W poprzednim wpisie pozwoliłem sobie na kilka słów o Drab Majesty. Ta tworząca mocno pod Clan Of Xymox amerykańska, i w pozytywnym znaczeniu: efemeryda, już w najbliższą sobotę wystąpi w poznańskim klubie "Pod Minogą". Bilety na to (jak to się teraz mawia) wydarzenie, to koszt ledwie 35 złotych. A więc przysłowiowa bułka z masłem. Myślę, że naprawdę warto. Na podstawie znanej mi już od kilku tygodni płyty "The Demonstration" mogę Szanownych Państwa z czystym sumieniem zachęcić. Oczywiście zakładając, że na żywo Drab Majesty dadzą radę. Na podstawie zawartości "The Demonstration" powinno być świetnie. Początek koncertu godzina 20.00.
Wiosny w tym roku nie mieliśmy w ogóle. No, może poza samą przyrodą. Z zimnego wskoczyliśmy w upały, ale akurat ja nie narzekam. Uwielbiam gorąc, choć dostrzegam każdego dnia malkontentów, których taka aura pozbawia resztek chęci do życia. Hmmm, a proszę sobie wyobrazić, że Włosi przy plus dwudziestu pięciu, skrywają się za długimi rękawami, a czasem i podopinanymi kurtkami. Kolega, który niedawno wrócił z Bolonii zwrócił na ten fakt uwagę. Przy okazji obiecał znaleźć nieco czasu na zrecenzowanie na rzecz Blogu Nawiedzonego bolońskiego koncertu Kiss, na który wybrał się w tak odległą podróż. Okazuje się, że obecnie Kiss wcale nie występują przed stadionową publicznością, a w kilkutysięcznych halach. Ponoć na tym bolońskim frekwencja opiewała na pi razy drzwi pojemność naszej poznańskiej Areny. No i podobno Paul Stanley kompletnie bez głosu. Ale o tym niech już sam kompan napisze. Czekam zatem Waldo na twą relację.
Za sprawą "1976; Odysei Kosmicznej" Zbigniewa Wodeckiego, sięgnąłem po kilka płyt z tamtej epoki. Nasi didżeje, którzy bywa, że penetrują należyte obszary, powinni także zwrócić uwagę na piosenkarza Leo Sayera. Tak tak, tego faceta od "When I Need You", choć to przecież nie jego piosenka, a Alberta Hammonda, który zresztą triumfalnie przypomniał się światu ub.roczną płytą "In Symphony". Leo Sayer był w latach siedemdziesiątych u nas dobrze znany. Krajowa Oficyna Tonpress nawet nam Polakom wówczas ustrzeliła podwójny 4-utworowy albumik singlowy, na którym oczywiście nie mogło zabraknąć wspomnianego "When I Need You". No i właśnie owe "When I Need You", było ozdobą kapitalnego albumu "Endless Flight" - wydanego w tym samym 1976 roku, co debiut
Zbigniewa Wodeckiego. Nie porównuję tych płyt do siebie, gdyż to dwa nieco odległe światy, jednak za sprawą naznaczonego czasu pewne brzmienia, zagrywki, poczucie melodyki czy sposobu ładowania napięcia, pozostawały bliskie sobie. Zatem, jeśli komuś przypadł do gustu kapitalny numer "Rzuć To Wszystko Co Złe", to niech zarzuci taneczny, a w swoim czasie dyskotekowy obowiązek, w postaci "You Make Me Feel Like Dancing". Te przeciwne biegunowo piosenki łączył pewien wspólny klimat - klimat 1976 roku, w którym nawet bezwiednie brzmiało się podobnie.
Piosenka na dziś wykreowała się sama, a więc Leo Sayer "You Make Me Feel Like Dancing". A to, że mówimy o zdobywczyni Grammy, to już tylko tak na marginesie...
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) -
www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"
na moim koncie: 1) NAWIEDZONE STUDIO (Radio Afera - 98,6 FM Poznań, także online) 2) USPOKOJENIE WIECZORNE (Radio Poznań - 100,9 FM Poznań, także online) 3) miesięcznik AUDIO VIDEO (ogólnopolskie) 4) ROCK PO WYROCKU (Radio Fan) 5) STRAŻNICY NOCY (Radio Fan) 6) Tygodnik MOTOR (ogólnopolskie) 7) GAZETA POZNAŃSKA / EXPRESS POZNAŃSKI (lokalne) 8) okazjonalnie RADIO MERKURY (lokalne) 9) METROPOLIA (ogólnopolskie)
wtorek, 30 maja 2017
DRAB MAJESTY "The Demonstration" - (2017) - a także ich koncert w sobotę 3 czerwca 2017 w Poznaniu - klub "Pod Minogą"
DRAB MAJESTY
"The Demonstration"
(DAIS RECORDS)
Niedawno wpadła mi w ręce płyta amerykańskiej grupy Drab Majesty. Co tam grupy, w zasadzie ten pochodzący z Los Angeles twór, dowodzony jest przez jednoosobową załogę, nad którą czuwa niejaki Deb Demure. Ten mocno zapatrzony w dark/wave'owych wykonawców epoki 80's Artysta, jawi się wszech instrumentalistą, albowiem do "multi" jeszcze mu trochę brakuje. Deb śpiewa, gra na gitarze, także na syntezatorze basowym oraz stosuje automat perkusyjny. Nie trzeba mieć sokolego ucha, by dostrzec u niego fascynację przede wszystkim holenderskimi Clan Of Xymox, ale też ich epigonami z kanadyjskiej formacji Handful Of Snowdrops. Do roznoszącego się na najnowszej drugiej już płycie "The Demonstration" mroku, melancholii, a czasem nawet oniryzmu, można jeszcze powołać się na wszelakiej maści innych przyjemnie posępnych twórców pierwszego etapu bogatego katalogu wytwórni 4 AD.
"The Demonstration" na pewno gór nie przenosi, pręg na ciele nie pozostawia, ale intryguje, zaciekawia, a co najważniejsze: przyjemnie pieści spragnione gotyckiej aury uszy. Już od początkowej albumowej fazy, czyli od utworu "Dot In The Sky", poprzedzonego intro "Induction" wiemy, że czeka nas kawał dobrze skrojonej muzyki, na szczęście także wyzbytej produkcyjnego przeładowania.
Deb Demure preferuje znane smakoszom gatunku archaicznie rozmyte gitary, takie troszkę pod Cocteau Twins, czasem nawet pod The Cure - tak z okresu "Pornography", no i oczywiście pod wspomnianych Clan Of Xymox także - ze szczególnym naciskiem na ich dwa pierwsze albumy. Na potwierdzenie owych spostrzeżeń polecam uważniej przyjrzeć się kompozycjom: "Too Soon To Tell", "Cold Souls", bądź "Kissing The Ground".
Zupełnie niespodziewanie przyszło mi odkryć pełną uroku płytę, zionącą lubianą atmosferą, która wydawać by się mogło, że już dawno odeszła bezpowrotnie.
UWAGA !!! - Drab Majesty wystąpią w najbliższą sobotę 3 czerwca w poznańskim klubie "Pod Minogą". Dobrze byłoby takiego koncertu nie przegapić.
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) -
www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"
poniedziałek, 29 maja 2017
TREAT - "The Road More Or Less Traveled" - (2017) -
TREAT
"The Road More Or Less Traveled"
(FRONTIERS RECORDS)
****
Trezzo - maleńka mieścinka nieopodal Mediolanu, to tam od 2014 roku corocznie odbywa się Frontiers Rock Festiwal. Wiosenna impreza konsolidująca i promująca głównie wykonawców hard'n'heavy metalowych oraz melodic rockowych, a zrzeszonych w katalogu włoskiego labelu Frontiers Records. Podczas niedawnej IV edycji A.D. 2017 na gwiazdy poszczególnych wieczorów wybrano Steelheart oraz TNT. Z kolei w roku 2016 najważniejsze karty rozdawali Talisman (gwiazda drugiego dnia), a dnia pierwszego pełnym blaskiem świeciła była sekcja Ronniego Jamesa Dio, grupa Last In Line. I właśnie owego pierwszego dnia, który reprezentowało aż siedmioro wykonawców, wystąpili także szwedzcy i legendarni Treat. Grupa dowodzona przez wokalistę Roberta Ernlunda oraz gitarzystę Andersa Wikströma, tamtego wieczoru zagrała w roli szóstego, czyli pierwszej "przedgwiazdy". Ich grubo ponad godzinny występ został w całości zarejestrowany, co w konsekwencji stało się przyczynkiem do wydania koncertowego albumu "The Road More Or Less Traveled". Przedstawienie wydano nie tylko w formie samego CD, ale także do efektownego digipaku dorzucono jeszcze kompletny zapis wizyjny.
Treat mogą być w obecnych czasach troszkę potraktowani jako zapomniana grupa, która już najlepsze ma za sobą - lecz proszę tak nawet nie myśleć. Fakt, najsłynniejsze pierwsze cztery albumy ukazały się w odległej drugiej połowie dekady 80's, poza tym nie wszędzie glam/hair metal zdobył należytą popularność, co także niestety dotyczy naszego rodzimego podwórka. Ale Włosi w Trezzo bawili się świetnie. U nich radosne hard'n'heavy nadal ma się dobrze, co widać i słychać.
