarazem arcydziełem w kategorii "Royal Hunt".
Niewiarygodna siła i wena kompozytorska wstąpiła ponownie w Andersena i jego pozostałych także cennych "muzykantów". Praktycznie wszystkich zawartych tu siedem utworów, jawi się swoistymi arcydziełami symphonic-metalowymi. Dbałość o melodie, o dramaturgię, aranżacje i inne szczegóły jest wręcz niewiarygodna. Rzadko ostatnimi czasy przychodzi mi się aż tak nad czymś zachwycać, bo i nieczęsto ukazują się dzieła tak doskonałe - jak to! Ale nigdy nie wolno powątpiewać.
DC Cooper jak za dawnych lat śpiewa niczym natchniony, a tryskające nuty Andersena, zupełnie jak ogniste wióry, przyjemnie chłoszczą i kaleczą podniebienia wszystkich entuzjastów jego talentu. Każda melodia, każde uniesienie, każdy takt, każdy akord, wstępują tutaj w siebie niczym wytworna puzzle'owa układanka.
Opisać negatywnie tę płytę może tylko jakiś ignorant , albowiem każdy poplecznik piękna i dobrego gustu, od razu dostrzeże wszystkie walory bez potrzeby ich egzaltowania.
Stałem się niewolnikiem tej płyty. Chodzę z nią spać, a i pozwalam się nią budzić. Nie wyobrażam sobie udanie rozpocząć dnia bez przebojowego "Running Out Of Tears" (ze wspomagającą Coopera wytworną Michelle Raitzin) czy de facto singlowego "One Minute Left To Live", albo finalizującego całość, podniosłego i tytułowego zarazem "A Life To Die For". To samo oczywiście tyczy pozostałą czwórkę klejnotów.
W życiu nie spodziewałbym się jeszcze tak pięknego dzieła po tym zespole. Aż mi głupio, bo choć ambitnie nadal kupowałem wszystkie płyty Royal Huntów, to nie wierzyłem jednak w żadne cuda. A te, co przykład owy dobitnie pokazuje, wciąż się zdarzają. Płyta Ro(c)ku? Tak!
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)
===============================
"BLOG NAWIEDZONEGO"
oraz
"BLOG TYLKO O PŁYTACH CD i LP"