piątek, 27 lipca 2012

BRYAN ADAMS, Poznań, 26 lipca 2012 - Już po koncercie. Jak było?

uratowany bilet od przedarcia
po lewej ulotka wyciągnięta spod wycieraczki jakiegoś auta zaparkowanego nieopodal ul. Bukowskiej, a po prawej fajny magnesik np. na lodówkę.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Byłem na koncercie Bryana Adamsa, i nikt mi tego nie odbierze. A com widział, i com przeżył, tekst poniższy Wam opowie.
Pomyśleć, że jeszcze dwa dni temu nic nie zapowiadało, że w dniu 26 lipca 2012, w imieniny Anny (tak ma na imię moja żoncia), stawimy się z moim serdecznym druhem Sebcią, w Hali MTP nr 5, przy ul.Bukowskiej. I niech mi tylko ktoś powie, że cuda się nie zdarzają.
Pierwszy raz miałem przyjemność przeżywać koncert w tym miejscu. A straszono mnie, że to duży moloch, w którym nagłośnienie z reguły bywa kiepskawe, .... I wiecie co? - prawda to.  Z tym, że nagłośnienie nawet nie tyle było złe, co mało wyostrzone. Z Sebcią doszliśmy do porozumienia, że takie głośno-piknikowe. Ale czy to ważne? Przecież, aby posłuchać z wyostrzonymi decybelami Bryana Adamsa, mam komplet jego płyt w domu, i mogę sobie jego muzyki słuchać do woli, tak zresztą jak przez cały wczorajszy wieczór.

