poniedziałek, 17 października 2011

CHICKENFOOT - "III" - (2011) -

 CHICKENFOOT - "III" - (EDEL) -



Druga płyta Chickenfoot została zatytułowana "III". Można by się nad tym długo zastanawiać dlaczego, skoro to w sumie druga pozycja w skromnej dyskografii zespołu. Jednak wszystko wyjaśniają efektowne dodatki wewnątrz opakowania. A są to specjalne okulary plus kartki ze zdjęciami muzyków, których możemy podziwiać w trójwymiarze. Zatem sprawę tytułu albumu mamy już rozszyfrowaną, a więc przejdźmy do muzycznej zawartości albumu. Skład zespołu bez zmian, czyli wokalista Sammy Hagar oraz basista Michael Anthony, obaj z Van Halen, następnie redhotowski bębniarz Chad Smith, a także wirtuoz sześciu strun Joe Satriani.
Przy pierwszej płycie byłem przekonany, że mam do czynienia z kolejną efemerydą rocka. Jednak ta właśnie płyta potwierdza ambicje muzyków na dłuższe lata i sens dalszego jej istnienia. Nie zmienia to jednak faktu, że tak jak Chickenfoot, mógłby równie dobrze zabrzmieć współczesny Van Halen. No, ale skoro Eddie leni się na całego , albo zapija smutki swojego ciężkiego żywota , gdzieś tam z dala od rockowych scen, to jego miejsce dzielnie zajmuje gitarowy onanista Satriani. Grając przy okazji znakomicie. Przyznam, że wcale nie byłem zachwycony debiutem Chickenfoot. Nie była to w żaden sposób jakaś specjalnie atrakcyjna muzyka. Ot, po prostu porządny kawałek rocka , nieźle brzmiący, lecz kompozycyjnie mało chwytliwy. Bardziej elektryzowała magia nazwisk, niż sama zawartość dzieła. Nie robiłem sobie zatem praktycznie żadnej nadziei z nadchodzącej drugiej płyty.  Mało tego, rozważałem nawet czy w ogóle ją kupić. I oto dowód , aby nigdy zbyt szybko nie odpuszczać, czy też zbyt szybko się nie uprzedzać. "Dwójka" (czyli tytułowa trójka) Chickenfoot jest o klasę lepsza od debiutu z 2009 roku. Przede wszystkim, są tutaj kompozycje, których chce się słuchać po wielokroć. Są świetne melodie, tempa, przejścia, czy pełen żaru śpiew Hagara. Praktycznie całe te 45 minut albumu nie pozwala słuchaczowi spokojnie ustać w miejscu. Sam złapałem się na tym, iż po trzecim/czwartym przesłuchaniu "III"-ójki, znałem już tę płytę niemal na pamięć. Van Halen, choć praktycznie już nie funkcjonują, nie byliby w stanie wykrzesać z siebie tyle energii i pomysłów, o czym jestem przekonany na podstawie kilku żałosnych prób jego nieudanych powrotów, po których pozostawione nieliczne kompozycje budziły zazwyczaj niesmak lub zakłopotanie na twarzach dawnych fanów. Chickenfoot stanowi niezłą rekompensatę po tych wszystkich przeżyciach, chociaż i mnie serce boli na brak popisów gitarowych Eddiego.
Posłuchajcie głośno tej płyty. Każdy z utworów, pasowałby jak ulał na Van Halenowskie płyty z epoki Hagara. Takie "Different Devil", "Alright Alright" czy "Big Foot" to genialne numery, które już dzisiaj stają się klasykami. A ile w nich kopa i naturalnego szaleństwa, to już zupełnie inna kwestia.  To rock'n'rollowa Liga Mistrzów, która wiele wyjaśnia, dlaczego nie mam ochoty na polskiego rocka. Bo u nas taka płyta nie powstanie najprawdopodobniej nigdy, skoro do tej pory nikomu to nie przyszło jeszcze do głowy. Albo proszę, zwróćcie uwagę na tę naturalną swobodę w bluesującym "Dubai Blues", czy na sączącą się countrowo-bluesową balladę "Something Going Wrong", która wieńczy dzieło. Palce lizać! Niech mi tylko ktoś jeszcze wytłumaczy, dlaczego wciąż przebojem nie jest tak wspaniały "Come Closer" ?  To jest cacko, jakiego te człapowate Redhoty nigdy nie nagrały i nie nagrają. Choć paradoksalnie Chad Smith zagrał tutaj na bębnach z wyjątkowym wyczuciem i zarazem uczuciem. Za co czapki z głów. Jednak 90 procent tego utworu to genialny Satriani, a także chórki pod Van Halen, no i Sammy Hagar, który wręcz wypluwa płuca. Brawo! Kapitalna płyta. O lata świetlne wspanialsza od debiutanckiej. Bez dwóch zdań.


Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!, tylko z płyt)

nawiedzonestudio.boo.pl