Według mnie Last In Line, poza skupiającymi w zespołowych szeregach zasłużonymi nazwiskami, wcale repertuarowo nie błysnęli. Szczególnie ten fakt obnażyła ich niedawna debiutancka płyta, więc nie rozumiem, dlaczego Treat musieli im odkurzać dywany i przeczyścić głośniki. Od marketingu w show businessie są jednak tęższe głowy, zatem rozstawienie bandów tamtego dnia przyjmuję z pokorą.
Na scenie żadnych niesamowitości. Nie było zapierających dech wizualizacji czy jakiegoś kosmicznego oświetlenia, co w konsekwencji wydanego albumu sprawia, że DVD można sobie nastawić na góra kwadrans, popatrzeć na obecne buźki Treatów, po czym polecam wyłączyć obraz i skupić się już tylko na samych melodiach. Bo oto otrzymujemy niemal same hity. Być może nie wszystkie, bo i trudno ponad trzydziestoletni dorobek poupychać w circa 70 minutach, niemniej muzycy z dużym polotem, entuzjazmem i wciąż wielkimi umiejętnościami przedstawili ciekawie zmontowaną setlistę. Zarówno z nowszych
albumów, jak z ostatniego "Ghost Of Graceland" (aż 5 kompozycji, w tym tytułowa otwierająca występ) czy z kapitalnego i o sześć lat wcześniejszego "Coup De Grace" (numery "Papertiger", "We Own The Night", "Roar" czy "Skies Of Magnolia"). Moim zdaniem płyta "Coup De Grace" jest równie wspaniała, co najwcześniejsze "Scratch And Bite" (1985), "The Pleasure Principle" (1986) oraz następna "Dreamhunter" (1987). Szkoda tylko, że z owych trzech otrzymaliśmy zaledwie dwie kompozycje. Tj: zagrany na bis "World Of Promises" oraz pomału kończący podstawowy set, a tak przy okazji mój absolutny #1 tej cudownej grupy, jakim stoi piosenka "Get You On The Run". Niegdyś potrafiłem jej słuchać tygodniami po kilka razy dziennie - i nic mi nie jest.
To taki koncert, na jakim bardzo pragnąłbym się znaleźć, a na jaki w Polsce nie ukrywajmy, nie mam co liczyć. Bo skoro do tej pory szwedzcy Treat u nas nie zaistnieli, to... Zazdroszczę Włochom, że mogą na żywo każdego roku podziwiać tuzów, w rodzaju Treat, ale też i takich Talisman, Revolution Saints, Graham Bonnet Band, FM, House Of Lords czy Harem Scarem, jak też wielu ich sporo młodszych spadkobierców, że choćby nadmienię tylko tegorocznych Crazy Lixx, Cruzh, bądź Palace.
"The Road More Or Less Traveled" nie postoi spokojnie na Państwa płytowej półce, tego chce się słuchać i słuchać. A jeśli kogoś wierci i świerzbi oglądanie muzyki, może sobie słuchając dodatkowo zarzucić okiem na sędziwych panów, którzy pomimo upływu lat i panujących mód wymiatają, że aż chce się żyć.
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) -
www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"
kosmiczna odyseja
Racja, świętując pięćdziesiątkę Sierżanta Pieprza Beatlesów powinienem był poświęcić płycie nieco więcej uwagi, a najlepiej zaprezentować w całości. Tym bardziej, że druga taka okazja dopiero za kolejnych pięćdziesiąt lat. Możemy być jednak spokojni, nic tej płycie nie zagraża. Już nikt nie nagra czegoś podobnie wspaniałego.
Ponieważ o Sierżancie Pieprzu napisano wszystko, odpuściłem nudne po raz kolejny jego omawianie. Od tego są książki, encyklopedie - sam zresztą mam ich nieco. Dla mniej wymagających skromna internetowa wiedza, która akurat w zakresie Beatlesów chyba nie jest aż tak uboga, jak w przypadku wielu innych poza establishmentowych artystów. Dlatego wczoraj pozwoliłem sobie swobodnie potraktować temat. Tak, jak zresztą przystoi rockowej spontaniczności. Bo ja Drodzy Państwo pochodzę z czasów, w których nikt się nie spinał - muzyka i na jej temat wiedza płynęły swobodnie, bez żadnego ścigania się. Czasem zaglądam na przeróżne portale internetowe i zauważam, że na nich młodzi dziennikarze się spinają. Że też im żyłka nie pęknie. A ja od razu wyczuję, kto naprawdę kuma bazę, a kto młodziak nadrabiający zaległości. To powoduje, że nie czytam współczesnych wypocin w ogóle, a jeśli już, to tylko pobieżnie i z niewielkim zaciekawieniem. I nie, że pozjadałem wszystkie rozumy, no ale gdy się już poznało wszystkie najlepsze płyty tego świata, to co mi tam będą o nich małolaty rozprawiać. Oczywiście nikt nie ponosi winy za zbyt późne na świat poczęcie, jednak, co mnie to obchodzi. Ja jestem rocznik 1965, i już także jakby z lekka spóźniony, ale na szczęście jeszcze istnieli Bitlaje, a gdy zacząłem na serio wchodzić w muzykę, to wycinali jeszcze Cepelini. Nie Zepelini, choć wymawia się Led Zeplin, ani też Led Ceplin, ale przecież nikt nie mawiał Zepelini, tylko Cepelini. Ktoś mi kiedyś opowiedział anekdotkę o jednym ze swoich znajomych, i proszę sobie wyobrazić, że było to o człowieku, który w domu miał jak w sieciowym sklepie - alfabet na płytowych półkach. I ten jegomość trzymał Led Zeppelin pod literką "c". Gdy go znajomek kiedyś zapytał, dlaczego właśnie tak?, ten mu wyjaśnił, że to Cepelini, dlatego stoją pod "C". Taki numer nie przejdzie w czasach obecnych, ponieważ przesiąknęliśmy społeczeństwem wyrytym w angielskim, więc spróbuj się tylko bracie pomylić. A weź, jak ja, podczas audycji coś źle zaakcentuj, to zaraz cię gówniarzerka przywoła do porządku. Bo oni nie znają Gregga Allmana, Premiaty Fornerii Marconi lub Pell Mell, natomiast angielski w małym paluszku. Później przesiadują podesrańcy w tych hipsterskich klubach, popijają jakąś gównianą Matę, przeczesując tylko co pewien czas zbiorowisko bakteryjnego syfu, nagromadzonego na ich modach brodach i włóczą się bez celu z obowiązkowymi laptopami pod pachą w poszukiwaniu kolejnej mety z darmowym wi-fi.
Wczoraj padło też przedaudycyjne, takie ze złośliwą nutką zapytanie, z gatunku: mam nadzieję, że nie przewidujesz kącika z Wodeckim?. Coś takiego tylko mnie dodatkowo motywuje. Od razu mam ochotę włożyć brzeszczot pomiędzy szprychy. Tym chętniej cofnąłbym się czym prędzej do chałupy po komplet płyt Pana Zbigniewa, ale na szczęście już wcześniej zaplanowałem pogranie Mistrza. Nawet żałuję, że wygospodarowałem czasu jedynie na trzy piosenki, bo najchętniej bym owemu gościowi spierniczył całą wieczoro-noc.
Piosenka na dziś? O nie, na dzisiaj płyta: Zbigniew Wodecki with Mitch & Mitch Orchestra And Choir "1976: A Space Odyssey". Dopiero ją zakupiłem, więc nie będę się zgrywać, że mam i znam od dwóch lat. Ha ha ha, w zasadzie wszystkie piosenki znam od ho ho ho, albo i jeszcze dłużej. Jednak tych nowych wersji nie nabyłem, gdy był ich renesansu czas. Nieważne, przecież Panu Zbyszkowi kibicowałem od zawsze, bo też od zawsze Go lubię i cenię. Trzeba przyznać, że fajnie się tego słucha. Jest godzina 14.00, a płyta się kręci już po raz trzeci. Cóż za klasa, forma, wykonawstwo. Najmilsi moi, nawet sobie nie zdajemy sprawy, jaką ponieśliśmy stratę wraz z Jego odejściem. I proszę zauważyć, że dopiero w ostatnich latach Pan Zbyszek został tak najuczciwiej doceniony. Głównie przez młodszych. I to oni nam staruchom pokazali, jaka to świetna muzyka, a my przez te cztery zmarnowane dekady nic, tylko "Pszczółka Maja" lub "Chałupy Welcome To". Dla mnie akurat przede wszystkim stare wykonanie "Zacznij Od Bacha" oraz "Izolda", ale nie zmienia to faktu, że wiele przez ten czas wymknęło się spod kontroli. Pan Zbyszek też nie jest bez winy, bo mało kto tak zaniedbał wydawanie albumów, jak On.