Na scenie, troszkę po 21-szej,  pojawiła się piątka panów, z Bryanem na czele. W zestawie instrumentarium z kolei waliły z niej co tchu dwie gitary, bas, perkusja i pianino (a raczej mini fortepian - choć jedno zaprzecza drugiemu). I choć w hali nr 5 dobrze funkcjonowała klimatyzacja, to i tak podziwiam muzyków, że kulturalnie wytrzymali w takim tempie gry, cały koncert w długich spodniach. A samego Bryana dodatkowo podziwiam za przyodzianą przyległą do ciała bluzkę z długim rękawem.
Zaznaczę jeszcze, iż nie widzę najmniejszego sensu rozpływania się nad kunsztem gry poszczególnych muzyków, a także z wpadania w błogostan z powodu kapitalnej formy głosowej Bryana (nawet na moment nie zachwianej) , gdyż tacy artyści jak On, to żadni szansoniści, którzy muszą podpierać się laptopami, lub czymkolwiek w tym rodzaju. Przy okazji dodam, że zobaczenie i posłuchanie na żywo Bryana Adamsa, zaliczam do najradośniejszych chwil mojego życia, o takiej samej sile rażenia, co ujrzane przed laty koncerty Deep Purple, Black Sabbath, połowy Led Zeppelin, Rogera Watersa, i tak dalej, i tak dalej. Nie widząc w tych słowach najmniejszej przesady. Ku zmartwieniu tylko wyznawców hard i heavy rocka. Dlatego, że dla mnie melodyjny prosty rock'n'roll, jest jedną z podstaw egzystencji, a Bryan takowego gra prawie najlepiej na świecie. A przynajmniej nie gorzej od Bruce'a Springsteena, Boba Seegera czy Johna Mellencampa. Faktem jest, że kompletuję płyty tego znakomitego muzyka,  aczkolwiek ostatnie jego dokonania robią na mnie już tylko z reguły średnie wrażenie. Mowa o dwóch ostatnich longplayach, nieco słabszych od wszystkich wcześniejszych, ale i tak w miarę przecież przyzwoitych. Najbardziej marzyłem, by zobaczyć Go, gdzieś tam w połowie lat 80-tych, lub we wczesnych 90-tych. Ale nawet lepiej, że zdarzyło się to właśnie teraz, albowiem Artysta ma obecnie do zaoferowania o wiele pokaźniejszy bagaż przebojów. Tak, że nawet dzisiejszy, blisko 2,5-godzinny show, nie był w stanie ich wszystkich nam przedstawić. A dodam, iż Bryan grał tylko same przeboje!  Przez pewien czas zapisywałem sobie po kolei do telefonu każdą zagraną piosenkę. Później już trochę o tym zapominałem, ale dopisywałem co pewien czas piosenkę aktualnie graną i jedną wstecz, o ile jeszcze pamiętałem co przed chwilą było. Przez to mogły wytworzyć się jakieś dziury w moim notatniku, ale liczę, że tak jak przy relacji z Nazareth, sami je uzupełnicie.
Koncert ku memu zdziwieniu rozpoczęła piosenka "House Arrest", znana z LP "Waking Up The Neighbours" (1991). Kapitalny to numer, no ale że Adams otworzy nim koncert, w życiu bym nie pomyślał. Później poleciały "Somebody", "Here I Am", czy także r'n'rollowy "Kids Wanna Rock", dalej...mega przebój "Can't Stop This Thing We Started", czy piękna urockowiona ballada "Thought I'd Died And Gone To Heaven". W zasadzie, byłem już w siódmym niebie, a tu jeszcze tyle się miało wydarzyć. Bo oto kolejna garść świetnych piosenek, jak: "I'm Ready", czy jedna z moich ulubionych z płyty "Into The Fire", a mianowicie "Hearts On Fire", której kilka tygodni temu słuchaliśmy przecież wspólnie w Nawiedzonym Studio. A potem "Do I Have To Say The Words?", "18 'Til I Die", czy porywające całą salę "Back To You". A po tym jeszcze bardziej wigorowe "Summer Of 69". Sympatycy subtelniejszej odsłony Adamsa, także dostali niemałą porcję ballad, jak choćby teraz "(Everything I Do) I Do It For You". Po zakończeniu której ponownie Adams i koledzy chwycili za wiosła, i dołożyli do pieca kawałkiem "Cuts Like A Knife", a w chwilę później Bryan wyłonił z tłumu uroczą młodą "szczęściarę" - Paulinę z Warszawy. Zaprosił ją na scenę i wykonał z nią w duecie "When You're Gone", którą to piosenkę w 1998 roku śpiewał w duecie z Melanie C.  Trzeba przyznać, że Paulina dała czadu i zaśpiewała partie Melanie C. bardzo profesjonalnie, znając cały tekst. Co ważne. Także, brawo!
Ponadto warto nadmienić, że za muzykami zainstalowany był spory ekran, na który kamerzyści na gorąco rzucali to co działo się na scenie. I tak, w pewnym momencie operatorzy zachachmęcili sprzętem, zakręcili, odwrócili wszystkich uwagę, że prawie nikt nie zauważył jak Bryan zniknął ze sceny i znienacka pojawił się na górnej (i bocznej przy okazji) loży VIP-ów. Przez chwilę zacząłem się bać o drobniutkiego muzyka, ale na szczęście tłum go nie staranował.
Wracając do ciągu dalszego piosenek tego wieczoru, to po występie Bryana z Pauliną, pojawiła się jedna z najpiękniejszych ballad tego świata, jaką jest "Heaven".  Nie wiem co czuł każdy z poszczególnych uczestników tego przedstawienia, ale mnie serce waliło niczym kat siekierą swe ofiary. Dalej już nie zapisywałem poszczególnych piosenek do telefonowego kajetu, wolałem sobie pośpiewać, potupać nogą o parkiet, pokołysać się i klaskać co sił. Ale pamiętam, że były jeszcze: "Please Forgive Me", "It's Only Love", "The Only Thing That Looks Good On Me Is You", a także moje ukochane "Run To You". Po czym nastąpił BIS. Ale taki dziwny BIS, bowiem wszyscy muzycy zeszli ze sceny, pozostawiając samego Bryanka, który zaśpiewał cudowny ":Straight From The Heart", przy akompaniamencie gitary i harmonijki! A potem jeszcze tylko "All For Love", odśpiewane z publicznością, no a później już tylko seria ukłonów w każdą ze stron, owacje publiczności, i to już naprawdę koniec. Koniec tego długiego i pięknego wieczoru. Pełnego fantastycznej muzyki. Jakże się cieszę, że zobaczyłem Bryana Adamsa.
Wielkie dzięki jednak przede wszystkim dla nieocenionego Sebci z MC Radio, który namówił mnie i zabrał ze sobą także na ten koncert. Ciarki mnie przechodzą na myśl, jak niewiele brakowało, bym na nim nie był.

Bryan Adams w loży dla VIP-ów podczas koncertu















a to jeszcze przed koncertem. Napis widoczny w głębi zamieściło Radio Złote Przeboje



---------------------------------------------------------------------------------------------------------------


Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!)

nawiedzonestudio.boo.pl