środa, 18 grudnia 2013

GREAT WHITE - "30 Years - Live From The Sunset Strip" - (2013) -

GREAT WHITE - "30 Years - Live From The Sunset Strip" - (FRONTIERS) -
*1/2

Zamienił stryjek siekierkę na kijek. Choć nie jest to najwłaściwsze stwierdzenie, bowiem Jack Russell jest kapitalnym wokalistą, a Terry Ilous to słabizna straszna. Ten koncert pokazuje to dobitnie i boleśnie. Nie rozumiem dlaczego, gdy wszystko się rozsypuje, niektórzy muzycy nie potrafią się z tym pogodzić , tylko na siłę szukają jakiś następców - najczęściej zwyczajnych słabiaków z castingów czy tym podobnych łapanek.
Skłócone dwa obozy Great White, a konkretnie wokalisty (byłego już) Jacka Russella oraz pozostałych członków zespołu, postanowiły sobie udowodnić wyższość nad sobą. Russell dobrał nowych nieznanych grajków i rozpoczął koncertowanie używając "kła rekina" jako swojej nazwy, z kolei Mark Kendall i spółka, ani śmieli z tejże (nazwy) również rezygnować. Mamy przez to dwa "grejt łajty", i oba żałosne. Choć o tym w rękach Russella, pogadamy poważniej, gdy ci nagrają jakiś premierowy album.
30-lecie grupy, przyszło zatem świętować osobno. Drużyna Kendalla i Lardiego, opublikowała CD ze sporym fragmentem występu z Sunset Strip w rodzimej Kalifornii. I zamiast dawnego morza fleszy, przyszło im obchodzić tę zacną rocznicę w pustawym klubie, co słychać. Natomiast zdjęcia z pustek na sali z owego show, ze wstydem zatuszować niby kłębami dymu. Trudno zresztą się dziwić. Przyszli tam tylko najzagorzalsi fani (ja też pewnie bym poszedł), by posłuchać dobrze znanych r'n'rollowych melodii i niestety ryczącego do nich Terry'ego Ilousa. Słuchając tej miernoty zdałem sobie sprawę, że jest to jeszcze gorsze od reaktywowanych Guns N'Roses. Choć tamto wydawało się przecież nie do pobicia. Great White brzmią tutaj jak jakiś nędzny tribute band, obijający się po peryferyjnych klubach lub remizach.
Jakże żal tych wszystkich tu zgromadzonych kompozycji. A jest niemal wszystko czego dusza zapragnie, bo i "Lady Red Light", "Rock Me" czy "Save Your Love" - z mojej ukochanej płyty "Once Bitten", są też późniejsze "Once Bitten Twice Shy", "Big Goodbye" czy "House Of Broken Love". Ale co z tego, skoro słuchać się tego nie da. Pomimo, iż grajkowie dają z siebie sporo, jak choćby w naprawdę dobrych gitarowych zagrywko-solówkach Kendalla i Lardiego. Wszystko co byłoby piękne, trzeba niestety posłuchać ze starych koncertówek , bądź albumów studyjnych, bo tego ryczącego Ilousa (dawniej w XYZ) najwyraźniej nie da się przetrawić. Już pokazała to słabość wcześniejszego studyjnego longplaya w tym nowym składzie. A może ten facet nie jest aż tak mizerny, jak go postrzegam, tylko "Plant'owaty" Russell zawsze był genialny? Co by tu nie mówić, szkoda, że tak czasem, kończą wielcy rock'n'rolla.


Andrzej Masłowski
 


RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)

===============================

"BLOG NAWIEDZONEGO"
oraz
"BLOG TYLKO O PŁYTACH CD i LP"