wtorek, 17 maja 2011

Przyjemny kopniak w tyłek

W życiu przeważnie wszystko się zeruje. Rzeczy złe zostają zrekompensowane dobrymi i na odwrót. Po przykrościach jakie spotkały mnie ze strony bohatera wczorajszego "Chwasty należy wyrywać..." , życie postanowiło rozmasować balsamem moją skrzywdzoną duszę. Naszego nowego bohatera nie będę wymieniać z imienia i nazwiska, gdyż może to być dla niego samego niezręczne, a i też nie wiem czy po prostu by sobie tego życzył. Będę się posługiwać zatem szyfrem "kolega T". Otóż, "kolega T" zaproponował mi całkiem niedawno wspólne przejście się na mecz towarzyski (w najbliższy czwartek) Lech - Borussia Dortmund. Kusząca propozycja. Jeszcze aktualny Mistrz Polski z nowym Mistrzem Niemiec. I choć to tylko mecz towarzyski, to zakontraktowany został jakiś czas temu, na starcie się najsilniejszymi składami. Co daje także miłą okazję podziwiania na żywo trzech polskich reprezentantów kraju, a przede wszystkim niezwykłego trio lidera Bundesligi, tj. Kuby Błaszczykowskiego, Roberta Lewandowskiego (ex-Lech Poznań) oraz Łukasza Piszczka. Nie będę jednak rozwodzić się nad aspektami sportowymi, te pozostawmy profesjonalistom do tego powołanym. Mój "kolega T", postanowił mi pomóc założyć kartę kibica, która by mi ułatwiła zamówienie biletu na ten mecz za pośrednictwem internetu, a więc z szansą na szybsze zdobycie biletu, bowiem posiadacze owych kart mogą kupić bilety zanim trafią one do masowej sprzedaży. Niestety, pomimo złożenia stosownych dokumentów, jakie za mnie (w moim interesie) złożył "kolega T", wystarczyło niby tylko pojechać po kilku dniach i odebrać sprzed Bułgarskiej gotową kartę kibica. Kolega T. podjechał specjalnie do mnie pewnego poranka, aby oficjalnie to zrobić razem. Z pewnych dziwnych powodów karta nie była jeszcze gotowa, a podany termin jej odbioru mocno ograniczał szanse na zdobycie tego biletu, bowiem nadchodził okres masowej sprzedaży. Cóż, pomyślałem, że biednemu zawsze wiatr w oczy i pomału zacząłem się godzić z emocjami przed telewizorem. Po kilku dniach kolega T odezwał się do mnie ponownie, prosząc o kolejny dokument, który rozbudzał kolejne nadzieje. Z tym, że już po bilet trza było pójść i samemu postać w kolejce. A to już koliduje z moimi godzinami pracy, no i w ogóle. Pomyślałem, że trud kolegi T. pójdzie na marne. Zobojętniałem i nawet myślami już nie kibicowałem w pozytywnym rozwiązaniu tejże sprawy. Kolega T. nie odpuszczał. Zaczęło mu bardziej na tym zależeć , niż w sumie mnie. A nie musiało, bo i tak już jednego kompana pewniaka miał kolega T na ten mecz. Nie wiem w końcu co zrobił, ale wczoraj napisał do mnie sms-a, że zdobył ten bilet. Mało tego, tak się postarał, że usiądziemy prawie tuż tuż obok siebie. I z niemożliwego stało się możliwe. Pójdę na mecz, co do którego nie dałem z siebie nic, by się na nim znaleźć. Wszystko załatwił za mnie kolega T. Poświęcając swój czas, paliwo i cierpliwość. A ja tu narzekam, że tak trudno dzisiaj o takich ludzi. Chyba trochę przesadzam. Jak to dobrze dostać po nosie. Za brak wiary przede wszystkim. W ludzi. Ktoś mi kiedyś powiedział, że człowiek z natury jest dobry, tylko życie nie z każdym obchodzi się należycie. Jak to dobrze, że na mojej drodze życia spotykam częściej tych, których złe moce nie dopadły.