wtorek, 2 września 2014

Sopockie wspomnienia

W wakacje TVP Rozrywka przypominała po nocach legendarne festiwalowe koncerty sopockie. Nie wiem czy wszystkie, bo aż tak nie śledziłem. Wracając po niedzielnym radyjku do domu od razu włączałem odbiornik, przez co załapałem się na Demisa Roussosa, Boney M., a wczoraj dodatkowo na Drupiego i tercet Herreys.
Wszystkie te występy oglądałem niegdyś na żywo i przeżywałem nie mniej niż późniejsze koncerty gigantów rocka. Poza braćmi Herreys, wszystkie widziałem jeszcze w biało-czarnych kolorach, ponieważ w latach 1977-79 (kiedy odbywały się ich występy) mieliśmy jeszcze w domu TV Unitra cz/białego, z okleiną w pseudo-drzewnej obudowie.
Miło było powspominać i zweryfikować dawne zachwyty na gruncie dzisiejszym. Powiem jednak Państwu, że Demis Roussos śpiewający z playbacku nawet i dzisiaj nie wywoływał we mnie negatywnych emocji. Może dlatego, że zawsze cholernie lubiłem tego faceta, a przecież większość fanów rocka nieźle wówczas z niego drwiła.
Boney M. też udawali z playbacku, a pokaźny band bębniarzy, gitarzystów czy wczuwającego się klawiszowca, usilnie imitowali granie "naprawdę". Tu mogę się pochwalić, iż w tamtych czasach, byłem z moją siostrzyczką na koncercie Boney M. na zrujnowanym już dzisiaj Stadionie Warty Poznań - a konkretnie Stadionie im. 22 Lipca - bo tak się niegdyś nazywał i chyba nazwy mu nie zmieniono do ostatnich tchnień. Na tym stadionie, na którym niegdyś dołożyliśmy w nogę USA siedem zero, a Finom trzy do jaja. A było to zaraz po srebrnym Mundialu w RFN. Wiem, bo byłem. Z moim Tatą i jego kumplami z Instytutu. To jeszcze było w czasach, gdy mój Tata nie był belfrem. Powróćmy do tematu....
... Drupiego bardzo lubiłem. Co tam lubiłem - przepadałem za nim. Tak samo jak moja Siostrzyczka, która siedziała godzinami przy magnetofonie, słuchała pieśni tego zachrypniętego włoskiego hydraulika i wzdychała do zdjęć swoich szkolnych miłości. Te piosenki też były jakieś takie bardowe, ale głębiej zaaranżowane i zaśpiewane z dużym przekonaniem. Na sopockim festiwalu widać było z jaką dramaturgią Drupi próbował je ludziom oddać. W dodatku na żywo, bez żadnej ściemy. Nikt ze zgromadzonych wśród audytorium nie kumał włoskiego, nie rozumiał tekstów, a wszyscy wiedzieli o czym facet śpiewał. Pomimo, iż Drupi nie nadużywał słowa "amore" i jemu pokrewnych. 
Później Polskie Nagrania wydały mu płytę. Taką troszkę oszukaną, bowiem zamiast upragnionych hitów typu: "Piccola e Fragile", "Sambario", "Rimani" czy naprawdę prześlicznego "Sereno e", wciśnięto przeboiki mniejszego kalibru, jak: "La Piu Bella" (nawet całkiem ładny!), "Provincia" czy "Piero Va". Płyta ogólnie była bardzo średnia i chyba nie sprzedawała się najlepiej, ponieważ okładka straszyła później przez lata w księgarskich witrynach na terenie całego kraju.
W połowie lat 80-tych do naszego kraju przyjechali szwedzcy bracia Herreys. Ledwo się zeszli w 1984 roku, a już w 1985 byli u nas gwiazdą, chociaż nie zagrali ze statusu gwiazdy, a jako wyłonieni z podstawowego konkursu. No, zresztą do konkursów do Szwedzi zawsze mieli lekką rękę, w końcu Eurowizję rozwalili niegdyś muzycy z Abby, a później Herreys.
"Herejsi" podbili serca Polaków za sprawą przeróbki hitu Zdzisławy Sośnickiej "Uczymy się żyć" (poza wersją anglojęzyczną ponoć była jeszcze szwedzka), dodając do tego własny chwytliwy, choć nieco tandetny hit "Diggi-loo, Diggi-ley". Płytę wydano w 1986, wyceniono na pięć stów i też zalegała później latami na księgarskich półkach. Już nawet w tamtych wygłodniałych czasach nie dawaliśmy sobie wciskać wszystkiego. Tak więc panowie o fryzurach a'la Duran Duran (na koncertach, bo na okładce naszej płyty byli jacyś tacy mocno przylizani) lecz o przeciętnych warunkach wokalnych, nie zaskarbili sobie serc moich rodaków na dłużej. Podobno jednak śpiewają po dziś dzień, ale już nie są tak piękni, roztyli się bardziej ode mnie. Mimo to, łezka w oku zakręciła mi się wczoraj, gdy zobaczyłem ich "legendarny" sopocki występ.
Skończyły się wakacje, więc nie wiem czy serię TVP Rozrywka będzie jeszcze po nocy kontynuować, czy powrócą biesiadne gale Zbigniewa Górnego - brrrr!!!
W tamtych czasach panowała u nas taka zasada, że jak do Sopotu przyjeżdżała jakaś gwiazda (zresztą nie tylko do Sopotu, a w ogóle na koncerty z ramienia Pagartu), to Muza lub Pronit wypuszczały takowym licencyjne płyty. I tak dorobiliśmy się świetnej, lecz powszechnie pogardzanej "dziewiątki" Procol Harum, czy koncertówki oraz świetnego studyjniaka "Blue Breeze" holenderskiej grupy Livin' Blues. Podobnie rzecz się miała w latach późniejszych z dwoma longami Depeche Mode. Choć nie obywało się bez chałtur w rodzaju Dream Express i tym podobnych gniotów (szczególnie w latach 70/80-tych). Bywały też rarytasy, jak: dwójka i trójka Abby. A nieco później jeszcze znakomita podwójna "The Best Of" i nie gorszy koncertowy "Live".
Wydano także tego "nieszczęśliwego" Drupiego, tak samo kiczowatych Herreys, mega popularnych Boney M. - szkoda, że tylko na singlach. Demisa Roussosa niestety w ogóle. No chyba, że policzymy nic nie warte tonpressowskie pocztówki dźwiękowe.
Czekam na kolejną garść wspomnień. Czas na Johnny'ego Casha, The Twins, Marillion i jeszcze kilku innych, którzy przecież zagrali na sopockich deskach.


Andrzej Masłowski


RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)

===============================

"BLOG NAWIEDZONEGO"
oraz
"BLOG TYLKO O PŁYTACH CD i LP