czwartek, 28 listopada 2019

dzisiaj "u Bazyla" tribute dla Jona Lorda

Organista Ani Rusowicz - Łukasz Jakubowicz - zapamiętał moją entuzjastyczną, a napisaną przed kilkoma laty, na tuż po koncercie Ani i jej kolegów relację z Blue Note, i postanowił teraz zaprosić na dzisiejszy koncert "u Bazyla". Obok Łukasza, zagra jeszcze nieco muzyków, a wszystko w hołdzie Jonowi Lordowi oraz wijącej się wokół jego osoby wspaniałej muzyce. Będzie więc purpurowo, wężowo i co nie tylko.
Poniżej oficjalna informacja:


28 listopada w klubie "U Bazyla" w Poznaniu odbędzie się wyjątkowe wydarzenie. Specjalny koncert w hołdzie zmarłemu w 2012 roku Jonowi Lordowi, współzałożycielowi legendarnego zespołu Deep Purple i jednemu z najlepszych klawiszowców w historii muzyki rockowej, zagra zespół Made in Warsaw (gospodarze corocznego Memoriału Jona Lorda)  wraz z gośćmi specjalnymi. Będzie to także rzadka okazja do zobaczenia razem na scenie dwóch muzyków, współpracujących niegdyś w zespole Turbo - Grzegorza Kupczyka i Wojciecha Hoffmanna. Usłyszeć też będzie można reprezentanta młodej sceny rockowej Poznania - Micha Przybylskiego z Rust.

Made in Warsaw - Memoriał Jona Lorda
28 XI 2019
Poznań, U Bazyla
bilety:
30zł (w sklepie Rock Long Luck)
35zł (online w sieci Ticketos)
40zł (w dniu koncertu na bramce)




Zapraszam w imieniu Łukasza Jakubowicza oraz własnym!




Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"







poniedziałek, 25 listopada 2019

"NAWIEDZONE STUDIO" - audycja z 24 na 25 listopada 2019 / Radio "Afera" - 98,6 FM Poznań + zastępstwo w "BLUES RANUS"




"NAWIEDZONE STUDIO"
z niedzieli na poniedziałek, 24/25 listopada 2019 - godz. 22.00 - 2.00
 
RADIO "AFERA", 98,6 FM (Poznań)
www.afera.com.pl 


realizacja: Majka Chaczyńska
prowadzenie: Andrzej Masłowski







THE HOLLYWOOD VAMPIRES - "Rise" - (2019) - w sierpniu przyszłego roku przyjadą do Doliny Charlotty. Trafia się niesamowita okazja, by nareszcie Alicji Cooper spojrzeć w oczy. Do tej pory nie miałem szczęścia, więc może po genialnym koncertowo roku 2019, 2020 nie będzie gorszy.
- People Who Died - {The Jim Carroll Band cover} - śpiew JOHNNY DEPP

AXXIS - "Back To The Kingdom" - (2000) - nadal nie mam najnowszej re-recorded kompilacji Axxis "Best Of EMI Years", ale jestem bardzo cierpliwy. Wczorajszego "Only God Knows" na nowym wydawnictwie nie uświadczymy, ponieważ to już późniejszy okres - dla Massacre Records, natomiast wyczekiwane podwójne CD zdominują nagrania z pierwszych pięciu płyt, i jak tytuł sugeruje, z katalogu EMI Records.
- Only God Knows

AXXIS - "reDISCOver(ed)" - (2012) - w tamtym czasie poprosiłem kolegę o załatwienie "reDISCOver(ed)" poprzez eBay (u nas długo tej płyty jakoś nie było), a on nie będąc wielbicielem takiego grania i tym samym niczego nie przeczuwając, zamówił kompakt u samego Harry'ego Oellersa - klawiszowca Axxis. Płyta bez żadnego pośrednictwa prostą drogą trafiła do mnie, przez co dorobiłem się pamiątkowego stempla Oellersa, a już z samego wnętrza koperty wyciągnąłem płytę z pobadźganą okładką, choć przecież podpisaną przez wszystkich muzyków. Normalnie człowiek z radości podskoczyłby i wyrżnął w sufit, ja zaś od razu pomyślałem, jak tu zdobyć drugi, tym razem nieskazitelny egzemplarz. Do dzisiaj mam tylko jeden, lecz wszystko przede mną.
- White Wedding - {Billy Idol cover}
- My Heart Will Go On - {Celine Dion cover}

WORK OF ART - "Exhibits" - (2019) - album, który wczoraj zebrał niespodziewany grad pochwał. No proszę, a ja do tej pory myślałem, że taka pop-rockowa, delikatnie podmetalizowana muzyczka, to tylko coś dla mnie. Czasem mnie Słuchacze zaskakują, bo gdy stawiam, że za sprawą jakiegoś super wynalazku padną na kolana, ci milczą, a gdy zaprezentuję coś w moim przekonaniu poprawnie udanego, potrafią dostrzec walory, do których ja potrzebowałbym lupy.
- Another Night
- What You Want From Me
- Let Me Dream

REVOLUTION SAINTS - "Revolution Saints" - (2015) - pod koniec stycznia Revolution Saints wydadzą trzeci album. Jego tytuł "Rise". Znamy okładkę, nawet tracklistę. A jeszcze band na Facebooku udostępnili niecierpliwym jeden kawałek. Niby to taki singiel. Jak to idzie najnowszym zwyczajem, nienośnikowy. Co to takie słuchanie z komputerka. Cienkie niczym cherry popijane na babcinym przyjęciu. Debiut Revolution Saints to mój osobisty top 2015 roku. I nie mam nic przeciwko, by ci sami muzycy niebawem pokonali samych siebie.
- Here Forever
- Strangers To This Life

REVOLUTION SAINTS - "Light In The Dark" - (2017) - śpiewający perkusista Deen Castronovo (ex-Journey, ex-Bad English, The Dead Daisies) wygląda na członka narkotykowego gangu, a ku zdumieniu włada cholernie przyjemnym głosem, którym wyraża artystyczną bliskość ze Steve'em Perrym. Szalenie fajny gość, pod warunkiem, że nie bije własnej żony, za co jakimś cudem nie trafił do pudła. Dzięki temu nadal tworzy i nagrywa - i to z kim! - na gitarze Doug Aldrich (ex-Whitesnake, ex-Dio i jeszcze kilka innych) oraz basista Jack Blades (ten od Night Ranger czy Damn Yankees). Sami mocarze.
- Running On The Edge

