PET SHOP BOYS
"Hotspot"
(x2)
****1/2
Szanowni Państwo, przed Wami najprawdziwsi Pet Shop Boys. Właśnie powracają w wielkim stylu. Niespodziewana metamorfoza. Panowie Tennant i Lowe zdaje się przejrzeli swój śpiewnik, i gdy zarzucili kilka kartek wstecz, na ich twarzach zarysowała się wstydliwa czerwień. Ale nie wracajmy już nawet myślami do katastrofalnych albumów "Super" oraz "Electric". Nie bezcześćmy ich grobów, niech spoczywają w zapomnieniu. Tylko, jak to możliwe, że przed chwilą opublikowane, a jednocześnie niespodziewanie zachwycające "Hotspot", wyprodukował ten sam Stuart Price? Ten, który dwukrotnie, choć serią z automatu, dźgnął sympatyków duetu, a i z taką samą mocą również ubliżył szyldowi "Pet Shop Boys". Sprofanował tę żyjącą legendą na dobrych kilka lat, choć na szczęście kiepskie płyty broniły wciąż atrakcyjne koncerty - potwierdzam, w Gdańsku było rewelacyjnie. Na szczęście, do niedawna kabotyński Stuart Price, tym razem zakreślił oś właściwym cyrklem.
"Hotspot" dostarcza niespełna trzy kwadranse muzyki, za to dzieło z dumą odcina pępowinę wielu w ostatnich latach nietrafionych rytmów i nut. Już po pierwszym "Will-O-The-Wisp" wiedziałem, że będzie dobrze. Powróciło archeo-disco, w od razu rozpoznawalnym PetSzopowym tonie. I na albumową zachętę, w całkiem żywym od samej przystani tempie. Niech parkietowa kula błyszczy, mieniąc się wszystkimi możliwymi barwami. Po chwili wyłania się pierwsza ballada - "You Are The One" - nasuwająca skojarzenia z okresem "Behaviour". Jest nieźle, a przecież na tym etapie płyty nie mamy jeszcze świadomości, że są tu jeszcze lepsze, wręcz arcypiękne ballady - "Hoping For A Miracle" oraz wydany jako jeden z trzech singli "Burning The Heather". Na tym nie koniec, na punkcie namiętnego songu "Only The Dark" jestem przekonany, także oszalejemy. Tak, to jest to rozszerzone o wielogłosy śpiewanie, to jest ta delikatność syntezatorów, wreszcie melodia, na którą proszę uważać, by nie upuścić. Już dla tych kilku piosenek gotów jestem podpisać z diabłem cyrograf, a jak by nie patrzeć, w albumowym pakiecie dostąpimy jeszcze tanecznego "Happy People" czy nieodstawiającego w tej dziedzinie stopy "I Don't Wanna". Gdyby ten konkretny kawałek plastiku wylęgł się w okresie "Please", być może obecnie nie byłby drugim "West End Girls", ale takim "Tonight Is Forever" z czystym sumieniem. A co począć z pozostałymi dwoma singlami? - z "Dreamland" - gdzie zagościli nawet londyńscy synthpopowcy z Youth & Youth, oraz z "Monkey Business"? - suma sumarum, najmniej ciepłymi piosenkami tej płyty, acz na domiar dobrego, zdecydowanie zachęcającymi do szaleńczej zabawy. Być może nie od razu dostrzeżemy ich urok, ja jednak będąc już co najmniej po dwóch tuzinach emisji "Hotspot", zaręczam o ich wartości.
No dobrze, chyba nigdy nie pokocham finałowego "Wedding In Berlin". W jego szkielet wsypano przesadny nadmiar elektronicznego łomotu i niczym mantra powtarzanego motywu z "Marszu Weselnego" Mendelssohna - czyli najbardziej rozpowszechnionego fragmentu obszernego "Snu Nocy Letniej". Nic tu do siebie nie pasuje, lecz artyści miewają i takie wizje. Jedyny to fragment wymagający korepetycji, choć nie jest on w stanie zatamować reszty tej smakowitej posoki. Szkoda tylko połowy gwiazdki, o którą trzeba ten zacny zbiorczy czyn wyszczerbić.
Pet Shop Boys rządzą. Teraz jeszcze tylko warszawski majowy koncert, a może zaszalejmy trzy tygodnie wcześniej w 17-tysięcznej berlińskiej Mercedes-Benz-Arenie?
P.S. Koleżanka zapytała: to oni jeszcze istnieją? I nie dziwota, skoro wokół tylko same wyzbyte muzycznej misji antyradia.
Andrzej Masłowski
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"