Debiutancka płyta z 1976 roku w tamtym czasie praktycznie w ogóle nie zaistniała. Wydano ją w niedużym nakładzie, który jakoś wykupiono, a o jego wznowieniu w ogóle nie było mowy. Następna (też fajna!) płyta "Dusze Kobiet" pojawiła się w 1987 roku, a więc w okresie, w którym nikogo nie interesowała tego typu twórczość. Pomału otwieraliśmy się na świat, wkrótce upadł reżim, więc wszyscy ruszyliśmy na płytowy podbój utęsknionych zachodnich gwiazd. Nowe czasy Pan Zbyszek przespał na bodaj tylko dwóch lub trzech premierowych płytach, a reszta to tylko kompilacje z przebojami nowszymi lub starszymi. Bo Pan Zbyszek miał dar to chwytania za hity, ale co z tego, skoro to były tylko pojedyncze piosenki, wokół których nikt nie pomyślał, by dopisać więcej i umieścić na jednym czy drugim długograju. Tak więc, większość jego przebojów znajdziemy tylko na składankach, albowiem nie ma ich nawet na singlach czy dźwiękowych pocztówkach. Proszę mi znaleźć płytę z oryginalną wersją "Zacznij Od Bacha". Tą z 1977 roku. Chyba sam Pan Zbyszek musiał jej nie darzyć większą sympatią, skoro z uporem maniaka na płytach wciskał ją jedynie jako zremake'owaną. Bez tamtej uroczej archeo-magii. A ta nowoczesna z 1987 roku, którą mamy z Tomkiem Ziółkowskim na naszych odmiennych kompaktach, nie jest tym, co pamiętam z młodości.
Polecam "kosmiczną odyseję". Ta płyta stanowi za przyjemny powrót do fajnej dla muzyki epoki. Niech posłuchają jej nie tylko didżeje czy klubowicze - zresztą tych nie trzeba zachęcać, ale przede wszystkim niech rzuci na nią uchem szary obywatelski lud epoki 70's, który te kawałki całkowicie przespał. Myślałem, że płyta z Mitchami już się w nakładzie wyczerpała, a jednak właśnie nią zasypano sklepowe półki. Nie przegapcie.
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) -
www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"
Ponieważ o Sierżancie Pieprzu napisano wszystko, odpuściłem nudne po raz kolejny jego omawianie. Od tego są książki, encyklopedie - sam zresztą mam ich nieco. Dla mniej wymagających skromna internetowa wiedza, która akurat w zakresie Beatlesów chyba nie jest aż tak uboga, jak w przypadku wielu innych poza establishmentowych artystów. Dlatego wczoraj pozwoliłem sobie swobodnie potraktować temat. Tak, jak zresztą przystoi rockowej spontaniczności. Bo ja Drodzy Państwo pochodzę z czasów, w których nikt się nie spinał - muzyka i na jej temat wiedza płynęły swobodnie, bez żadnego ścigania się. Czasem zaglądam na przeróżne portale internetowe i zauważam, że na nich młodzi dziennikarze się spinają. Że też im żyłka nie pęknie. A ja od razu wyczuję, kto naprawdę kuma bazę, a kto młodziak nadrabiający zaległości. To powoduje, że nie czytam współczesnych wypocin w ogóle, a jeśli już, to tylko pobieżnie i z niewielkim zaciekawieniem. I nie, że pozjadałem wszystkie rozumy, no ale gdy się już poznało wszystkie najlepsze płyty tego świata, to co mi tam będą o nich małolaty rozprawiać. Oczywiście nikt nie ponosi winy za zbyt późne na świat poczęcie, jednak, co mnie to obchodzi. Ja jestem rocznik 1965, i już także jakby z lekka spóźniony, ale na szczęście jeszcze istnieli Bitlaje, a gdy zacząłem na serio wchodzić w muzykę, to wycinali jeszcze Cepelini. Nie Zepelini, choć wymawia się Led Zeplin, ani też Led Ceplin, ale przecież nikt nie mawiał Zepelini, tylko Cepelini. Ktoś mi kiedyś opowiedział anekdotkę o jednym ze swoich znajomych, i proszę sobie wyobrazić, że było to o człowieku, który w domu miał jak w sieciowym sklepie - alfabet na płytowych półkach. I ten jegomość trzymał Led Zeppelin pod literką "c". Gdy go znajomek kiedyś zapytał, dlaczego właśnie tak?, ten mu wyjaśnił, że to Cepelini, dlatego stoją pod "C". Taki numer nie przejdzie w czasach obecnych, ponieważ przesiąknęliśmy społeczeństwem wyrytym w angielskim, więc spróbuj się tylko bracie pomylić. A weź, jak ja, podczas audycji coś źle zaakcentuj, to zaraz cię gówniarzerka przywoła do porządku. Bo oni nie znają Gregga Allmana, Premiaty Fornerii Marconi lub Pell Mell, natomiast angielski w małym paluszku. Później przesiadują podesrańcy w tych hipsterskich klubach, popijają jakąś gównianą Matę, przeczesując tylko co pewien czas zbiorowisko bakteryjnego syfu, nagromadzonego na ich modach brodach i włóczą się bez celu z obowiązkowymi laptopami pod pachą w poszukiwaniu kolejnej mety z darmowym wi-fi.
Wczoraj padło też przedaudycyjne, takie ze złośliwą nutką zapytanie, z gatunku: mam nadzieję, że nie przewidujesz kącika z Wodeckim?. Coś takiego tylko mnie dodatkowo motywuje. Od razu mam ochotę włożyć brzeszczot pomiędzy szprychy. Tym chętniej cofnąłbym się czym prędzej do chałupy po komplet płyt Pana Zbigniewa, ale na szczęście już wcześniej zaplanowałem pogranie Mistrza. Nawet żałuję, że wygospodarowałem czasu jedynie na trzy piosenki, bo najchętniej bym owemu gościowi spierniczył całą wieczoro-noc.
Piosenka na dziś? O nie, na dzisiaj płyta: Zbigniew Wodecki with Mitch & Mitch Orchestra And Choir "1976: A Space Odyssey". Dopiero ją zakupiłem, więc nie będę się zgrywać, że mam i znam od dwóch lat. Ha ha ha, w zasadzie wszystkie piosenki znam od ho ho ho, albo i jeszcze dłużej. Jednak tych nowych wersji nie nabyłem, gdy był ich renesansu czas. Nieważne, przecież Panu Zbyszkowi kibicowałem od zawsze, bo też od zawsze Go lubię i cenię. Trzeba przyznać, że fajnie się tego słucha. Jest godzina 14.00, a płyta się kręci już po raz trzeci. Cóż za klasa, forma, wykonawstwo. Najmilsi moi, nawet sobie nie zdajemy sprawy, jaką ponieśliśmy stratę wraz z Jego odejściem. I proszę zauważyć, że dopiero w ostatnich latach Pan Zbyszek został tak najuczciwiej doceniony. Głównie przez młodszych. I to oni nam staruchom pokazali, jaka to świetna muzyka, a my przez te cztery zmarnowane dekady nic, tylko "Pszczółka Maja" lub "Chałupy Welcome To". Dla mnie akurat przede wszystkim stare wykonanie "Zacznij Od Bacha" oraz "Izolda", ale nie zmienia to faktu, że wiele przez ten czas wymknęło się spod kontroli. Pan Zbyszek też nie jest bez winy, bo mało kto tak zaniedbał wydawanie albumów, jak On.
Debiutancka płyta z 1976 roku w tamtym czasie praktycznie w ogóle nie zaistniała. Wydano ją w niedużym nakładzie, który jakoś wykupiono, a o jego wznowieniu w ogóle nie było mowy. Następna (też fajna!) płyta "Dusze Kobiet" pojawiła się w 1987 roku, a więc w okresie, w którym nikogo nie interesowała tego typu twórczość. Pomału otwieraliśmy się na świat, wkrótce upadł reżim, więc wszyscy ruszyliśmy na płytowy podbój utęsknionych zachodnich gwiazd. Nowe czasy Pan Zbyszek przespał na bodaj tylko dwóch lub trzech premierowych płytach, a reszta to tylko kompilacje z przebojami nowszymi lub starszymi. Bo Pan Zbyszek miał dar to chwytania za hity, ale co z tego, skoro to były tylko pojedyncze piosenki, wokół których nikt nie pomyślał, by dopisać więcej i umieścić na jednym czy drugim długograju. Tak więc, większość jego przebojów znajdziemy tylko na składankach, albowiem nie ma ich nawet na singlach czy dźwiękowych pocztówkach. Proszę mi znaleźć płytę z oryginalną wersją "Zacznij Od Bacha". Tą z 1977 roku. Chyba sam Pan Zbyszek musiał jej nie darzyć większą sympatią, skoro z uporem maniaka na płytach wciskał ją jedynie jako zremake'owaną. Bez tamtej uroczej archeo-magii. A ta nowoczesna z 1987 roku, którą mamy z Tomkiem Ziółkowskim na naszych odmiennych kompaktach, nie jest tym, co pamiętam z młodości.
Polecam "kosmiczną odyseję". Ta płyta stanowi za przyjemny powrót do fajnej dla muzyki epoki. Niech posłuchają jej nie tylko didżeje czy klubowicze - zresztą tych nie trzeba zachęcać, ale przede wszystkim niech rzuci na nią uchem szary obywatelski lud epoki 70's, który te kawałki całkowicie przespał. Myślałem, że płyta z Mitchami już się w nakładzie wyczerpała, a jednak właśnie nią zasypano sklepowe półki. Nie przegapcie.