PRIME TIME - "Free The Dream" - (2001) - trzeci i zarazem ostatni album leciutko metalowych Duńczyków, którzy powstali na gruzach równie mało znanej formacji Narita. Profesjonalne kroki stawiał w niej nawet sam Andre Anderson - późniejszy szef Royal Hunt. Zaś na debiutanckim albumie "The Unknown", w bębny walił obecny perkusista Pretty Maids, a ex-muzyk Royal Hunt, Allan Sørensen. W 2001 roku padałem tej muzyce do stóp. No, ale miałem 36 lat. Dzisiaj mam 136, więc zakochuję się nieco ostrożniej. Na szczęście taka muzyka wciąż na mnie działa.
- Hanging On
- You Still Belong
- Forever You And I

PRETTY MAIDS - "Undress Your Madness" - (2019) - kolejni Duńczycy, ale tym razem nieporównywalnie sławniejsi. I zresztą przed chwilą wywołani do tablicy. Ich najnowszy album wymiata, pozostawiając całą konkurencję w tyle. Ronnie Atkins śpiewa porażająco. Jego struny głosowe bywają napięte niczym bungee. Troszczę się o jego zdrowie, będąc dobrej myśli. Fantastyczny album, o jakże innym zakresie emocji, niż jakieś modne dzisiaj chilloutowe pierdy.
- If You Want Peace (Prepare For War)
- Black Thunder
- Strength Of A Rose

GARY HUGHES - "Precious Ones" - (1998) - trzeci solo album lidera Ten, nagrany w gwiazdorskiej obsadzie (na gitarach Vinny Burns, Ralph Santolla oraz Aziz Ibrahim), choć w 1998 roku nikt tego faceta u nas nie znał. W moim kraju, w słusznej dla tej płyty epoce, chyba tylko ja się nim zachwycałem. Minęły dwie dekady i nic się nie zmieniło.
- The Colours Of My Life

SNEAKER - "Sneaker" - (1981) - krótko działająca amerykańska formacja, która na początku lat 80-tych dorobiła się dwóch albumów i zniknęła bez śladu. Elegancki, wysmakowany rock, pełen soul-funk-jazz, niekiedy też country'ujących motywów, a więc coś dla wielbicieli poczynań Toto, Boza Scaggsa, Eagles czy nawet Steely Dan. Zresztą kompozycja tych ostatnich - "Don't Let Me In" - rozpoczynała ten właśnie album. Piosenka stała się umiarkowanym przebojem, choć wytwórnia na singla wybrała kolejny w zestawie "More Than Just The Two Of Us", którego do kompletu także posłuchaliśmy.
- Don't Let Me In - {Steely Dan cover}
- More Than Just The Two Of Us

JETHRO TULL - "J-Tull Dot Com" - (1999) - aktualna paczka Iana Andersona zawita do Polski w kwietniu 2020 r. na trzy koncerty. Uwaga!, jeden w Poznaniu. Konkretnie, 6 kwietnia w Auli UAM. Ciekawe, jak w pomieszczeniu przystosowanym dla chórów i orkiestr wypadną rockowi Jethro Tull. Tym bardziej, że program występów szczęśliwie nie będzie wić się wokół nudnego albumu "The String Quartets", a złożony zostanie z tematów pierwszych pięciu, zdecydowanie blues-rockowych oraz progresywnych albumów - począwszy od "This Was", na "Thick As A Brick" skończywszy.
- Wicked Windows

JETHRO TULL - "Too Old To Rock'n'Roll: Too Young To Die!" - (1976) - zbyt stary na rock and rolla, zbyt młody by umrzeć - trzymam się maksymy tego tytułu od dawna, choć nigdy nie pasował on do mnie lepiej niż obecnie. Lubię tę płytę, pomimo iż Jethro Tull miewali lepsze. Ale tutaj zadziałało coś w rodzaju sentymentu, ponieważ to także jedna z pierwszych okładek wielkiego rocka, jakie w życiu spotkałem, a przecież sama muzyka też nie od macochy. Z naciskiem na kapitalny finał, z którego wczoraj wszystkie trzy kompozycje. Po tej płycie muzycy Jethro Tull rok po roku serwowali folk-rockowe dzieła, z których utworzył się rewelacyjny tryptyk, przez wielu sympatyków grupy uważany za najdoskonalszy moment w ich karierze. Albumy "Heavy Horses" oraz "Stormwatch" wyrosły na prawdziwe potęgi, a "Songs From The Wood" też przecież piękne. "Stormwatch" nawet u nas wydano na Tonpress'owskim winylu, zaś "Heavy Horses" to już w ogóle jedna z potęg tego świata. Amen.
- Too Old To Rock'n'Roll: Too Young To Die
- Pied Piper
- The Chequered Flag (Dead Or Alive)

BLODWYN PIG - "Getting To This" - (1970) - znakomita ekipa dowodzona przez byłego muzyka Jethro Tull - Micka Abrahamsa. Gościa odpowiedzialnego za blues-rockowe oblicze najwcześniejszych Jethro, co także w dużym stopniu przełożyło się na chwilę późniejszych, a już będących w pełni pod jego dyrektywami Blodwyn Pig. Tutaj do bluesa doszło jeszcze sporo jazzu, a i nutka psychodelii. Super!
- San Francisco Sketches
a) Beach Scape
b) Fisherman's Wharf
c) Telegraph Hill
d) Close The Door, I'm Falling Out Of The Room

BLODWYN PIG - "Ahead Rings Out" - (1969) - Blodwyn Pig wydali tylko dwie płyty - ta jest pierwszą. Nie wiadomo, która lepsza. Ale proszę sobie wyobrazić, obie zaliczyły Top 10 w ówczesnej Wielkiej Brytanii. Niewiarygodne - z taką muzyką? !!! Tak tak. Dzisiaj bujaliby się po piwnicach, ale wówczas młodziaki zachwycały się takim rasowym i pokomplikowanym graniem. W dziejach ludzkości to tylko pół wieku, czyli prószek ery nowożytnej, a jakże rasie ludzkiej zmieniła się wrażliwość postrzegania sztuki. Dzisiejsze młodziaki brykają po moim osiedlu ze smartfonami podrasowanymi podczepionymi pod nie basowymi głośniczkami, zapodając na full jakimś ziomalskim rapem, a ty bracie tylko spróbuj się odezwać. Szczęściarz ze mnie, że na świat wtargnąłem w najlepszym dla muzyki okresie.
- The Modern Alchemist

