STEVEN WILSON
"Hand. Cannot. Erase." - (KSCOPE) -
*****
Solowa twórczość Wilsona jest zgoła odmienna od Porcupine Tree, a jednak słuchacz od razu wie z kim i z czym ma tutaj do czynienia. Dlatego "Hand. Cannot. Erase." jest kolejnym dziełem poruszającym i pięknym zarazem. Artysta potrafi wytworzyć dramaturgię i wszystko podlać odpowiednią muzyką. Są tu zatem momenty liryczne, innym razem mocniejsze - o zdecydowanie progresywnym rodowodzie, nie brakuje także po prostu ładnych piosenkowych melodii. To kolejna z tych płyt, których należy posłuchać w całości. Trudno zatem wyróżnić cokolwiek i wyrywać z kontekstu, skoro mamy do czynienia ze swego rodzaju monolitem. A jednak nie można nie dostrzec przynajmniej kilku "fragmentów", jak rozbudowane odpowiednio 9-cio oraz 13,5-minutowe "Routine" i "Ancestral" - z gościnnym udziałem izraelskiej wokalistki Ninet Tayeb. Ma Wilson żyłkę do ciekawych postaci z tamtej części świata. Po Avivie Geffenie, tym razem pojawiła się dziewczyna o subtelnej barwie głosu, która w ciekawy sposób zarysowuje postać albumowej bohaterki. Jej głos skrywa w sobie pewną tęsknotę. Warto dodać, iż sama kompozycja "Ancestral", szczególnie w drugiej części, mocno nawiązuje do prog-rockowego grania spod znaku Porcupine Tree, Rush czy King Crimson. Zresztą coś podobnego zarysowuje się także w "3 Years Older".
Nie sposób się oprzeć Blackfieldowo-Porcupine'owej melodyce z tytułowego "Hand Cannot Erase", bądź w "Happy Returns" czy "Perfect Life" - w którym narrację prowadzi Katherine Jenkins (...miałem siostrę o trzy lata starszą, która wprowadziła mnie do świata książek, muzyki, a i poczęstowała pierwszym papierosem... z czasem jednak zapomniałam jej twarzy...), po czym całą resztę obejmuje Steven Wilson, który delikatnie i przejmująco prowadzi już całość do końca. W tekście padają nazwy Dead Can Dance czy This Mortal Coil, których to grup siostry słuchały, co przy okazji jasno sugeruje, iż ich młodzieńcze więzi przypadały na okolice połowy lat osiemdziesiątych.
Czapki z głów ponadto za obłędny instrumentalny gitarowo-organowo-syntezatorowo-moog'owy popis w "Regret #9" i za całą niewypisaną przeze mnie resztę.
"Hand. Cannot. Erase." poruszy nawet tych, którym wydaje się, że poznali już Stevena Wilsona na wylot. Z drugiej strony, nie da się go też nikomu przecież wepchnąć do ust na siłę. Tego co tworzy Wilson trzeba pragnąć, inaczej nic z tego.
Być może uległem jakiejś chwilowej fascynacji, lecz właśnie odnoszę wrażenie obcowania z najlepszą solową płytą tego nietuzinkowego artysty.
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)
===============================
"BLOG NAWIEDZONEGO"
oraz
"BLOG TYLKO O PŁYTACH CD i LP