czwartek, 25 maja 2023

odeszła Tina Turner

Odeszła Tina Turner. Ostatnio nie było jej do śmiechu. Długo i poważnie chorowała, a jeszcze przed kilkoma laty jej syn popełnił samobójstwo. Sami Państwo widzicie, na finiszu życia zmartwień nie brakowało, a przecież z początku też nie było za bardzo. Przez wczesne lata związana z totalnie popierdzielonym, zafiksowanym na punkcie przemocy i seksu Ike'iem, z którym dzieliła łoże i scenę. Wyzwoliła się spod jego sideł, gdzieś pod koniec lat 70's, odtąd rozpoczynając nowy rozdział. Z początku szło z wolna, niewinnie, niedostrzegalnie, aż nadszedł 1984 rok, a dalej to już wiemy.

U mnie o Tince jednak będzie inaczej. Mianowani dziennikarze zazwyczaj w przeróżnych konfiguracjach wypisują to samo, niejednokrotnie babrając łapska w życiu prywatnym lubianej piosenkarki, a ja tego nie lubię. Jeśli komuś taka wiedza potrzebna, polecam do poczytania biografię, jest również zwięzły film, bardzo proszę. Jej życie, jej sprawa, ja jestem od muzyki, więc pozwólcie Państwo, że tym właśnie się zajmę. Na dzisiaj polskie winyle, bo trochę ich Tinie u nas wydano. A tkwię w przekonaniu, iż w dobie ich dobrej passy, wzmożonego łaknienia, nie znajdę winylarzy, którym na półce tych właśnie tytułów zabraknie. Przyda się ta wiedza również wciąż licznym u nas kompakciarzom, do których i ja z dumą należę.
W 1982 roku, niszowy w Polsce, a kooperujący z Pronitem label Helicon, na co dzień odpowiedzialny głównie za ofertę jazzową, wydał Tince składankę "Sunset On Sunset". Spójrzmy na datę, było to jeszcze na krztynę przed "Private Dancer", przez co składankę zajmowały piosenki sprzed wielkiego comebacku. Wydano ją u nas na bazie licencyjnej umowy, w której pakiet wchodziły dwa zorganizowane Artystce koncerty w 1981 roku - w Katowicach oraz Warszawie. I cud, że do nich doszło, wszak zorganizowano je na 'pięć minut' przed Stanem Wojennym. Inna kwestia, iż na obu świeciło puchami, o czym wiem z kilku przeczytanych relacji, w tym jednej z prenumerowanego w tamtych realiach Non Stopu. W sumie jedynej comiesięcznej gazetki o rock/rock'n'rollu, wydawanej na najgorszym, zdecydowanie odzyskowym papierze. Bywały egzemplarze, gdzie rozszyfrowanie rozmazanego lub nieutrwalonego matrycą tekstu należało do inteligencji odbiorcy.
Płyta Heliconu nie wzbudziła żadnego zainteresowania, jej sprzedaż nawet na chłonnym polskim rynku okazała się fiaskiem. Z czasem, kiedy magazyny pod jej nakładem się nie opróżniały, organizowano sprzedaże wiązane, proponując klientowi pakiety, typu jakiś atrakcyjny tytuł, w rodzaju rozchwytywanych albumów Maanam czy Lady Pank, z przymusowym załącznikiem, właśnie helicon'owskim albumem Tiny. Oczywiście trzeba było zapłacić pełną stawkę. Wtedy nie było jeszcze mowy o gratisach. Wszelkie niewypały często regulowano upłynnieniem takimi właśnie metodami. A przecież składanka Tiny "Sunset On Sunset", wcale nie była zła. Owszem, ohydna i kompletnie niezachęcająca okładka, jednak repertuar... Płytę opiewały głównie numery z albumów "Love Explosion" (1979) oraz "Rough" (1978), a wśród repertuaru np. scoverowane "The Bitch Is Back" Eltona Johna. Całkiem fajny składak, z czasów, kiedy Tina swobodnie (zresztą, chyba tak było zawsze) łączyła blues, rock, disco oraz soul. Podobało mi się to czarne granie, lecz, gdyby nie epoka po "Private Dancer", zapamiętaliby je nieliczni. Posłuchajcie proszę, jak Tina ArethaFranklin'uje w takim "Night Time Is The Right Time". I w ogóle, co czyni tam cała sekcja. Fani starego rocka nawet cmokną z zachwytu.
Ceny na heliconowski longplay "Sunset On Sunset" bywały ruchome, wszystko zależało od tego, kiedy się na longplay skusiliśmy, czy już pod przymusem sprzedaży wiązanej, czy dobrowolnie, tuż po pierwszym jego z magazynów uwolnieniu. Mój egzemplarz kosztował pięćset ówczesnych złotych, co świadczy, że nie zwlekałem. Inną sprawą, iż w czasach współczesnych, ten fonograficzny relikt zawsze traktowano bezwartościowo. Nikt go nigdy nie chciał, nawet za psie pieniądze. Dopóki nie nastał renesans winyli, "Sunset On Sunset" widywało się na szrotach za symboliczne kilka złotych, niekiedy o nominale uwłaczającym tej muzyce. Oczywiście teraz nikt za darmo tego nam nie odda, więc kto się ociągał, niech słusznie sakwą potrząśnie.
O ile czegoś nie przeoczyłem, wydano u nas Tinie cztery winylowe albumy, w tym jeden podwójny, a jeden nawet pod 'przymusem' potrójny. Pierwszym w dziejach, wspomniane przed chwilą "Sunset On Sunset", następne już pochodziły z czasów pocomebackowych, czyli okresu laur oraz sukcesów.
Aby w jednym wpisie nie było za długo, o kolejnych naszych związanych z Tiną licencjach, wypatrujcie następnych.

a.m.


"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań lub afera.com.pl

 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"