KIN PING MEH - "Kin Ping Meh" - (1971) - genialny debiut Niemców. Wówczas, co podkreślę, Niemców Zachodnich. Ten podział istotny, albowiem w NRD tylko Die Puhdys grali niesamowitego rocka. Co prawda, bardziej z dziedziny Deep Purple/Uriah Heep, ale na pierwszych dwóch płytach byli bezbłędni. Kin Ping Meh nagrali kilka płyt, lecz w ich przypadku też liczą się tylko pierwsze dwie. Wczoraj przypomniany debiut wydaje się równie mistrzowski, co rożki z cukierni Jagódka. Skąd ta dziwna nazwa? Ano zainspirowana XVI-wieczną chińską powieścią "Jin Ping Mei", która ponoć w tamtych realiach jest równie kultowa, co na naszym podwórku dzieła Słowackiego lub Mickiewicza. Ze strony Nawiedzonych sypnęło zachwytami, co oznacza, że godzinę po północy paru zapaleńców wciąż tkwiło na posterunku.
- Sometime
- Don't You Know
- My Dove

LEONARD COHEN - "Thanks For The Dance" - (2019) - tylko dwadzieścia dziewięć i pół minuty - tyle trwa pierwsza pośmiertna płyta Leonarda Cohena. W zasadzie stworzył ją syn Artysty, Adam Cohen, który wszystko zwarł w całość na podstawie pozostawionych przez jego ojca szkiców. Tym samym, Adamowi przyszło zasugerować, gdzie powstawiać instrumenty, jakich zaprosić muzyków, gdzie dołożyć wokalizy, itd. Mamy kilku gości, jest Daniel Lanois, Damien Rice czy absolutnie zakręcona na punkcie Leonarda Jennifer Warnes. Kapitalna, wiekowa już dziewczyna, której głos od zawsze działa na mnie leczniczo. Słyszymy ją w kilku fragmentach, więc na tej posępnej i rozliczeniowej płycie robi się jakoś cieplej. Niektóre teksty niesamowite. Przyznam, że wczułem się w te piosenki i jestem poruszony. Szczerość Cohena, jaka dopadła go na życiowym finiszu, niezwykła. Mało kogo stać na podobną wylewność. Tym bardziej w dzisiejszym pełnym obłudy świecie. Pogłębiony przez tysiące wypalonych papierosów zbolały głos Kanadyjczyka jakże przejmująco snuje refleksje pragnące rozliczyć własną duszę. Dlatego, obok zazwyczaj uwypuklanych wad u innych, Mistrz najwięcej śpiewa o sobie. Na tym polega wielkość. Takich ludzi cenię. Tylko takich. Dopiero co pełną bólu płytę wydał Nick Cave, a teraz równie mocno przyciął ulubiony bard mojej zaoceanicznej Sisterki Elizabeth. 
- Happens To The Heart
- Moving On
- Thanks For The Dance
- The Hills

COLDPLAY - "Everyday Life" - (2019) - jak ja ten zespół kiedyś kochałem. Pamiętam pierwsze zachwyty nad świeżo upieczonym debiutem "Parachutes". Prawie nikt ich nie znał, a my z pewnym kolegą próbowaliśmy co niektórych zarazić oszałamiającym odkryciem. Patrzono na nas jak na dziwolągów, a dzisiaj proszę, stadiony świata. I choć Coldplay zawiązują wciąż ci sami ludzie, muzyka często mocno inna. Ale niekiedy bywa jeszcze po staremu, jak w balladzie "Daddy". Tak delikatnej, jak płatki śniegu. Kupuję takiego Chrisa Martina i proszę o więcej. A więcej nie ma. Bo nawet w zgrabnie "usymfonicznionym", a i jednocześnie tytułowym "Everyday Life", jest już tylko bardzo ładnie. Dzisiejsi Coldplay zanurzają się w wielu gatunkach, co z natury rzeczy burzy jakąkolwiek spójność, lecz na poczet uznania wysuwam kawałek "Arabesque". Czegoś podobnego Coldplay nigdy nie nagrali. Pomijam, że Chris Martin bywa tutaj nawet francuskośpiewny, ale w tym przyjemnie przydługawym fragmencie przede wszystkim ciekawie powiewa folk/jazz-popową nutą. Dla jednych będzie to kicha roku, a ja podkładam michę pod repetę.
- Daddy - /z części "Sunrise"/
- Arabesque - /z części "Sunrise"/

GARY HUGHES - "Gary Hughes" - (1992 / reedycja z okazji V-lecia albumu 1997) - do poduchy kolejna dźgająca w serce ballada - i co za gitarowe solo! Nie wiadomo, kto je zagrał - Aziz Ibrahim czy Lee Revill - bowiem wydawcy płyty nie chciało się tego wyszczególnić. Ale stawiam, że to gitara angielskiego Pakistańczyka Aziza Ibrahima. Wszak wiemy, co ten potrafił z nią uczynić u boku Simply Red, bądź u Stefka Hogartha czy Paula Wellera.
- I Won't Break Your Heart


===================================
===================================





"BLUES RANUS" - zastępstwo
niedziela 24 listopada 2019 r. - godz. 21.00 - 22.00

realizacja: Agnieszka Krzyżaniak
prowadzenie: Andrzej Masłowski






SONNY LANDRETH - "Bound By The Blues" - (2015) - ostatni jak dotąd studyjny album tego blisko już siedemdziesięcioletniego, a o młodzieńczej urodzie Amerykanina. Jego gitarowa gra techniką slide zdecydowanie wyróżnia się w tłumie, dlatego nie dziwmy się, że będąc bezradnym wobec jednej z kompozycji na "Golden Heart" Mark Knopfler zaprosił Landretha, by ją przyozdobił odpowiednim brzmieniem i dużym talentem ("Je Suis Désolé"). Później Landreth na jedną ze swoich płyt, z kolei zaprosił Knopflera, a kilka innych kompozycyjnych wspaniałości zrealizował też u boku Eric'ka Claptona bądź Johna Mayalla.
- Walkin' Blues
- Where They Will

