wtorek, 14 stycznia 2020

"NAWIEDZONE STUDIO" - audycja z 12 na 13 stycznia 2020 / Radio "Afera" - 98,6 FM Poznań




"NAWIEDZONE STUDIO"
z niedzieli na poniedziałek, z 12 na 13 stycznia 2020 - godz. 22.00 - 2.00
 
RADIO "AFERA", 98,6 FM (Poznań)
www.afera.com.pl 


realizacja: Majka Chaczyńska
prowadzenie: Andrzej Masłowski






Program w znacznym stopniu poświęcony zmarłemu Neil'owi Peartowi, a także Piotrowi Krystkowi, w ósmą rocznicę jego śmierci. 





WHITESNAKE - "Flesh & Blood" - (2019) - ciąg dalszy najlepszych kompozycji minionego roku. Okazała blues-ballada Białego Węża, i niepojęte, dlaczego występuje jedynie w edycji deluxe. Jeden z najlepszych kawałków Davida Coverdale'a ostatnich lat, z góry zastrzeżony dla bogatszej klienteli. Nie pochwalam takiej polityki. Artyści i wytwórnie niech nareszcie zaczną równo traktować wszystkich nabywających (jeszcze!) fizyczne nośniki. Nie może być, że strumieniowi szabrownicy mają dostęp do każdej perełki, a gość wykładający kasę na blat za standard edycję, zostaje ograbiony z najlepszego materiału.
- Can't Do Right For Doing Wrong

PRETTY MAIDS - "Undress Your Madness" - (2019) - absolutny albumowy top 2019 roku - przynajmniej dla mnie. I w nosie mam, że "Undress Your Madness" nie występuje w zestawieniach żadnych ważnych dziennikarzy. Inna sprawa, gdybym polegał na ich sugestiach, moja domowa płytoteka obfitowałyby w muzykę równie cienką, co mocz pawiana.
- Serpentine
- Shadowlands

BATTLE BEAST - "No More Hollywood Endings" - (2019) - poprzednie "Bringer Of Pain" podobało mi się nutkę wyżej, ale "No More Hollywood Endings" też niczego sobie. Fińskie Bestie, w uprawianiu power metalu wykazują niezwykłą swobodę, choć spod ich piosenek tryskają przecież gorące wióry. No i jeszcze niesamowita Noora Louhimo. Trochę taki z niej Rob Halford w spódnicy. Czyli, z urodą na bakier, za to w piersiach drzemiący prawdziwy kawał głosu. Byłem na ich koncercie, potwierdzam, na scenie są wypisz wymaluj jak na płycie.
- Unbroken
- I Wish


TURBO - "Titanic" - (1992) - kompilacja. Na wczoraj przypadła kolejna rocznica śmierci Piotra Krystka. To już 8 lat. Nieprawdopodobne, jak ten czas leci. Pamiętam, jakby to było wczoraj, gdy podczas popołudniowej u teściów kawy, raptem w Teleexpressie (gdy dało się to coś jeszcze oglądać) poszło: wczoraj nagle zmarł Piotr Krystek; były wokalista Turbo ... Dźgnęło, było nie było, bliska mi osoba. Kolegowaliśmy się z Szalonym Panem Piotrem, którego tak sobie ochrzciłem w czasach winogradzkiego Radia Fan. Były metal-śpiewak Turbo był zagorzałym wielbicielem mojej audycji "Rock Po Wyrocku", która nieskromnie dodam, była najlepszą audycją w naszym mieście, a i w graniu rocka najprawdopodobniej w całym kraju. I byłaby taką do teraz, gdyby tamtej bliskiej memu sercu rozgłośni kilku idiotów nie sprzedało jakiejś koszmarnej Esce. Stacji, która jak powszechnie wiadomo, każdy brylant zeszlifuje na łajno. Piotr Krystek w połowie dekady 90's skomplementował mi, iż dzięki tworzonym przeze mnie audycjom powrócił do muzyki, ponownie zaczął słuchać, przeżywać, jak też czerpać ze słuchania rock-metalu wielką radość. To ja zaraziłem ex-śpiewaka Turbo grupami, typu Stratovarius, HammerFall czy Rhapsody, gdy o nich wiedzieli jeszcze nieliczni. Szalony Pan Piotr później niebywale zaangażował się w moje radiowanie. Pozyskiwał dla mnie cenne informacje, materiały promocyjne, wreszcie nawet nawiązał kontakty z wieloma artystami górnej półki. Dzięki niemu moja kolekcja wzbogaciła się o sowitą garść rarytasów, w tym m.in. o zaprezentowanych wczoraj Cornerstone, których zapodałem ze słusznej promo edycji. Złotym flamastrem podpisali się dla mnie wszyscy muzycy. Mało tego, Dougie White machnął się nawet na ekstra karteczce, którą specjalnie dla Was uwieczniłem na jednej z fotek. To właśnie Piotr Krystek załatwił przedpremierowy egzemplarz CD kapitalnej płyty Harlan Cage "Temple Of Tears" (zespół wokalisty Larry'ego Greene'a - tego od hitu "Through The Fire" z filmu "Top Gun"), z okładką, na której wystąpił błąd w pisowni. Zamiast "temple", wydrukowano "tempel". Dzisiaj to prawdziwy Święty Graal. I mógłbym tylko przykłady mnożyć. Ostatni raz widzieliśmy się z Szalonym Panem Piotrem na dachu dawnego marketu Hit na Piątkowie - mieścił się tam wówczas (a może teraz także?) samochodowy parking. Oboje byliśmy z naszymi wybrankami serc i bardzo ucieszyliśmy się na swój widok. Zamieniliśmy dosłownie kilka krótkich zdań i obiecaliśmy odnowienie dawnej znajomości. Nigdy do tego nie doszło. Piotr był niezwykle zalatany, zapracowany, ja w tamtym czasie zresztą także, tak więc... A później odbył się jubileuszowy koncert Turbo w Blue Note, na którym się nie stawiłem i do dzisiaj piekielnie żałuję. Wówczas Piotr gościnnie pośpiewał u boku Hoffmanna i kilku pozostałych kompanów dawnego Turbo. Ponoć był w niezłej formie, a niecałe dwa lata później już nie było go wśród nas. Na pogrzebie ktoś mi nieznany szepnął do kogoś za mym uchem, że dzień przed śmiercią bardzo bolała go noga. Nie wiem, jaki to mogło mieć związek, ale utkwiło w mej pamięci. Ech...
- Śmiej Się Błaźnie
- Jeszcze Jeden Papieros