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) -
www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"
"NAWIEDZONE STUDIO" - audycja z 28 maja 2017 - Radio "Afera" - 98,6 FM Poznań
"NAWIEDZONE STUDIO"
niedziela 28 maja 2017 - godz. 22.00 - 2.00
RADIO "AFERA", 98,6 FM (Poznań)
www.afera.com.pl
realizacja: Tomek Ziółkowski
prowadzenie: Andrzej Masłowski
... audycja w znacznej części poświęcona zmarłym Artystom: GREGGowi ALLMANowi oraz ZBIGNIEWowi WODECKIemu ...
HENRIK FREISCHLADER - "Blues For Gary" - (2017) -
- Where Did We Go Wrong? - {feat. BEN POOLE}
- With Love (Remember} - {feat. RoMi & LINDA SUTTI}
BLACKBERRY SMOKE - "Like An Arrow" - (2016) -
- Free On The Wing - {featuring GREGG ALLMAN}
THE ALLMAN BROTHERS BAND - "Where It All Begins" - (1994) -
- Temptation Is A Gun
THE ALLMAN BROTHERS BAND - "Brothers And Sisters" - (1973) -
- Wasted Words
THE ALLMAN BROTHERS BAND - "Eat A Peach" - (1972) -
- Melissa
THE GREGG ALLMAN BAND - "Playin' Up A Storm" - (1977) -
- It Ain't No Use
- Bring It On Back
- Cryin' Shame
THE BEATLES - "Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band" - (1967) - 50-lecie albumu
- Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band
- With A Little Help From My Friends
- Lucy In The Sky With Diamonds
- When I'm Sixty Four
- A Day In The Life
NEKTAR - "Nektar" - (1976) - kompilacja
- New Day Dawning - {z nutką nawiązującą do Beatles'owskiego "Norwegian Wood"}
THE BEATLES - "Rubber Soul" - (1965) -
- Norwegian Wood (This Bird Has Flown)
NEKTAR - "Nektar" - (1976) - kompilacja
- Do You Believe In Magic
LEBOWSKI - "Lebowski Plays Lebowski" - (2017) -
- Goodbye My Joy - {na trąbce DAWID GŁOGOWSKI}
- Buongiorno
NOVALIS - "Augenblicke" - (1980) -
- Danmark
- Ich Hab' Noch Nicht Gelernt Zu Lieben
- Cassandra
- Herbstwind
- Mit Den Zugvögeln
PELL MELL - "Rhapsody" - (1975) -
- Rhapsody
a) Frost Of An Alien Darkness
b) Wanderer
c) Can Can
ZBIGNIEW WODECKI with MITCH & MITCH ORCHESTRA and CHOIR - "1976: A Space Odyssey" - (2015) -
nagrania pochodzą z dwóch koncertów zarejestrowanych w kwietniu 2014 r. w Studio im.Witolda Lutosławskiego w Warszawie
- Opowiadaj Mi Tak
- Rzuć To Wszystko Co Złe
ZBIGNIEW WODECKI - "Złota Kolekcja" - (1999) - kompilacja
- Izolda - {nagranie z 1977 r.}
ROUSSEAU - "Flower In Asphalt" - (1980) -
- Le Grande Rêveur
QUIDAM - "Quidam - 10th Anniversary 2 CD Edition" - (2006) -
- White Rider - {Camel cover} - utwór dodatkowy
FRAME - "Frame Of Mind" - (1972) -
- All I Really Want Explain
===================================
===================================
"NOCNIK"
Pierwsze trzy nagrania z nocnego pasma były propozycjami realizującego Tomka - z jego kompaktów:
ZBIGNIEW WODECKI - "Kompozycje" - (2013) - kompilacja
- Z Tobą Chcę Oglądać Świat - {duet ze ZDZISŁAWĄ SOŚNICKĄ z 1986 r.}
U2 - "The Joshua Tree" - (1987) -
- With Or Without You
KODALINE - "In A Perfect World" - (2013) -
- All I Want
===================================
===================================
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) -
www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"
Pięknie |
Wiosna, ach to Ty |
niedziela, 28 maja 2017
nie żyje GREGG ALLMAN (8.XII.1947 - 27.V.2017)
Przychodzi pożegnać Gregga Allmana - kolejnego Wielkiego Artystę. Iluż to ich w ostatnim czasie... Los nieubłagany i nielitościwy zarazem. Aż strach położyć myśl na którymś z ulubieńców, by po chwili... Niedawno podczas poznańskiego koncertu The Steepwater Band dużo myślałem o Greggu, ponieważ jeden z dwojga gitarzystów tamtego zespołu troszkę nasunął mi swym image zmarłego właśnie wokalistę, pianistę i organistę The Allman Brothers Band. W trakcie owego show pokazywałem koledze/przyjacielowi w telefonie zdjęcia Gregga, ponieważ kolega niesłuchający na co dzień takiej muzyki, nie bardzo kojarzył jego twarz.
We wrześniu ub.r. miałem z kolei przyjemność podziwiać na innym poznańskim koncercie syna Gregga, Devona Allmana. Także wspaniałego człowieka, który mający w sobie wiele ze swojego staruszka, stara się podążać nieco inną muzyczną drogą, niż jego "southern/blues rockowy" tata.
Greggowi Allmanowi przyszło już na wczesnym etapie kariery The Allman Brothers Band dźwigać w pojedynkę owe "Allman" z zespołowej nazwy. Choć oczywiście z wszystkimi pozostałymi teamowymi kolegami, z którymi Gregg tworzył zwarty i przyjacielski kolektyw.
Grupa The Allman Brothers Band (podobnie jak ich konkurenci z Lynyrd Skynyrd) okazała się formacją tragiczną w losach. Otóż w 1971 roku, w wieku 24 lat, zginął w wypadku motocyklowym gitarzysta, a zarazem też brat Gregga, Duane Allman. Aby tego nie koniec, rok później również na motorze roztrzaskał się zespołowy basista (też 24-latek) Berry Oakley, którego córeczkę możemy podziwiać na rewersie albumowej okładki "Brothers And Sisters" - wydanej w jeszcze kolejnym, 1973 roku. Przypomnę, że z kolei na jej awersie widniał chłopczyk, który w tej samej parkowo-jesiennej scenerii, przebierał patykiem opadłe liście, a był nim syn niedawno zmarłego perkusisty Butcha Trucksa.
Gregg to nie tylko główny zespołowy wokalista (choć tam wokalne główne partie dzielono na trojga), ale też sprawny kompozytor, organista i pianista. Chciałoby się rzec - mózg zespołu, ale nie do końca byłoby to sprawiedliwe względem pozostałych i także mocno twórczych kolegów.
Z albumów ludzie najbardziej cenią pierwsze dwie studyjne płyty Allmanów, a już najszczególniej słynny i zarazem kultowy koncert w Fillmore East z 1971 roku. Za ten album wielu wyznawców grupy dałoby sobie powyrywać włosy, o ile takowi prawdziwi i dziś już nieco wiekowi jeszcze je posiadają. Mój radiowy kolega Krzysiek Ranus, z tego co pamiętam, uważa "At Fillmore East" za swoją życiówkę, tak więc... Ja jednak jestem inny, o czym dobrze najwspanialsi słuchacze, Słuchacze Nawiedzonego Studia, wiedzą. Oczywiście bardzo lubię i cenię "At Fillmore East", ale na mojej liście ulubionych Allmanowskich dzieł stoją też późniejsze i powszechnie mniej cenione płyty, jak: "Seven Turns" czy "Where It All Begins". Na tej pierwszej wielbię tytułowy "Seven Turns" (kompozycja Dickeya Bettsa), jak również "Gambler's Roll" czy "True Gravity". I choć żadna z tych trzech kompozycji nie została podpisana nazwiskiem Gregga Allmana, to proszę posłuchać, co On tam robi, i w ogóle, jak oni tam grają!. Kolejna perełka znajduje się pod koniec napomkniętego albumu "Where It All Begins", a zwie się "Temptation Is A Gun". Gregg skomponował ją do spółki z dwoma muzykami Journey: Jonathanem Cainem oraz Nealem Schonem. Klejnot, a w radio poza mną, nikt tego nie zagra. Ale to nic, wiele płyt Allman Brothers Band zamieniłbym na album "Playin' Up A Storm" - firmowany nazwą The Gregg Allman Band. Ta fantastyczna płyta z 1977 roku sprzedała się w Stanach nawet w półmilionowym nakładzie, a w Polsce jest niemal nieznana. Zawiera trzy wspaniałe ballady: "Bring It On Back", "It Ain't No Use" oraz "One More Try", i nie można ich nie znać. A już brońcie Panie Boże, nie pokochać. Zresztą nie tylko ballady rządziły na tej suma sumarum urozmaiconej płycie, proszę tylko rzucić uchem na "Cryin' Shame" ("... śpiewam smutną piosenkę, ponieważ nie pamiętam w twych oczach miłości..."). Wracając jednak do ballad, to Gregg Allman naprawdę miał ich nieco, tylko nie bardzo chciał się nimi afiszować i rozczulać na zespołowych albumach. Poza tym, fani Allmanów to istni twardziele, więc wszelakiego rodzaju rozwieracze serc nie przystają. Od ich dostarczania bywali Camel, Moody Blues czy Barclay James Harvest. Natomiast Gregg i kompanii wycinali dla niemałej maści hipisów, gdzie trza było troszkę poimprowizować, a przede wszystkim dobrze przyciąć w sekcji organowo-gitarowej. Rzecz jasna na obowiązkowe dwie w zespole perkusje. No, teraz już od pół roku na jedną, w dodatku bez główno-dowodząego organisty. Posypało się. Szkoda, że zostają już tylko wspomnienia. Zarówno te zapisane w księgach, jak też przede wszystkim na wytłoczonych płytach. A ja miałem nadzieję jeszcze kiedyś zobaczyć w akcji na scenie Gregga.