CORELEONI - "II" - (2019) - płyta kompletnie niepasująca do tej audycji, za wyjątkiem odważnej i jednocześnie kapitalnej wersji jednego z najsłynniejszych bluesów. Teraz tylko strach pomyśleć, co gospodarzowi "Blues Ranus" nagadają jego najwierniejsi Słuchacze. Niemal po każdym zastępstwie obrywam, ponieważ zbyt często wychodzę poza nawias. Dla mnie nowe wcielenie "Boom Boom" jest jednym z utworów kończącego się roku. Oczywiście przy należnym szacunku dla oryginału.
- Boom Boom - {John Lee Hooker cover}

BETH HART - "War In My Mind" - (2019) - wspaniała płyta. Także jedna z topowych w tym roku. Krzysztof Ranus widząc niedawny mój względem nowej Beth zachwyt, chyba przez trzy niedziele z rzędu podkreślał, jak ta płyta szczególnie mu się nie podoba. Teraz wiecie Kochani, dlaczego nawet jednej dziesiątej mej kolekcji płyt nie oddałbym za całą jego.
- Bad Woman Blues
- Sugar Shack

CALVIN RUSSELL - "Dream Of The Dog" - (1995) - ten zmarły w 2011 roku Teksańczyk nagrał nieco płyt, a ja też wcale nie mam zamiaru nikomu wmawiać, że "Dream Of The Dog" to ta najlepsza. Bardzo ciekawy artysta, któremu w życiu przeszkadzały narkotyki oraz alkohol, choć pokonał go rak. Grał bluesa z rockowym nerwem, a jednocześnie korzennie. Na tej płycie znalazła się również przeróbka Animalsów "It's My Life", ale to już innym razem. Natomiast w "Valley Far Below" dociął Russell slide gitarą, że aż miło.
- Don't Turn Your Head
- Valley Far Below
- We Can Live Together

WILLE AND THE BANDITS - "Samsara" - (2007) - debiutancki mini album. Rarytas. Rzecz wydana chałupniczo, więc nie znajdziemy jej w sklepach. Płytkę jakiś niedawny czas temu sprezentował mi inny wielbiciel tej grupy, za co do dzisiaj nie zdążyłem podziękować. Dziękuję!
- Absence

THE JEFF HEALEY BAND - "See The Light" - (1988) - instrumentalny popis nieżyjącego od dekady ociemniałego Kanadyjczyka, którego chyba wszyscy kojarzą. A to za sprawą ogromnie popularnego filmu "Roadhouse" (u nas "Wykidajło"), w którym główną rolę przydzielono Patrickowi Swayze, zaś muzycznym filarem stali The Jeff Healey Band. Zagrali tam samych siebie. Chociaż zakładam, że na co dzień nie musieli dawać koncertów za siatką, w którą leciały szklanki, a i z równie wściekłych rąk nieskonsumowane resztki żarła. "See The Light" to ich kapitalny albumowy debiut, zaś na następnym "Hell To Pay" gościnnie pograli nawet Jeff Lynne, George Harrison oraz Mark Knopfler.
- Hideaway - {Freddie King cover}







Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"





niedziela, 24 listopada 2019

dzisiaj wcześniej

Na właśnie wydanej pośmiertnej płycie Leonarda Cohena "Thanks For The Dance", gdzieś bliżej jej schyłku padają słowa: "... żyję na pigułkach, za co dziękuję Bogu. Moje zwierzęce wycie, mój zdenerwowany anioł, ale nie wolno mi wykazać choćby śladu żalu ...". Niespełna półgodzinna płyta, na której martwy, lecz wciąż poetycki Cohen, bywa znajomo ciepły i refleksyjny, a który zbolałym głosem rozlicza przed trzema laty zakończone życie. A wydawać by się mogło, że dokonał tego już na miesiąc przed śmiercią - za sprawą płyty "You Want It Darker". Nic podobnego. Cohen jeszcze nieraz do nas przemówi, zaszczycając kolorytem własnej osobowości. Jego głos, muzyka, słowa, nigdy nie stracą na aktualności, choć On sam mówi: "posłuchaj kolibra, uronisz skrzydeł mgłę, posłuchaj kolibra, zamiast słuchać mnie".

Niedawno na osiedlu pożegnaliśmy czarnego, mocno strudzonego spanielka. Przed kilkoma dniami dobiła do niego Saba. Przeukochana, lecz mocno cierpiąca wielorasowa sunia - z naciskiem na powab miniaturowej lassie. Nastał smutny czas, bośmy wszyscy osiedlowi psiarze bardzo oba stwory lubili. Właściciele w żałobie. Przez ich oczy przebyły fale łez.
Szczególnie utkwiło mi, gdy pewnego wieczoru Pan od spanielka przemierzał spacerowym tempem tę samą trasą, lecz samotnie. Przyznam, mięknę w takich chwilach. A taki jeden przykładny coniedzielny stwierdził przed laty, że zwierzę nie posiada duszy. Są tacy ludzie, naprawdę. I tak samo jak my, też mają rodziny i bliskich, i ktoś się o nich zamartwia.

Dzisiaj nasze radiowe spotkanie zaczynamy już o 21.00. Czyli w bluesową godzinę właściciela audycji "Blues Ranus". Wczoraj na jego zaproszenie (więc powód dzisiejszej radiowej absencji rozgrzeszony) wystąpił w Toruniu Walter Trout - niegdyś muzyk obozu Johna Mayalla, który od lat z dobrym skutkiem radzi sobie na polu własnych dokonań. Biorę więc tę daną przez los godzinkę, by pograć trochę lubianej muzyki.
Zapraszam na 98,6 FM Poznań (lub afera.com.pl) od 21-szej. Do usłyszenia...






Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"



czwartek, 21 listopada 2019

Papierowe Latawce w Poznaniu

Miło poczytać dobre opinie w temacie dokonanych już koncertów A-ha oraz Queensrÿche.
Pan Szymon z Płocka pomachał Norwegom od Nawiedzonego Studia, choć ponoć reszta warszawskiej publiczności nieco ospała. Ciekawe, jak z frekwencją? Bo przed niemal dekadą w łódzkiej Atlas Arenie świeciło niemiłosiernymi pustkami, pomimo iż udział w tamtym wydarzeniu wzięło dobrych kilka tysięcy osób. Z kolei, Pan Sławek z Poznania rozpisał się nieco o krakowskim występie Queensrÿche. Pozwolę sobie zarzucić kilkoma cytatami: "Powiem szczerze, najbardziej obawiałem się o frekwencję, że będzie garstka widzów w nie największej przecież sali koncertowej w Krakowie. Na szczęście publiczność dopisała i sala klubowa była dość szczelnie wypełniona. Sam koncert, cóż, nie jestem tutaj zbyt obiektywny, ale spokojnie mogę umieścić go w piątce najlepszych, na jakich byłem w życiu.". W dalszej części relacji czytamy: "Chciałoby się, aby taki koncert nigdy się nie kończył, bo te 80 minut minęło tak szybko...". I dalej: "Wydawałoby się, że kogo jak kogo, ale Goeffa Tate'a nie da się zastąpić, a tutaj tak w sumie miła niespodzianka, Todd La Torre okazał się tego znakomitym dowodem". I jeszcze w podsumowaniu: "Na koniec taka jeszcze refleksja, pierwszy raz w życiu miałem możliwość tak bliskiej przedkoncertowej styczności z gwiazdami rocka. Na papierosie byli Todd i Ed Jackson ( on popalał jakieś cygaro); z tego wrażenia zapomniałem języka w gębie i poprosiłem tylko o podpisanie płyty, a Todda o zdjęcie. Niepozorny facet na scenie wydawał się gigantem - cóż ta scena robi z ludźmi!".
Dziękując obu Panom dorzucę jeszcze nutkę odnośnie Queensrÿche. Otóż, niegdyś ich bardzo lubiłem, jednak w ostatnich latach kompletnie przestałem czuć do tej formacji miętę. Do dzisiaj nie postawiłem na półce ostatniego kompaktu "The Verdict". Nie skusiła mnie nawet jego fikuśna cena w berlińskim  Saturnie - 7,99 euro. Po prostu chwilowo me serce na tę muzykę pokryło się lodem. Poza tym, przyznam uczciwie, lubię Queensrÿche przede wszystkim za okres, od mini albumu "Queensrÿche", poprzez "Rage For Order" - dzięki któremu odkryłem grupę dla siebie - najbardziej cenione, rewelacyjne "Operation: Mindcrime", aż po me ulubione "Empire". Późniejszych dokonań kompletnie nie chwytam, choć poza brakiem wspomnianego "The Verdict", wszystkie trzymam na półce, włącznie z kiepskościami ekipy dowodzonej przez byłego singera Geoffa Tate'a, o jakże znajomej nazwie: "Operation: Mindcrime".
Skoro o koncertach, może i ja spróbuję zachęcić Szanownych Nawiedzonych do udziału w występie Australijczyków, z melancholijno-indie-rockowych The Paper Kites. Grupa wystąpi w najbliższą niedzielę w klubie "Blue Note", start godz. 19.30, więc na N.S. wszyscy zdążą. Mnie niestety koncert ominie, ponieważ zgodziłem się na niedzielne zastępstwo w "Blues Ranus", ale dzięki Panu Jarkowi z Gorzowa Wlkp. posiadam podwójny kompakt, którym mogę okryć zasmuconą twarz.
Okazało się, że jedna z moich doktorek lubi muzykę. Posłuchała Heather Nova'ej po niedawnej rekomendacji, a wczoraj zapewniła, iż w ogóle na muzykę spogląda szerokoobiektywnie, niekiedy też odnajdując się w heavy-graniu. Obiecałem kobietce przekopiować kilka dobrych tegorocznych płyt, jakich w żadnej rozgłośni nie usłyszy. Jeszcze na koniec przemiła facetka zarzuciła komplementem: "ma pan taki radiowy głos". Może niegdyś zagarnę babeczkę do naszego grona Nawiedzonych, lecz póki co, niczego nie zmieniajmy. Nic na siłę. Zdecydowanie wolę Słuchaczy, którzy nasze niedzielno-poniedziałkowe granie odkrywają jakimś zrządzeniem przypadku. Jakiekolwiek narzucanie nie dałoby mi żadnej satysfakcji. Sztuką pozyskiwać audytorium w sposób naturalny. No, może nie przesadzajmy, że to wielka sztuka, albowiem sztuką jest mieć którąś już żonę, a wciąż tę samą kochankę.
W minioną niedzielę po raz pierwszy zasiadłem przy sitku w okularach. Koszmarne uczucie. Źle było. Bardzo źle. Dopóki nie odrzuciłem ich w kąt, bzdurami infekowałem mikrofon, że aż wstyd. Proces przyzwyczajania do szkieł pewnie trochę potrwa, a ja tylko skrywam nadzieję, że cała ta dla mnie nowa i mało komfortowa sytuacja nie wpłynie znacząco na poziom kolejnych niedziel.
 
 
 
 
 
 
 
Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"
 
 
 
 
 

wtorek, 19 listopada 2019

"NAWIEDZONE STUDIO" - audycja z 17 na 18 listopada 2019 / Radio "Afera" - 98,6 FM Poznań





"NAWIEDZONE STUDIO"
z niedzieli na poniedziałek, 17/18 listopada 2019 - godz. 22.00 - 2.00
 
RADIO "AFERA", 98,6 FM (Poznań)
www.afera.com.pl 


realizacja: Szymon Dopierała
prowadzenie: Andrzej Masłowski








PHIL LANZON - "48 Seconds" - (2019) - dziewięć i pół minuty to w dzisiejszych muzycznych realiach suita. A tyle właśnie trwa tytułowy finał na nowym, a zarazem drugim solo albumie keyboardzisty/pianisty Uriah Heep. W jakże wspaniałą muzykę ubrał Lanzon jeden z najtragiczniejszych dni w dziejach ludzkości. Prawdziwa wojna, jaką zgotowała natura trzem tysiącom ludzkich istnień o poranku 18 kwietnia 1906 roku w San Francisco.
- 48 Seconds