CORNERSTONE - "Once Upon Our Yesterdays" - (2003) - zabrałem do radia oba posiadane egzemplarze, lecz zagrałem z "Krystkowego" promo. Do dzisiaj pamiętam, ile radości sprawiło Piotrowi wręczenie mi tej płyty. Ta zawsze będzie blisko mego serca, jak zresztą cała wspaniała osoba Piotra Krystka. Człowieka niezwykle pozytywnego, empatycznego, a jednocześnie skromnego. Niestety, obecnie nie pisują o Nim żadne muzyczne leksykony, albowiem ten świat pamięta tylko zwycięzców, a Piotr zrealizował z Turbo ledwie kilka kawałków, których nie uzbierało się nawet na jedną płytę. Piotr musiał zarabiać na życie, dlatego nie angażował się zawodowo w muzykę, z której wyżyją jedynie nieliczni.
- Man Without Reason
- 21st Century Man

RUSH - "Different Stages" - (1998) - bardzo lubię ten live album, pomimo iż nie pochodzi z mojego ulubionego dla grupy okresu - trasy promujące "Counterparts" oraz "Test For Echo". Jednak koncerty Rush od zawsze rządziły się odrębnymi prawami niż okalające grupę płyty studyjne."Different Stages" to godny przewodnik po możliwościach tria.
- Bravado - {30 kwietnia 1994, Spectrum, Philadelphia}
- Animate - {14 czerwca 1997, Great Woods Center, Mansfield}
- Closer To The Heart - {14 czerwca 1997, Great Woods Center, Mansfield}

RUSH - "Moving Pictures" - (1981) - od tego albumu rozpoczęła się moja przygoda z Rush. Płytę w trudnym dla losów naszego kraju okresie jakimś cudem zdobyłem bez większego poślizgu. Jako 16-latek, znający już Black Sabbath, Budgie czy Pink Floyd, byłem pod wielkim wrażeniem. Było to kompletnie inne granie niż wszystko, czego dotknąłem wcześniej. Troje dżentelmenów czyniło prawdziwą demolkę, grając niekonwencjonalnego rocka. Nie było w tej robocie niczego typowego. Zamiast spodziewanych zwrotek i refrenów, wszystko wypowiadało się nieszablonową nutą. Do tego, niesłychane umiejętności każdego z instrumentalistów. Już wówczas wszyscy zapewniali, że Neil Peart to jeden z naj naj bębniarzy świata. W sumie niepotrzebnie, wszak usłyszałem to już przy pierwszym podejściu. Rush serwowali trochę takiego rocka dla intelektualistów, na który nie bardzo załapywali się amatorzy songów z wierzchołków list magazynów Bravo czy Popcorn. Rock Rushów był pokręcony, nieprzewidywalny i niemal z matematycznym zapisem nut, jak u Einsteina. Prawdziwa nieokiełznana astrofizyka. Coś niesamowitego. Aha, od tej płyty Geddy zaczął śpiewać nieco cieplej. Być może to jedynie kwestia produkcji, bądź efekt skomplikowanego treningu emisji głosu, niemniej maestro nie musiał wykrzykiwać, jak czynił to do tej pory. Kompozycyjnie całość także miodzio, no i rzecz jasna teksty, w których Neil Peart zawsze na posterunku. Nowowstępującym do rockowej gwardii podpowiem, Rush grasowali już w czasach, gdy nie poczęto jeszcze Dream Theater, Queensrÿche, Tiles czy Enchant. Serio, trudno uwierzyć, ale przed pringlessami, PlayStation, Lidlem i smartfonami, też "było sobie życie" - vide, "Il était une fois… la vie".
- Tom Sawyer
- Limelight