W ostatnim czasie Gregg realizował solowy album, który jakoś tak niebawem planowano wydać. Ciekaw go jestem bardzo. Jak dotąd ostatnim słowem Artysty widnieje finałowa kompozycja "Free On The Wing" z ub.rocznego albumu "Like An Arrow" innych amerykańskich southern-rockowców, grupy Blackberry Smoke. Tę blisko 6-minutową piosenką zaśpiewali wspólnie Charlie Starr oraz nasz bohater Gregg Allman. Gdzieś w jej toku wyłaniają się słowa: "...pojawiamy się i odchodzimy, a życie trwa dalej...".
Dzięki Ci Gregg za wszystkie muzyczne skarby, a teraz brnij do świata lepszego...
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) -
www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"
We wrześniu ub.r. miałem z kolei przyjemność podziwiać na innym poznańskim koncercie syna Gregga, Devona Allmana. Także wspaniałego człowieka, który mający w sobie wiele ze swojego staruszka, stara się podążać nieco inną muzyczną drogą, niż jego "southern/blues rockowy" tata.
Greggowi Allmanowi przyszło już na wczesnym etapie kariery The Allman Brothers Band dźwigać w pojedynkę owe "Allman" z zespołowej nazwy. Choć oczywiście z wszystkimi pozostałymi teamowymi kolegami, z którymi Gregg tworzył zwarty i przyjacielski kolektyw.
Grupa The Allman Brothers Band (podobnie jak ich konkurenci z Lynyrd Skynyrd) okazała się formacją tragiczną w losach. Otóż w 1971 roku, w wieku 24 lat, zginął w wypadku motocyklowym gitarzysta, a zarazem też brat Gregga, Duane Allman. Aby tego nie koniec, rok później również na motorze roztrzaskał się zespołowy basista (też 24-latek) Berry Oakley, którego córeczkę możemy podziwiać na rewersie albumowej okładki "Brothers And Sisters" - wydanej w jeszcze kolejnym, 1973 roku. Przypomnę, że z kolei na jej awersie widniał chłopczyk, który w tej samej parkowo-jesiennej scenerii, przebierał patykiem opadłe liście, a był nim syn niedawno zmarłego perkusisty Butcha Trucksa.
Gregg to nie tylko główny zespołowy wokalista (choć tam wokalne główne partie dzielono na trojga), ale też sprawny kompozytor, organista i pianista. Chciałoby się rzec - mózg zespołu, ale nie do końca byłoby to sprawiedliwe względem pozostałych i także mocno twórczych kolegów.
Z albumów ludzie najbardziej cenią pierwsze dwie studyjne płyty Allmanów, a już najszczególniej słynny i zarazem kultowy koncert w Fillmore East z 1971 roku. Za ten album wielu wyznawców grupy dałoby sobie powyrywać włosy, o ile takowi prawdziwi i dziś już nieco wiekowi jeszcze je posiadają. Mój radiowy kolega Krzysiek Ranus, z tego co pamiętam, uważa "At Fillmore East" za swoją życiówkę, tak więc... Ja jednak jestem inny, o czym dobrze najwspanialsi słuchacze, Słuchacze Nawiedzonego Studia, wiedzą. Oczywiście bardzo lubię i cenię "At Fillmore East", ale na mojej liście ulubionych Allmanowskich dzieł stoją też późniejsze i powszechnie mniej cenione płyty, jak: "Seven Turns" czy "Where It All Begins". Na tej pierwszej wielbię tytułowy "Seven Turns" (kompozycja Dickeya Bettsa), jak również "Gambler's Roll" czy "True Gravity". I choć żadna z tych trzech kompozycji nie została podpisana nazwiskiem Gregga Allmana, to proszę posłuchać, co On tam robi, i w ogóle, jak oni tam grają!. Kolejna perełka znajduje się pod koniec napomkniętego albumu "Where It All Begins", a zwie się "Temptation Is A Gun". Gregg skomponował ją do spółki z dwoma muzykami Journey: Jonathanem Cainem oraz Nealem Schonem. Klejnot, a w radio poza mną, nikt tego nie zagra. Ale to nic, wiele płyt Allman Brothers Band zamieniłbym na album "Playin' Up A Storm" - firmowany nazwą The Gregg Allman Band. Ta fantastyczna płyta z 1977 roku sprzedała się w Stanach nawet w półmilionowym nakładzie, a w Polsce jest niemal nieznana. Zawiera trzy wspaniałe ballady: "Bring It On Back", "It Ain't No Use" oraz "One More Try", i nie można ich nie znać. A już brońcie Panie Boże, nie pokochać. Zresztą nie tylko ballady rządziły na tej suma sumarum urozmaiconej płycie, proszę tylko rzucić uchem na "Cryin' Shame" ("... śpiewam smutną piosenkę, ponieważ nie pamiętam w twych oczach miłości..."). Wracając jednak do ballad, to Gregg Allman naprawdę miał ich nieco, tylko nie bardzo chciał się nimi afiszować i rozczulać na zespołowych albumach. Poza tym, fani Allmanów to istni twardziele, więc wszelakiego rodzaju rozwieracze serc nie przystają. Od ich dostarczania bywali Camel, Moody Blues czy Barclay James Harvest. Natomiast Gregg i kompanii wycinali dla niemałej maści hipisów, gdzie trza było troszkę poimprowizować, a przede wszystkim dobrze przyciąć w sekcji organowo-gitarowej. Rzecz jasna na obowiązkowe dwie w zespole perkusje. No, teraz już od pół roku na jedną, w dodatku bez główno-dowodząego organisty. Posypało się. Szkoda, że zostają już tylko wspomnienia. Zarówno te zapisane w księgach, jak też przede wszystkim na wytłoczonych płytach. A ja miałem nadzieję jeszcze kiedyś zobaczyć w akcji na scenie Gregga.
W ostatnim czasie Gregg realizował solowy album, który jakoś tak niebawem planowano wydać. Ciekaw go jestem bardzo. Jak dotąd ostatnim słowem Artysty widnieje finałowa kompozycja "Free On The Wing" z ub.rocznego albumu "Like An Arrow" innych amerykańskich southern-rockowców, grupy Blackberry Smoke. Tę blisko 6-minutową piosenką zaśpiewali wspólnie Charlie Starr oraz nasz bohater Gregg Allman. Gdzieś w jej toku wyłaniają się słowa: "...pojawiamy się i odchodzimy, a życie trwa dalej...".
Dzięki Ci Gregg za wszystkie muzyczne skarby, a teraz brnij do świata lepszego...
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) -
www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"
sobota, 27 maja 2017
GREGG ALLMAN (*)
Właśnie się dowiaduję, że zmarł Gregg Allman.... Niebawem słówko ode mnie...
Andrzej Masłowski
Andrzej Masłowski
tyle słońca w całym mieście
Piękny dzień. Tyle słońca w całym mieście - jak by to nam wyśpiewała Ania Jantar. A ja zdążyłem już wczesnym rankiem spotkać się z Piotrkiem - "nie tylko maszyny są naszą pasją" - który właśnie wybierał się het het za Poznań, ale zanim opuścił rogatki miasta, miał jeszcze ochotę na weekend podarować mi dwie płyty. Jedną nawet przedpremierowo. Druga zaś spoza polskiej oferty dystrybucyjnej. Jeśli do tego wszystkiego jeszcze dojdzie dobra muzyka, to już mam na nasze niedzielne spotkanie dwa kwiatki. A to przecież nie wszystko.
W "Nawiedzonym Studio" żadnych niemiłych niespodzianek. Będzie - jak zawsze - przewidywalnie.
Nie mam do przekazania niczego niesamowitego, czego byście Drodzy Państwo już nie wiedzieli, a głębię ostatnich wielu przemyśleń pozostawię sobie na weekend w sercu.
Życzę nam wszystkim niekończącego się słońca.
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) -
www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"
W "Nawiedzonym Studio" żadnych niemiłych niespodzianek. Będzie - jak zawsze - przewidywalnie.
Nie mam do przekazania niczego niesamowitego, czego byście Drodzy Państwo już nie wiedzieli, a głębię ostatnich wielu przemyśleń pozostawię sobie na weekend w sercu.
Życzę nam wszystkim niekończącego się słońca.
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) -
www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"
czwartek, 25 maja 2017
braterstwo ognia
W programie "Uwaga" wyemitowano fajne wspomnienie o Zbigniewie Wodeckim. Nie żadne smutne czy pogrzebowe, a w tonacji pozytywnego człowieka, jakim był. Tak właśnie powinno się ludzi zapamiętać. Chyba pod tym względem nareszcie się zmieniamy. Z lat młodzieńczych zapamiętałem, że po umarłych, ich bliscy również bywali bliscy tego. Obecna obyczajowość, o ile w wielu kwestiach ulega destrukcji, o tyle pod tym względem, wydaje się światła.