DOWN 'N' OUTZ - "This Is How We Roll" - (2019) - żadne "Zdechlaki", to prawdziwy r'n'roll, a i pierwszego sortu ballady. Jest w tej muzyce taki entuzjazm, że aż chce się wskoczyć na konia i pognać na oślep.
- Goodnight Mr. Jones

AXXIS - "Axxis II" - (1990) - pograli w niedzielę Axxis, albowiem właśnie na rynek trafiła pulchna kompilacja z ich przebojami okresu EMI Records. Nie taka typowa, albowiem wszystko zagrane na nowo, jako re-recordings, więc trochę się boję. Album już zamówiony, teraz tylko liczę na jego szybkie dotarcie. No i jeszcze ten dreszczyk, by Bernhard Weiß z Harrym Oellersem niczego nie przedobrzyli.
- Save Me
- Touch The Rainbow
- Face To Face

PRETTY MAIDS - "Undress Your Madness" - (2019) - Ronnie Atkins właśnie kuruje raka płuc, a nowa płyta Duńczyków aż tryska zdrowiem. Głos Ronniego z najwyższej półki, gitara Kena Hammera zawodowo postrzępiona niczym fryzura szalonego doktora Emmetta Browne'a, a w szeregach kwintetu za zestawem perkusyjnym pojawiła się nowa, acz dobrze znajoma twarz - Allan Sørensen. Tak tak, były muzyk Royal Hunt, a także epizodyczna postać trochę już zapomnianych Cornerstone czy jeszcze bardziej wycofanych Prime Time. Tych ostatnich planowałem za sprawą doskonałego albumu "Free The Dream" w niedzielę przypomnieć, lecz tradycyjnie zabrakło czasu. Co prawda Allan Sørensen zagrał tylko na debiucie tych melodic-metalowych Dunczyków, ale przecież każdy pretekst jest dobry.
- Intro
- Serpentine
- Undress Your Madness
- Will You Still Kiss Me (If I See You In Heaven)

DEMON - "Breakout" - (1987) - na pogranie Demon też znalazłem pretekst, a nim właśnie opublikowana kompilacja "The Devil Rides Out". Płyty wciąż nie mam, bo trudno kupić, ale bądźmy czujni. Znajdziemy tam tylko jeden premierowy utwór, plus nowy remix do "Get The Hell Out Of Here" oraz wybór najlepszych momentów z pierwszych trzech płyt. Czyli z okresu, gdy żył jeszcze gitarzysta Mal Spooner. Płytę wydano pod kątem jakiejś gry komputerowej, z którą N.S. tradycyjnie da sobie spokój. Grywam tylko w pokera lub szachy - na pieniądze!
- Life On The Wire
- Through These Eyes

DEMON - "Heart Of Our Time" - (1985) - ten album powszechnie uważa się za najsłabszy w dorobku Brytyjczyków, a ja przekornie bardzo go lubię. Piąte dzieło pionierów NWOBHM, a zarazem pierwsze, na którym utworzył się nowy kompozytorski tandem: Dave Hill-Steve Watts.
- Expressing The Heart

DEMON - "British Standard Approved" - (1985) - tutaj po raz ostatni rozpisał się kompozytorski trzon: Dave Hill oraz Mal Spooner. W chwili wydania płyty Spooner już nie żył. Po wcześniejszym znakomitym "The Plague" nowe dzieło było nie tyle obniżką formy, co katastrofą, a jednak po upływie lat nie czuć już takiej przepaści.
- New Ground

DEMON - "Hold On To The Dream" - (1991) - uwielbiam tę płytę i mam ją w kolekcji powieloną, zarówno na jeszcze jednym CD, jak i epokowym winylu. Podobnie mam z o dwa lata wcześniejszą "Taking The World By Storm" - meine favorit. Gdyby nazwa grupy nie odstraszała, być może jej twórcy osiągnęliby więcej. A tak, już na starcie mieli trudniej od Iron Maiden, Saxon czy Def Leppard.
- Hold On To The Dream

MICK DEVINE - "Hear Now" - (2019) - solowy album wokalisty Seven. Fajna muzyka, choć w stosunku do wydanego w 2014 roku czarującego "7", bez szans. Wiem, to już inni ludzie i inne emocje, ale moje ucho jest bezwzględne. Mick otacza się dwojgiem wieloinstrumentalistów, z których grający na basie oraz smyczkach perkusista, a na dobitkę jeszcze albumowy producent Brian J. Anthony, przed kilkoma laty zmiksował nawet "Black Butterfly" - niezłe dziełko ex-Kansas'owego Steve'a Walsha. Na "Hear Now" wszystko wydaje się miłe, a jednak muszę jeszcze posłuchać.
- Strange Voices
- Live Forever

AXXIS - "The Big Thrill" - (1993) - księżycowo-metalowy numer, wyemitowany w sam raz o północy. Ciekawe, czy spodobałby się mojemu radiowemu guru, Tomkowi Beksińskiemu. Nosferatu w młodości lubił Scorpions, a przecież Axxis noszą niekiedy podobne marynarki. Nie nie, wiadomo, to tylko taka luźna myśl. Przekomarzam się. Przy Axxis nie da się cierpieć.
- Brother Moon

HEAVY METAL KIDS - "Heavy Metal Kids" - (1974) - prezentując jakiś niedawny czas temu pierwszą wspólną płytę Gary'ego Holtona wraz z Casino Steelem obiecałem wkrótce nadać porywający debiut grupy, dzięki której Holton zasłynął. Facet żył krótko, lecz intensywnie, pozostawiając po sobie sporo dobrej muzyki, odpowiedni dla tej dziedziny rasowo zdarty głos, a także dał przepustkę do świata rocka kilku swoim muzycznym braciom. Bo przecież grający tutaj na instrumentach klawiszowych Danny Peyronel, w latach późniejszych zasilił nawet szeregi słynniejszych UFO. Album "Heavy Metal Kids" świetny, a rozwlekła ballada "It's The Same" to widok z góry najwyższej.
- Hangin' On
- It's The Same
- Run Around Eyes
- We Gotta Go

