Zawitaliśmy wczoraj ze Słuchaczem Nawiedzonego Studia Korfantym (a tak po prawdzie: moim imiennikiem) do Blue Note. Celem: organy Hammonda. A konkretnie, ich wirtuoz Brian Charette, plus towarzysząca mu sekcja: Libor Smoldas na gitarze oraz Tomas Hobzek na perkusji. Muzyka nie ma granic, co pokazała ta amerykańsko-czeska fuzja.
Zgrzeszę, jeśli zapytam, czy wstydem było do tej pory nie znać tego światowej sławy magika Hammondów? Człowieka, który nie tylko z ojcowską czułością je po pupci klepie, ale i wie o nich ponoć jeszcze więcej. Dzięki temu, bywa w ich temacie także uczelnianym wykładowcą oraz wziętym muzykiem sesyjnym. W ulotce pre-koncertowej przeczytałem, iż dotąd współpracował nawet z Chaką Khan, bądź Paulem Simonem.
Koncert grubo ponad dwugodzinny, z przerwą w samym środku. Na siedząco, przy stoliczku, na którym m.in. podwójny Johnny Walker (thanks Mr. Korfanty! - za płytę z autografem Charette'a również).
Okazale w lewym rogu sceny prezentowały się Hammondy B3, na których Charlette przebierał z lekkością wijącego się ptasiego piórka. I choć to on właśnie był główną gwiazdą wieczoru, nieuczciwym byłoby nie docenić gitarzysty i perkusisty. Świetnie się panowie rozumieją, i poza temperującym uśmiech Charettem, pozostała dwójka wykazywała radość z gry także na swych twarzach. Perkusista Hobzek zrobił na mnie wyjątkowe wrażenie. Czasem ulegałem złudzeniu, iż jestem na jego koncercie, a pozostali dżentelmeni tylko mu przygrywają. Chyba niebezpiecznie się zrobi, jeśli na całej trasie podobne odczucia będzie miało nieco więcej osób.
Rozprężyłem się i troszkę zapomniałem o ciężkim dniu, w którym wydarzyło się nieco dobrego, mniej dobrego niestety także, a na deser jedno zdarzenie z gatunku: do zapomnienia. Bo niedobrze, gdy otaczamy się ludźmi, którzy latami jako pierwsi wyciągają na powitanie dłoń, niejednokrotnie kadzą miłe słówka, deklarują szacunek, a jednocześnie za plecami oczerniają w oczach innych. Nie pamiętam, czy kiedykolwiek zostałem zmuszony powiedzieć, a w tym konkretnym przypadku napisać: "...mam nadzieję już ciebie nigdy nie zobaczyć". Niestety mowa o człowieku sukcesywnie uczęszczającym do kościoła, przyjmującym komunię (o czym zapewniał) i przykładnie z bazią w dłoni zasuwającym każdego roku ze święconką. Kurcze, naprawdę są tacy ludzie. I choć na co dzień bywający intelektualnymi kocmołuchami, daję im szansę, bo już taki jestem. Jednak brudas, to brudas. Co na głowie, to najczęściej i na umyśle. Szkoda, że ja czasem potrzebuję kilkunastu lat, by dostrzec coś, co powinienem już przy pierwszym chuchnięciu. Ale nie zawracajmy sobie typem głowy, nie warto. Życie jest zbyt piękne, by marnować dobre emocje na fałszywe hieny. Gdybym był Żorżem Ponimirskim powiedziałbym delikwentowi w twarz to, co Żorż przy pierwszym spotkaniu Nikodemowi Dyzmie: "nazwisko oraz twarz wskazują na to, że jesteś pan człowiekiem z gminy".
Jutro Bydgoszcz i Magnum, w towarzystwie ludzi pewniaków. Nie mogę się doczekać.
Nawiedzone Studio poprowadzi Szymon Dopierała. Zapraszam w jego imieniu. Podobno będzie jakaś gorąc-niespodzianka z Sankt Petersburga.
Słońca, ciepła i tylko dobrych ludzi na weekend!
Andrzej Masłowski
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"