Kończy się pewna epoka, umierają moje ikony. Ostatnio jakby coraz częściej. Roger Moore - mój faworyzowany James Bond. A także "Święty" - lubiany jeszcze z czasów głębokiego PRLu. Roger Moore miał w oczach ten błysk i takie uroczo szelmowskie spojrzenie. Kobiety musiały go kochać, bo to był taki prawdziwy przystojniacha. I w takich podkochiwały się niegdyś te wszystkie dzisiejsze starsze panie. Nie w tych metr sześćdziesiąt wyłysiałych paździerzach, bądź owrzodzonych zarostami hipsterach. Czyli wyglądających na bohaterskich bojowników, a w rzeczywistości nieporadnych chuderlaczków.
Tydzień, a może to już dwa tygodnie temu..., hmmm... ,jak ten czas pędzi.... na sympatycznym Sundance TV, pokazano świetny dokument o Killing Joke. Nigdy mnie nie kręcili, ale film objawił swoisty fenomen drużyny Jaza Colemana. Nie wiedziałem, że jedną z płyt nagrywali nawet w egipskiej piramidzie. Ma Coleman siłę oddziaływania i dopinania spraw na przysłowiowy ostatni guzik.
Sprawa festiwalu opolskiego zawisła w kłębach dymu. W pierwotnie ustalonym terminie, już wiemy, że się nie odbędzie, a później, to się dopiero zobaczy. Rozbawiła mnie propozycja opolskiego święta piosenki przeniesionego do Kielc, ale nie raduje cały tego kontekst. Demokraturze sprzeciwili się artyści, z którymi jeszcze nikt nigdy nie wygrał. Nawet komunistyczny reżim. Na Facebooku obecna piosenkarka Lombardu zasugerowała, że wbrew wszystkiemu festiwal powinien się odbyć. Widocznie tej pani nie przeszkadza polityka zatykania nieprzychylnych gęb przez pana Kurskiego, ale na szczęście większość artystów problem dostrzega, a i honoru się nie wyzbywa.
Dawno nie było "piosenki na dziś", niech zatem porządzi mój osobisty hit ostatnich dni: "Shock" - fińskiej formacji Brother Firetribe. Ich nowa płyta ekstra, ale "Shock", to naprawdę shock!. Może dlatego, że wokalista Pekka Heino napotkał nieschematyczną dziewczynę, o rozwianych włosach, która zatrzęsła jego systemem, że iskry się posypały. Gdyby ludzie mieli otwarte uszy na takie arcycudowne melodyjne i radosne granie, to nie byłoby konfliktów i wojen.
P.S. Z ostatniej chwili... Nasi RSC będą supportować oba polskie październikowe koncerty Procol Harum.
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) -
www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"
Kończy się pewna epoka, umierają moje ikony. Ostatnio jakby coraz częściej. Roger Moore - mój faworyzowany James Bond. A także "Święty" - lubiany jeszcze z czasów głębokiego PRLu. Roger Moore miał w oczach ten błysk i takie uroczo szelmowskie spojrzenie. Kobiety musiały go kochać, bo to był taki prawdziwy przystojniacha. I w takich podkochiwały się niegdyś te wszystkie dzisiejsze starsze panie. Nie w tych metr sześćdziesiąt wyłysiałych paździerzach, bądź owrzodzonych zarostami hipsterach. Czyli wyglądających na bohaterskich bojowników, a w rzeczywistości nieporadnych chuderlaczków.
Tydzień, a może to już dwa tygodnie temu..., hmmm... ,jak ten czas pędzi.... na sympatycznym Sundance TV, pokazano świetny dokument o Killing Joke. Nigdy mnie nie kręcili, ale film objawił swoisty fenomen drużyny Jaza Colemana. Nie wiedziałem, że jedną z płyt nagrywali nawet w egipskiej piramidzie. Ma Coleman siłę oddziaływania i dopinania spraw na przysłowiowy ostatni guzik.
Sprawa festiwalu opolskiego zawisła w kłębach dymu. W pierwotnie ustalonym terminie, już wiemy, że się nie odbędzie, a później, to się dopiero zobaczy. Rozbawiła mnie propozycja opolskiego święta piosenki przeniesionego do Kielc, ale nie raduje cały tego kontekst. Demokraturze sprzeciwili się artyści, z którymi jeszcze nikt nigdy nie wygrał. Nawet komunistyczny reżim. Na Facebooku obecna piosenkarka Lombardu zasugerowała, że wbrew wszystkiemu festiwal powinien się odbyć. Widocznie tej pani nie przeszkadza polityka zatykania nieprzychylnych gęb przez pana Kurskiego, ale na szczęście większość artystów problem dostrzega, a i honoru się nie wyzbywa.
BROTHER FIRETRIBE na scenie. W Polsce zagrają 12 października |
P.S. Z ostatniej chwili... Nasi RSC będą supportować oba polskie październikowe koncerty Procol Harum.
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) -
www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"
środa, 24 maja 2017
MIKE + THE MECHANICS - "Let Me Fly" - (2017) -
MIKE + THE MECHANICS
"Let Me Fly"
(BMG)
****
Na początku września Mike Rutherford i jego Mechanicy zawitają do Krakowa, a już pod koniec czerwca grupa stanie się supportem dla londyńskiego koncertu Phila Collinsa, na jego krótkiej i od dawna wyprzedanej trasie. Fanom Genesis oba te wydarzenia nie powinny przejść obojętnie.
Phil Collins po niedawnej reedycyjnej serii wszystkich swoich albumów chwilowo nie zapowiada nowego materiału, natomiast Mike + The Mechanics właśnie kilka tygodni temu wypuścili na rynek premierowe dzieło "Let Me Fly". Ze wszech miar udane, pomimo iż w aktualnym zespołowym składzie na próżno szukać nazwisk z najbardziej popularnych płyt, jak: bestseller "Living Years", bądź mojej faworytki "Beggar On A Beach Of Gold". I choć nie śpiewają już Paul Carrack oraz zmarły Paul Young, to bezbłędnie powierzone role wypełniają Andrew Roachford oraz śpiewający aktor Tim Howar.
Płytę rozpoczyna tytułowe "Let Me Fly". Ta cudowna podniosła piosenka, podszyta w refrenie niemal gospelowym chórem, jest tak niezwykła, jak przed blisko trzema dekady osławione "The Living Years". Pół tuzina głosów śpiewa: "...nikt z nas nie urodził się więźniem, choć niektórzy trafiamy do cel...(...)... pozwól mi latać, pozwól marzyć, pozwól się wznieść, jak najwyżej....". Aż dziw bierze, że to jeszcze nie największy przebój chwiejnej tegorocznej wiosny. A może tego powodem postawienie na wiodącego singla "Don't Know What Came Over Me". Też trafny wybór, bo i to wspaniała piosenka, choć zgoła odmienna. Bardziej swobodna i chyba łatwiej dająca się przyswoić w radiowym eterze. Tak po prawdzie, to większość z dwunastu zawartych tu kompozycji ma szansę na koncertowe sceny i radiowy promyk. Dołóżmy zatem jeszcze na pół dynamiczny "Are You Ready?" ("...czy jesteś gotowa mnie kochać nieprzerwanie?..."). Ach, ten Genesis'owski gitarowy smaczek, wpleciony mniej więcej w ostatniej minucie. Wzruszą się sympatycy płyty "We Can't Dance". Pod koniec pierwszej albumowej części uśmiechnie się do nas przewrotnie smutnawa pieśń "Save The World" ("...nie próbuję ratować świata, pragnę jedynie uczynić go dla nas lepszym..."). Równie uważnie polecam przyjrzeć się nastrojowej piosence "Not Out Of Love", choć wyłamującej się z ram typowej ballady. Na wstępie wspomniałem Phila Collinsa, a jego dawne automatyczne perkusyjne delikatne "pyk pyk", znane z płyt "No Jacket Required" oraz "...But Seriously", dostrzeżemy w "The Letter". Być może ta fajna piosenka nie posiada melodii na miarę wieczystego przeboju, za to gitarowe solo wręcz poetyckie.
Podoba mi się wiele, nawet więcej, niż z samego początku mógłbym przypuszczać. Po pierwszych dwóch/trzech posłuchaniach, byłem dość mocno rozczarowany. I oto dowód, że niektórych płyt trzeba słuchać i słuchać... Dorzucę jeszcze na koniec dwie propozycje, resztę już proszę docenić we własnych czterech ścianach. "Love Left Over" - jedna z najskromniej zaaranżowanych w tym zbiorze piosenek. W zasadzie tylko pianino i rytmiczny ospały perkusyjny automat. Jej podniosły charakter jednak subtelnie podsycają snujące się w tle smyczki oraz uduchowiony głos Roachforda.
Jeszcze "Wonder" - tutaj pianino przypomniało mi o pierwszych dwóch albumach Bruce'a Hornsby'ego i jego nieodżałowanych The Range. Z pozoru pogodnie niosąca się pieśń, a jednak wcale nie należąca do optymistycznych.