GRAVY TRAIN - "Staircase To The Day" - (1974) - w tym samym 1974 roku, co debiut Heavy Metal Kids, swą ostatnią płytę wypuścili Brytyjczycy z blues/hard/prog-rockowych Gravy Train. Choć w przypadku tej konkretnej płyty, z naciskiem na: mniej blues. Na balladowym terytorium Heavy Metal Kids oraz Gravy Train miewały prawdziwą nić porozumienia. Zaś wokaliści chyba popijali na jednej ulicy. Ciekawe, kto kim się inspirował? W sumie dobrze zrobiła nam glam-rock'n'rollowa płyta HeavyMetalowych Dzieciaków, bowiem dzięki niej wyrwaliśmy też troszkę historii z kryminalnie niedocenianych Gravy Train.
- Bring My Life On Back To Me
- Staircase To The Day

DIO - "Master Of The Moon" - (2004) - w lutym 2020 roku pojawią się reedycje czterech ostatnich płyt z katalogu amerykańskiej grupy Dio. Nie kocham ich na miarę czterech pierwszych, a tym bardziej fenomenalnego śpiewu Ronniego w Rainbow czy Black Sabbath, a jednak ciekaw jestem dodatków, jakie zajmą miejsca na ekstra drugich dyskach. Materiały demo rajcują jakby mniej, ale wszelakie outtake'i czy live, wodzą na pokuszenie. Żałuję, że odstąpiłem w niedzielę od planu zaprezentowania jeszcze tytułowego numeru z "Master Of The Moon". Była już pierwsza w nocy, pomału pragnąłem wytworzyć wyciszony nastrój, tym samym nie kradnąc czterech minut z ostatniej, i tak już przykrótkawej godziny.
- Shivers

ANDY SUMMERS - "XYZ" - (1987 / reedycja 2019) - gdy uzmysławiam sobie, co obecnie nagrywa Sting, to reedycja debiutanckiego longplaya gitarzysty The Police jawi się oczyszczająco. Jak ja w domowych pieleszach przetrwałem tych ponad trzydzieści lat bez tej muzyki? Widać, w tamtej epoce nie była mi aż tak potrzebna. Zapewne posłuchałem jej u któregoś z kamratów raz czy dwa, i na tym koniec. A to przecież dobre, jak jasna cholercia.
- Nowhere

MERCURY REV - "All Is Dream" - (2001) - jedna z najwyżej ocenianych płyt z katalogu tych amerykańskich rock-melancholików, którymi w tamtych latach mocno się zasłuchiwałem. Podobał mi się mało męski głos Jonathana Donahue, i zapewniam, nic się nie zmieniło. Nie słuchałem "All Is Dream" długie lata, ale właśnie doszło do mnie, że 29 listopada trafi na rynek reedycyjny 4 CD box tego albumu, więc odżyły uśpione emocje. Pewnie - jak to przy boxach - będzie drogo, ale być może Mikołaj lub Gwiazdor... Na trzech wyrastających ponad podstawowy program dyskach pojawi się masa koncertowych, b-side'owych i outtake'owych ciekawostek. Ech, jeszcze tylko znaleźć na to wszystko czas.
- Tides Of The Moon
- Little Rhymes

ROBBIE ROBERTSON - "Sinematic" - (2019) - genialny instrumentalny finał z najnowszego albumu byłego muzyka The Band. Niedawno w jego temacie napisałem dość rozbudowany tekst, więc powtarzać się nie ma co, ale tak najkrócej... "Remembrance" stanowi za wypadkową stylu westernowego Ennio Morricone z RealWorld'owym Peterem Gabrielem, ale zamiast mocować się na porównania, najlepiej zdjąć pas, kapelusz, poluzować w spluwie amunicyjny bębenek, siąść i posłuchać.
- Remembrance

NICK CAVE AND THE BAD SEEDS - "Ghosteen" - (2019) - po śmierci syna nastąpiła u Cave'a duchowa przemiana, której wciąż nie potrafię ubrać w słowa. Spodziewanie boleściwe dzieło "Ghosteen" rysuje ciepły, smutny, żałobny oraz empatyczny wizerunek mrocznego Australijczyka, którego koncertu w przepastnej gliwickiej hali kompletnie sobie nie wyobrażam. Jak można z tak kameralną i wyciszoną twórczością wystąpić przed rozgrzanym z uwielbienia do Artysty tłumem. Rozumiem, pazerna agencja koncertowa chce zarobić, ale że sam Cave niczego nie stara się przystopować - naprawdę niepojęte. Tej muzyki nie wolno wykonywać w warunkach innych, jak piwnica lub klasztor. No chyba, że Cave ma jakiś czarny plan. Na przykład, po zakończonym seansie, zupełnie jak u Tarantino w "Bękartach Wojny", chwyci za karabin niczym szeregowi Utivich i Ulmer, po czym identycznie, co w tamtejszym zabarykadowanym kinie, wystrzela całe towarzystwo.
- Bright Horses
- Waiting For You
- Night Raid

SIMPLE MINDS - "Live In The City Of Angels" - (2019) - bombonierkę Simple Minds mam przy sobie każdej niedzieli. I myślę, że serwowane z niej czekoladki łechtają Szanownych Państwa podniebienia. Do usłyszenia.... w najbliższą niedzielę już o 21.00. Bluesowe zastępstwo za Krzysztofa Ranusa dobrze nam zrobi.
- See The Lights








Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"




niedziela, 17 listopada 2019

THE DEFIANTS - "Zokusho" - (2019) - / - ECLIPSE - "Paradigm" - (2019) -





THE DEFIANTS
"Zokusho" 
(FRONTIERS RECORDS)

****





ECLIPSE
"Paradigm"
(FRONTIERS RECORDS)