RUSH - "Roll The Bones" - (1991) - ta z reguły średnio oceniana płyta naprawdę jest bardzo bardzo, i polecam trzymać się mojej rekomendacji. Za produkcję po raz ostatni odpowiedzialny Rupert Hine. Uwielbiam tego jegomościa. Zawsze czynił tylko dobre, bardzo dobre, bądź jeszcze bardziej bardzo dobre rzeczy. Za cokolwiek się chwycił, zawsze zabrzmiało jak Rupert Hine, a jednocześnie nie odbierało autonomii głównemu daniu - w tym przypadku Rush. Poziom elegancji w rocku sięgnął na "Roll The Bones" zenitu. Mamy tu dosłownie wszystko. Grupa pokazała, jak bez napinki zagrać komunikatywnego rocka, jazz, fusion, metal, i co nie tylko, a jednocześnie nie zrazić do siebie wybrednej publiczności, którą grupa zdołała rozpaskudzić kilkoma starszymi, o wiele ambitniejszymi dokonaniami. 
- Roll The Bones

MIKE TRAMP - "Stray From The Flock" - (2019) - ten zamerykanizowany Duńczyk stał niegdyś na czele świetnej formacji White Lion. Ekipy, która pudel metal podniosła do rangi szarpania pełnego zadumy. Ci jankesi nauczyli szczeniaków wrażliwości, a to choćby za sprawą antywojennego "Cry For Freedom", nie bojąc się jednocześnie zaryzykować GoldenEarring'owego "Radar Love" czy polakierowanego na słodycz brzmienia, jakie przyświecało przynajmniej połowie albumu "Big Game". W swojej sztuce połączyli radośnie niosący się rock'n'roll z pełnymi bólu i przemyśleń songami, które działają do dzisiaj. Tak tak, to nie rdza, to patyna. Najnowsze solo Mike'a Trampa walczy ze złem tego świata z podobną siłą, tyle, że w obecnej zadufanej przestrzeni takie muzykowanie przygarnia już nieco mniej potrzebujących. Antywojenne, 8,5-minutowe "No End To War", powinno poruszyć każdego, komu los ludzi wysyłanych przez ich rządy na pewną śmierć, nie jest obojętny. Bo zawsze polityczne gierki odbijały się krwią niewinnych lub naiwnych. Zastanów się, zanim zrzucisz bombę, wsłuchaj się w krzyki i płacz, gdyż na samym końcu także tobie zabraknie chleba i wody.
- No End To War

CHASING THE MONSOON - "No Ordinary World" - (2019) - medytowanie o tej muzyce to jak czkawka po jej ewentualnym zignorowaniu. Można o niej biadolić godzinami, lecz gdy się nie posłucha... Wielu grajków próbuje wspiąć się na podobny artystyczny poziom, ale tylko nielicznym udaje się zawiązać prawdziwe mocarstwa. Niegdyś udało się formacjom Iona czy Mostly Autumn, jednak Chasing The Monsoon posiedli dodatkowy atut, otóż do folk-brit-prog rocka dorzucili epizodyczne motywy afrykańskie, a to już nie tylko zielone wzgórza, lecz i zebry, nosorożce, żyrafy, palmy czy baobaby. Urzekająca twórczość, nawet jeśli Kolumb, Newton i Einstein wciąż niezagrożeni.
- Love Will Find You

HOTHOUSE FLOWERS - "Songs From The Rain" - (1993) - trzeci album bardzo niegdyś popularnych folk-rockowców. Niedawno wydali płytę, pomimo iż nie wytropiłby jej nawet porucznik Columbo. W 2016 roku pojawiła się jako strumień, natomiast fizycznie zaistniała dopiero w 2018 roku, w dodatku tylko na rynku japońskim. Podczas audycji Andrzej z Zielonej Wyspy napisał na FB-czacie: "Hothouse Flowers istnieją i koncertują - głównie na jakiś festynach w małych miasteczkach Irlandii".
- Stand Beside Me
- Good For You