"Let Me Fly" jest dużo lepszą płytą od poprzedniej, już 6-letniej "The Road". Krakowski koncert, z taką dyspozycją Mechaników, zapowiada się smakowicie.
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) -
www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"
MEW - "Visuals" - (2017) -
MEW
"Visuals"
(PLAY IT AGAIN SAM)
****
Po dwudziestu latach szeregi Mew opuścił gitarzysta Bo Madsen, co zmusiło wokalistę i klawiszowca Jonasa Bjerre'a do przeproszenia się z gitarą. Bjerre niegdyś chętnie po nią sięgał, jednak już na poprzednim albumie "+-" dał jasny sygnał, że woli ją trzymać w futerale. Aby grupa nie straciła pełnego brzmienia muzycy na "Visuals" zaangażowali dodatkowego gitarzystę - Madsa Wegnera. Tyle gwoli wprowadzenia. Proszę się jednak nie zamartwiać, muzyka Mew na pewno nie straciła nic ze swego uroku. Bo gdy w zespole posiada się takiego wokalistę, jak Jonas Bjerre, to wszystkie uszy na niego. Dla mnie to jeden z najwspanialszych głosów obecnej bujnej rock-alternatywnej sceny. Jego wrażliwość, uczuciowość i kreowanie nastroju, przypomina znacząco dawniejsze osiągi Rogera Hodgsona (ex-Supertramp), bądź Jona Andersona (ex-Yes), ale też nie rezygnując z wokalnych możliwości nieco młodszych, w rodzaju: Jonathana Donahue (Mercury Rev) lub Jasona Lytle'a (Grandaddy).
Mew potrafią umiejętnie zestawić lekkość popowych melodii z rockiem progresywnym, a przy tym na gruncie nowoczesnego brzmienia, nie stronić z nawiązaniami do epoki 70/80's. Zespół troszkę lgnie do stadionowej przebojowości, lecz nie boi się przy tym wplatać archaicznej baśniowości. Jednak, gdy trzeba, także potrafią przyłożyć - jak choćby w "Candy Pieces All Smeared Out" - nie tracąc nic z naturalności. I niech mi tylko ktoś powie, że w rocku już wszystko wymyślono, że nic nie jest w stanie zaskoczyć. A pisze to człowiek, który w życiu posłuchał uważnie, a nawet jeszcze uważniej, tysięcy płyt, i naprawdę miałby emerytalne prawo ponarzekać na każde nowsze zjawisko. Choć Mew już przecież tacy znowu "nowsi" nie są. Ich siódmy longplay jak najbardziej nie jest dziełem nowatorskim czy zasługującym na szczególne względy, ale proszę na chwilę obecną poszukać im konkurenta. "Visuals" urzeka, i nie tylko melancholijnymi, a czasem nawet odrealnionymi melodiami, lecz również ciekawymi tekstami.
Płyta zdecydowanie do słuchania w całości, z której mimo wszystko grzechem byłoby nie docenić jeszcze kilku fragmentów, jak otwierające "Nothingness And No Regrets" ("...pory roku przychodzą, po czym znikają..."). Zupełnie, jakby dawni Yes i The Moody Blues połączyli siły z Coldplay lub Keane. Początek marzenie. Na szczęście, później też bywa wybornie. Płynące jednym strumieniem "The Wake Of Your Life", "Candy Pieces All Smeared Out" oraz "In A Better Place" z jednej strony absorbują przestrzennymi klawiszowymi zagrywkami, z drugiej zaś okazjonalnym masywnym gitarowym doładowaniem.
Koniecznie proszę nie przeoczyć kilku smaczków, choćby leniwej i wyłaniającej się gdzieś pod koniec "In A Better Place" trąbki - w wydaniu znanego zespołowego współpracownika Bo Randego. Ponadto udane "Learn Our Crystals" (tu także trąbka, lecz tym razem skrzydłówka, a przy tym kolejna chwytliwa melodia), bądź wyasygnowane na singla "85 Videos" ("... bezużytecznych 85 filmów, które powstały na mojej drodze....") - z uroczymi retro klawiszami, nieśmiałymi wtrętami dęciaków, za to z odważnie wszech panującym basem. Przede wszystkim jednak rządzi albumowy finał. Tutaj mamy perłę nad perłami, a ta zwie się "Carry Me To Safety". Nieco ponad czterominutową piosenkę, która inicjuje się powoli, symfonicznie, by z każdą kolejną nutą nabrać patosu. Mew grają tak, jakby świat za chwilę miał eksplodować. Kompozycję efektownie przyprawiają jeszcze końcowe wielogłosowe partie, utrzymane w stylu wczesnych Genesis. Nie można było skroić lepszego zakończenia. Aż chce się płytę nastawić ponownie.
Nie zorientujemy się, jak szybko przeleciały te niespełna trzy kwadranse. O ironio, po uszczupleniu składu z kwartetu do tercetu, raczej powinno być kryzysowo, a tu proszę, Duńczycy sprokurowali dzieło ponad oczekiwań miarę.
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) -
www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"
poniedziałek, 22 maja 2017
nie żyje ZBIGNIEW WODECKI (6.V.1950 - 22.V.2017)
Jeszcze wczoraj podczas Nawiedzonego Studia rozmawialiśmy z Tomkiem Ziółkowskim o Zbigniewie Wodeckim. Tomek nawet zabrał z domu do zaprezentowania trzy krajowych artystów kompakty, w tym jeden Pana Zbyszka - z jego największymi przebojami. Piosenka "Okno z Widokiem Na Przeszłość" uświetniła początkową fazę "Nocnika". Mój szanowny realizator był nawet przed niespełna dwoma miesiącami na jednym z dwóch poznańskich koncertów Zbigniewa Wodeckiego, który właśnie podczas obu wieczorów świętował artystyczne 40-lecie. Jeszcze dzisiaj z miejskiego autobusu dostrzegłem pod mostem kolejowym przy ul. Przepadek plakat reklamujący tamto wydarzenie. Dziwnie poczuć się można widząc na plakacie rześkiego i pełnego werwy Pana Zbyszka w towarzystwie Zdzisławy Sośnickiej, których promienne twarze właśnie zapraszają na niedawne wydarzenie.
Chyba wszyscy czujemy się dzisiaj jakoś nieswojo. Bo kto z nas nie polubił przynajmniej jednej piosenki tego Wielkiego Artysty. Dla mnie najważniejszymi pozostaną "Zacznij od Bacha" oraz "Izolda". To od nich zaczęła się moja przygoda z tym nietuzinkowym wokalistą oraz sprawnym trębaczem i skrzypkiem. Dopiero później usłyszałem wiele innych, i wcale nie gorszych piosenek, w tym pokaźną dawkę kolejnych przebojów.
Kilkanaście lat temu wymieniliśmy się z Panem Zbyszkiem uliczną uprzejmością. Do zdarzenia doszło na Rynku Jeżyckim, a konkretnie przy ul. Prusa. Właśnie podążałem do pewnego salonu po kolejny numer jednego z moich faworyzowanych muzycznych miesięczników ("Rock Hard" lub "Classic Rock"), gdy na chodnikowym pasie vis a vis pojawił się Pan Zbyszek. Bez wahania zarzuciłem: "dzień dobry, bardzo mi przyjemnie spotkać Pana na swej drodze", w odwecie otrzymałem ukłon po pas, plus: "dzień dobry, mnie również jest bardzo przyjemnie". Tygodniami przechwalałem się tym zdarzeniem. Podobno Artysta tamtego dnia gościł w Poznaniu kręcąc zdjęcia do jednego z telewizyjnych programów.
To dziwne, ale od zawsze darzyłem go ogromnym szacunkiem i uznaniem, choć jakoś nigdy nie kolekcjonowałem jego nagrań. Nie miałem takiej potrzeby, jednak w każdą piosenką wsłuchiwałem się z nieukrywaną przyjemnością.
Niczego niezwykłego już nie napiszę, czego byśmy wszyscy nie wiedzieli. Przykro, że to już kres. Odchodzi kolejna znacząca postać mego życia. Ktoś, kto był od zawsze. Zawsze pogodny, dowcipny, z piękną bujną fryzurą, potężnymi okularami, jeszcze potężniejszym głosem, do tego elegancki i dobrze wychowany. Stara dobra szkoła, choć w zasadzie Zbigniew Wodecki starości nie doczekał. Będzie mi go brakować. Nie tylko zresztą mnie.
Właśnie nastawiam płytę "Dusze Kobiet". Płytę zrealizowaną w moim Poznaniu, a wydaną równe 30 lat temu. Większość tu zawartych piosenek autorstwa Zbigniewa Wodeckiego, z nielicznymi nutami Aleksandra Maliszewskiego, a wszystkie do słów Jacka Cygana. Takie towarzystwo, więc nie mogło się nie udać. Polecam piosenkę "Powrót Do Źródeł" - bomba! To rzecz dla takich nostalgików, jak ja. Gdzieś na początku pada zapytanie: "...czy znasz do swoich wspomnień szyfr?"
Dziękuję Panie Zbyszku za wszystko, było mi bardzo przyjemnie podziwiać Pański talent.