****






"Zokusho" jest drugim albumem zespołu ukrywającego się pod szyldem The Defiants, choć tak po prawdzie to nic innego, jak kolejna mutacja słynniejszych Danger Danger. Tyle, że zamiast Teda Poleya w roli wokalisty, mamy tutaj Paula Laine'a. Ale zaraz zaraz, przecież Paul Laine także niegdyś ściskał mikrofon w Danger Danger (na przełomie wieków), a jeśli na dobitkę ktoś jeszcze pamięta konfrontacyjny względem obu wymienionych rock-śpiewaków album "Cockroach", to jesteśmy w domu.
Muzyka The Defiants jest tak bliska stylistyce Danger Danger, że jej twórcy mogliby w zasadzie (oczywiście na mocy prawa) posługiwać się tamtą nazwą, a nikt by się nie zorientował. Inna sprawa, iż The Defiants nie powstali w sposób naturalny, a w ramach sugestii szefa wytwórni Frontiers, pana Serafino Perugino, który po raz kolejny nie skrywał pragnienia utworzenia nowej olśniewającej melodic-hard rockowej formacji. Jednak przy właśnie wydanym drugim albumie, panowie Laine-Marcello-Ravel-West wydają się już na tyle zżyci i żądni grania, że na nic im los kolejnej w dziejach rocka efemerydy. Ich nowy album tylko umacnia wyrobioną przy debiucie markę, o żadnym schyłku mowy nie ma, koleżeństwo dopiero się rozkręca.
"Zokusho" zdobi jedenaście arcymelodyjnych piosenek. Co jedna, to lepsza. Muzyczni fanatycy dokonań Bon Jovi, Loverboy, Winger, Firehouse czy Bad English zachłysną się tą muzyką bez reszty. Na całej linii panuje tu lekkość w serwowanych zwrotkach, zaś każdy refren czuć, że skrojono pod płuca przepastnych aren, co szczególnie dotyczy porywających "Hold On Tonight", "Allnighter", "Fallin' For You" czy "Love Is The Killer". Lecz to tylko kilka gorących przykładów, albowiem każda z pozostałych kompozycji również mrugnie do nas oczkiem.
Tych piosenek nie da się odtrącić, a już tym bardziej zapomnieć. Ich magia rozejdzie się po naszym ciele niczym życiodajny rytm układu krwionośnego. A i podobną drogę przebędą, jakby wygenerowane spod tej samej matrycy "U X D My Heart" (czyli, "You Crossed My Heart"), "Standing On The Edge" oraz kilka pozostałych kawałków, których wartość proszę sobie dosłuchać już na własną odpowiedzialność z domowego stereo.
Wzorcowa heart/hard-rockowa płyta, która jakże przyjemnie pomyliła epoki. "Zokusho" idealnie pasowałoby do gabloty: "lakier we włosach potargał wiatr", tymczasem zamiast w takowej przypominać o dobrach minionego ejtisowego metalu, woli go na współczesnych scenach czynnie kultywować.

W podobnym entuzjastycznym tonie zasiadam do kilku słów względem najnowszego dzieła Skandynawów z Eclipse. Płyta zwie się "Paradigm" i jest spodziewaną kontynuacją wszystkiego, co do tej pory zaoferowała nam ta uroczo hałasująca familia, choć przecież w żaden sposób niespokrewniona rodzinną genealogią. Dowodzi nią niestrudzony alfa i omega, Erik Martensson. Ten niesamowity Szwed, dzięki potędze natury dźwiga odpowiednio nastawiony głos, który wydaje się bliski jego idola, Ronniego Atkinsa z Pretty Maids. Lecz poza tą czynnością, Erik również błyszczy umiejętnościami gry na wielu instrumentach. Z uwagi na sympatyzowanie z talentem Ronniego Atkinsa nie powinna nas dziwić kolaboracja obu tych dżentelmenów pod wspólną banderą Nordic Union. W ostatnim czasie muzycy pod nią wydali dwie udane płyty, które jak najbardziej powinny przypaść do gustu wielbicielom obu powyższych ekip. W chwili, gdy piszę te słowa, od mniej więcej tygodnia na rynku "grasuje" również najnowszy album Pretty Maids "Undress Your Madness". Po kilku posłuchaniach on także wydaje się absolutnie świetny, jednak z ostatecznym werdyktem jeszcze się wstrzymam. Zatem koncentrując uwagę na "Paradigm" zaryzykuję, iż to kolejny strzał w dziesiątkę, a zarazem jedna z najbardziej witalnych płyt kończącego roku. Słuchając tej niespełna trzykwadransowej zawartości próbowałem na siłę znaleźć przynajmniej jeden słabszy punkt - bezskutecznie. Ta bezbłędna płyta, już od inicjującej jej tracklistę "Viva La Victoria" (cóż za tytuł !!!), samoistnie wyrywa pierwszą klepkę, a kolejne numery konsekwentnie rwą resztę parkietu. Wszystko idealnie się zazębia, choć żaden z tego concept-album, a po prostu erupcja przeróżnych celujących osobliwych pomysłów, w których tkwi r'n'rollowa moc. Otrzymujemy więc energetyczny materiał bez jakichkolwiek udziwnień, którego zasoby idealnie pasują do kodeksu rocka. Do jego prostoty, którą tutaj spleciono niemal z szablonu na dwie gitary, bas, perkusję oraz idealny dla wybranej dyscypliny głos. Tylko niekiedy co nieco podbarwiając nienachalnymi zresztą klawiszami - choć i bez nich całość by sobie poradziła.
Na prawdziwą potęgę wyrasta - obok wspomnianego już "Viva La Victoria" - mocno wykrzyczana i dość czasowo przycięta ballada "Shelter Me", ponadto inna ballada, w nastroju zdecydowanie PrettyMaids'owata, i tak jak przystoi metalowym płytom, zajmująca miejsce w finałowym fotelu - "Take Me Home". Zaś na dynamicznym terytorium, nie ma sobie równych "United". Piosenka, która w pierwotnej fazie zwrotki wydaje się ulepiona z podobnych nut, co "Lady in Black" Uriah Heep, choć późniejsze jej losy pochodzą już raczej z krainy ćwieków, pieszczoch i ramonesek.
Do powyższych kawałków doklejmy jeszcze bombastyczne i ultra-chwytliwe "Never Gonna Be Like You", no i naszym uszom właśnie ukazały się prawdziwe "fat caty" tego albumu. Zresztą, po pierwszym ich posłuchaniu byłem pod takim wrażeniem, że usłyszałbym z sąsiedniego pokoju upadek szpilki.
Z ogromną przyjemnością piszę o takich płytach, o takiej muzyce. Nawet, jeśli w szeroko pojętym rock-gatunku to nic nowego, a sami Eclipse wychodzą na bezczelnych, takich nieco weselszych Pretty Maids. Nie widzę niczego złego w tym, że ostatnio bardzo poważnie schorowany Ronnie Atkins tak pięknie twórczo zapłodnił Erika Martenssona. Niech ta zaraza dotyka też innych. Viva La Eclipse Victoria !







Andrzej Masłowski
 

"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"