Dobrze ostatnio robi mi ejtisowy pop. Słucham różnej maści piosenkarzy/piosenkarek, żadnych nowych romantyków czy new wave'owców. Ich nasłuchałem się do woli. Oprócz Ultravox, oczywiście. Tych nigdy za wiele.
Ten drugi pokój, w którym znalazłem brakujące ogniwo: winyl Harry'ego Belafonte, okazał się zbawienny wobec moich aktualnych uczuć. A te sprzyjają piosenkom może nie aż tak, jak twórczość Belafonte odległymi, jednak lata osiemdziesiąte to też nie młodzieniaszki. Lubię granie z tamtymi klawiszami/gitarami, z tamtą melodyczną estetyką, z nieosiągalnymi na teraz aranżacjami oraz nielaptopową produkcją, do której przykładali się ludzie utalentowani, pełni pasji, prawdziwi misjonarze. Okay, tyrający jak najbardziej za gruby szmalec, ale przecież to zdrowe, by dobra robota bywała wolontariatem jedynie okazjonalnie, nie z zasady, by człowiek pełniący muzyczną misję otrzymywał tylko uznanie słowne, a piekarz czy cieśla forsę.
Gloria Estefan. Nie zapytam, czy pamiętacie?, bo pamiętacie na pewno, to raz, a dwa, nie lubię stawiać siebie w wyższości nad audytorium. Dlatego na dziś Gloria Estefan i jej Miami Sound Machine. Zespół, z którym ta latynoska Amerykanka, była związana na wczesnym swym etapie dziejów. I były to świetne dzieje, a jednocześnie podwaliny pod wszystkie Shakiry i tym podobnych.
Winylowe maxi 12"
"Prisoner Of Love" z 1984 roku. Wydłużona wersja zgrabnego numeru przynależnego albumowi
"Eyes Of Innocence". Cóż za śpiewanie. Do takich rytmów potrzebne szerokie spektrum i Gloria je ma. Poza tym, jest namiętna, ciepła, wytrawna i ma niesamowitą sekcję. Zwróćmy uwagę na syntezatory. Nawet na nich da się zdziałać więcej, niż tylko podkład. Ale ja u Glorii zawsze lubiłem gitarzystów. Miała dziewczyna do nich nosa. Tutaj krótko i konkretnie solówkuje Wesley B. Wright, ale jeśli znacie Państwo album
"Anything For You" (rok wcześniej wydany pod innym tytułem i okładką), to tam grał jeszcze lepszy John De Faria. Warto na niego zwrócić uwagę, bo choć bywał zwięzły niczym Brian May, to w tej gitarze słyszałem całą roślinność i powietrze Ameryki Łacińskiej.
Maxi
"Prisoner Of Love", z dwoma wersjami tytułowej piosenki. Wydłużona do sześciu- i pół minuty na stronie A, zaś na B jej instrumentalny odpowiednik, choć nie taki do końca nieśpiewany, albowiem sporo tu wokaliz zaznaczających miejsca przynależne refrenowi. Na deser
"Toda Tuya", starszy numer Miami Sound Machine. Jak najbardziej roztańczone latino, acz żaden wielki przebój. W sumie niezły chwyt wytwórni Epic, by o nim przypomnieć. To maxi uruchomiło we mnie apetyt na więcej, czym prędzej więc sięgnąłem na półkę z kompaktami i już rozgrzewa się arcyprzebojowe
"Cuth Both Ways". Tu na gitarze ponownie John De Faria. Już zacieram ręce.
A tak w ogóle, Gloria to ładna dziewczyna.
a.m.
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań lub afera.com.pl
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"