HOTHOUSE FLOWERS - "Into Your Heart" - (2004) - ostatni album Irlandczyków, który załapał się jeszcze o normalny handel, a i czasy, kiedy płyty kupowano przede wszystkim na nośnikach. U nas już tego tytułu nie było. Musiałem więc importować za bagatela 15 funtów. Bardzo go lubię, pomimo iż wszystkie wcześniejsze uważam za kapkę lepsze. No dobrze dobrze, ale na tamtych nie znajdziemy ballady "Feel Like Living", pozytywnego "Alright" czy pokrytego gospelową płachtą "Hallelujah".
- Feel Like Living

RUSH - "R30: 30th Anniversary World Tour" - (2005) - koncert z Festhalle we Frankfurcie n/Menem, z 24 września 2004. Warto także obejrzeć z DVD, które jest częścią tego przepastnego wydawnictwa. Można podziwiać bombowego Neila Pearta, który ma tutaj nawet dłuższe perkusyjne solo, i co on w nim wyrabia!
- Subdivisions
- Earthshine


RUSH - "Presto" - (1989) - moja ukochana płyta Rush. W porządku, są lepsze, wiem, ale ulubiona, to ulubiona. To muzyka, która się dobrze kojarzy, to emocje ponad zdrowy rozsądek, a także coś, czego nigdy nie zrozumie żaden zatwardziały encyklopedysta. Nie mam już egzemplarza przywiezionego z dawnego Berlina Zachodniego, dlatego na fotce obok kompaktów "straszy" już tylko winylowa reedycja. I co z tego, że na 200-gramowym nośniku. Wolałbym tamten egzemplarz. Niestety były takie czasy, kiedy kupując CD, pozbywałem się "niepotrzebnego" winylu. I w ten oto sposób płyta powędrowała do mojego dobrego kolegi, który chętnie ją przygarnął, lecz z czasem schował gramofon z płytami do szafy, całość okrył jakimś gobelinem i tak cacko marnieje. Obecnie już takich błędów nie popełniam, za wszystkie grzechy jednak bardzo żałuję i proszę o pokutę.
- Show Don't Tell
- The Pass

JOOLS HOLLAND HIS RHYTHM & BLUES ORCHESTRA AND FRIENDS - "Small World Big Band" - (2001) - w obecnej rzeczywistości, gdy Holandia przeobraziła się w Niderlandy, bo podobno kojarzyła się tylko z ćpunami i dziwkami myślę, ze nawet tak kulturalny facet, jak Jools Holland, też powinien przetransformować się w Jools The Netherlands. Jak wszyscy to wszyscy. A tak na serio, choć Holland to alfa i omega brytyjskiej rozrywki, człowiek gigant w zakresie kompozytorskim, edukacyjnym, propagatorskim i co nie tylko względem szeroko pojętej muzyki, tak ta wszechstronna płyta tylko tego kolejnym potwierdzeniem. Dobór gwiazd, plus przyprawienie każdego z nich na retro-big-bandową nutę dało efekt piorunujący. Słucha się tego tanecznie i karnawałowo, a jednocześnie nikt nie powie: stare i nudne.
MICA PARIS & DAVID GILMOUR - I Put A Spell On You - {Screamin' Jay Hawkins cover}
SUGGS - Oranges And Lemos Again
CHRIS DIFFORD - Town And Country Rhythm And Blues
STEVE WINWOOD - I'm Ready - {Muddy Waters cover} /kompozycja Willie Dixon/
MARC ALMOND - Say Hello, Wave Goodbye - {Soft Cell cover}

THE WHO - "Who" - (2019) - na początku był wielki wybuch. Wróć. Na początku nie byłem zachwycony najnowszymi The Who. Chwyciło dopiero po którymś podejściu. Dobrze, bo na tym to wszystko polega. Szybko się zachwycisz, szybko polegniesz, zaś długie dobijanie tylko dobrze służy. Powoli się utrwala, za to na dobre. Cóż, super są nowi The Who, ale trzeba przynajmniej kilka razy posłuchać. Daltrey w formie. Myślę, że jednak unika dietetyków, bo najwyraźniej cukier go krzepi. Zresztą, tej płyty specjalnie polecać nie trzeba, i tak sprzeda się jeszcze przed zachodem słońca.
- Break The News

STEVE LUKATHER - "Lukather" - (1989) - na dobranoc 9-minutowy Lukather. Gitarzysta Toto w bluesowej balladzie, którą dodatkowo wspomógł jeszcze inny szarpidrut, Steve Stevens, a na syntezatorze i Hammondach błysnął MiamiVice'owy Jan Hammer.
- Fall Into Velvet





Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"


 
W minioną sobotę...