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) -
www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"
Chyba wszyscy czujemy się dzisiaj jakoś nieswojo. Bo kto z nas nie polubił przynajmniej jednej piosenki tego Wielkiego Artysty. Dla mnie najważniejszymi pozostaną "Zacznij od Bacha" oraz "Izolda". To od nich zaczęła się moja przygoda z tym nietuzinkowym wokalistą oraz sprawnym trębaczem i skrzypkiem. Dopiero później usłyszałem wiele innych, i wcale nie gorszych piosenek, w tym pokaźną dawkę kolejnych przebojów.
Kilkanaście lat temu wymieniliśmy się z Panem Zbyszkiem uliczną uprzejmością. Do zdarzenia doszło na Rynku Jeżyckim, a konkretnie przy ul. Prusa. Właśnie podążałem do pewnego salonu po kolejny numer jednego z moich faworyzowanych muzycznych miesięczników ("Rock Hard" lub "Classic Rock"), gdy na chodnikowym pasie vis a vis pojawił się Pan Zbyszek. Bez wahania zarzuciłem: "dzień dobry, bardzo mi przyjemnie spotkać Pana na swej drodze", w odwecie otrzymałem ukłon po pas, plus: "dzień dobry, mnie również jest bardzo przyjemnie". Tygodniami przechwalałem się tym zdarzeniem. Podobno Artysta tamtego dnia gościł w Poznaniu kręcąc zdjęcia do jednego z telewizyjnych programów.
To dziwne, ale od zawsze darzyłem go ogromnym szacunkiem i uznaniem, choć jakoś nigdy nie kolekcjonowałem jego nagrań. Nie miałem takiej potrzeby, jednak w każdą piosenką wsłuchiwałem się z nieukrywaną przyjemnością.
Niczego niezwykłego już nie napiszę, czego byśmy wszyscy nie wiedzieli. Przykro, że to już kres. Odchodzi kolejna znacząca postać mego życia. Ktoś, kto był od zawsze. Zawsze pogodny, dowcipny, z piękną bujną fryzurą, potężnymi okularami, jeszcze potężniejszym głosem, do tego elegancki i dobrze wychowany. Stara dobra szkoła, choć w zasadzie Zbigniew Wodecki starości nie doczekał. Będzie mi go brakować. Nie tylko zresztą mnie.
Właśnie nastawiam płytę "Dusze Kobiet". Płytę zrealizowaną w moim Poznaniu, a wydaną równe 30 lat temu. Większość tu zawartych piosenek autorstwa Zbigniewa Wodeckiego, z nielicznymi nutami Aleksandra Maliszewskiego, a wszystkie do słów Jacka Cygana. Takie towarzystwo, więc nie mogło się nie udać. Polecam piosenkę "Powrót Do Źródeł" - bomba! To rzecz dla takich nostalgików, jak ja. Gdzieś na początku pada zapytanie: "...czy znasz do swoich wspomnień szyfr?"
Dziękuję Panie Zbyszku za wszystko, było mi bardzo przyjemnie podziwiać Pański talent.
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) -
www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"
O ja pytolę, co z tym Opolem?
Bardzo uważnie przyglądam się realiom, nie tracąc kontaktu z rzeczywistością, nawet jeśli z muzyką okazjonalnie wybiegam w kosmos. Proszę sobie nie myśleć, że Masłowski, to jakiś odrealniony typ. Nie należy mnie również pouczać, ni sugerować, co powinienem, a co nie, gdy zabieram głos w tematach pozamuzycznych.
Zastanówmy się więc, co oni z nami zrobili? Z naszą kulturą, tradycjami? Co sobie w ogóle wyobraża p.Kurski i te wszystkie jego sługusy? Z każdym kolejnym wydarzeniem skundlają nie tylko samych artystów, samą sztukę, lecz odbierają przy tym godność oraz wrażliwość ich sympatykom. Dlatego słusznie, że lista artystów bojkotujących czerwcowy opolski festiwal wydłuża się z każdą kolejną chwilą. A wszystko zaczęło się od próby zakneblowania ust Kayah - jednej z zaproszonych artystek przez Marylę Rodowicz - która miała zabawić na scenie podczas jubileuszu 50-lecia działalności Pani Maryli. Pan Kurski nie zgodził się jednak na występ Kayah - artystki, z którą nie po drodze całej pisowskiej propagandzie. Nie spodobał mu się udział Artystki w niedawnym pochodzie KOD-u, więc pomyślał: gębę zaknebluję. Na szczęście Maryla Rodowicz pokazała klasę, wkrótce także wyciągając środkowy palec. Nie ku nam, a politykom, którzy doprowadzili do tak paskudnej atmosfery, mieszając politykę z działem kultury. Siłą rozpędu również postawili się inni. W konsekwencji lista bojkotujących ewentualny już na chwilę obecną festiwal, robi się coraz pokaźniejsza. "Nie" powiedzieli: Piasek, Urszula, Kombii, Kasia Kowalska i wielu wielu wielu innych. Nie tylko artystów, ale i tradycyjnie konferansjerujący Artur Orzech czy producencki Walter Chełstowski.
Podobnie, co Kayah, pisowski los potraktował Arkadiusza Jakubika i jego band Dr. Misio, odbierając grupie możliwość występu - z uwagi na "nieemisyjny charakter" ich ostatniego teledysku, którego przecież niefilmową wersję mieliśmy posłuchać w opolskim amfiteatrze. Zabolały władzę w owym filmiku obnażeni chciwi księża, tak więc...
Nie będzie zatem świętowania 50-lecia artystycznego Maryli Rodowicz, nie będzie interpretacji piosenek Wojciecha Młynarskiego, nie będzie nawet przyzwoitego kabaretonu, albowiem na ten moment zadeklarowali się jedynie apolityczni, czytaj: zobojętniali, jak też pseudo kabareciarz Jan Pietrzak. Człowiek całkowicie przegrany w świecie rozrywki, przy tym skundlony nienawiścią do wszystkiego, co opozycyjne. Wstyd mi, że jako młodzieńca bawiły mnie niektóre dowcipy tego zgorzknialca. Obskurant Pietrzak dzisiaj może już tylko rozśmieszyć nienawistną lub najbardziej prymitywną część narodu. Wyostrzony dowcip tego pana stoi na intelektualnym poziomie Bazyliszka, a dla mnie bywa równie obojętny, co spływająca po drzewnej korze żywica. Panie Janie, przyjdzie czas, gdy nie uronię nawet łzy.
Podobno na scenie, bez względu na przebieg wydarzeń, pojawi się Zenek Martyniuk. Słyszałem, że pan Kurski jest fanem jego twórczości. No no no... Jednymi słowy: zanosi się na "zajefajny" show.
Oczywiście po moim solidarnym trzymaniu sztamy z bojkotującymi pisowski festiwal artystami, wypisze się z Blogu Nawiedzonego kolejna jedna czy druga osoba. Cóż, uważam jednak, że nic za wszelką cenę popularności. O którą przecież i tak nigdy nie zabiegałem. Trzeba mieć na czym czapkę nosić.
Podobno Prezydent Opola jest za przełożeniem terminu, a także za przejęciem Krajowego Festiwalu Piosenki Opolskiej przez samo miasto Opole. Tym samym Prezydent pragnie, by Telewizja Rządowa zajmowała się jedynie sprawami technicznymi, nie tracąc przy tym rzecz jasna udziału z reklam, jednak kwestie artystyczne proponuje przydzielić przedstawicielom miasta, dziennikarzom oraz artystom. I to byłoby słuszne rozwiązanie.
Andrzej Masłowski
Zastanówmy się więc, co oni z nami zrobili? Z naszą kulturą, tradycjami? Co sobie w ogóle wyobraża p.Kurski i te wszystkie jego sługusy? Z każdym kolejnym wydarzeniem skundlają nie tylko samych artystów, samą sztukę, lecz odbierają przy tym godność oraz wrażliwość ich sympatykom. Dlatego słusznie, że lista artystów bojkotujących czerwcowy opolski festiwal wydłuża się z każdą kolejną chwilą. A wszystko zaczęło się od próby zakneblowania ust Kayah - jednej z zaproszonych artystek przez Marylę Rodowicz - która miała zabawić na scenie podczas jubileuszu 50-lecia działalności Pani Maryli. Pan Kurski nie zgodził się jednak na występ Kayah - artystki, z którą nie po drodze całej pisowskiej propagandzie. Nie spodobał mu się udział Artystki w niedawnym pochodzie KOD-u, więc pomyślał: gębę zaknebluję. Na szczęście Maryla Rodowicz pokazała klasę, wkrótce także wyciągając środkowy palec. Nie ku nam, a politykom, którzy doprowadzili do tak paskudnej atmosfery, mieszając politykę z działem kultury. Siłą rozpędu również postawili się inni. W konsekwencji lista bojkotujących ewentualny już na chwilę obecną festiwal, robi się coraz pokaźniejsza. "Nie" powiedzieli: Piasek, Urszula, Kombii, Kasia Kowalska i wielu wielu wielu innych. Nie tylko artystów, ale i tradycyjnie konferansjerujący Artur Orzech czy producencki Walter Chełstowski.
Podobnie, co Kayah, pisowski los potraktował Arkadiusza Jakubika i jego band Dr. Misio, odbierając grupie możliwość występu - z uwagi na "nieemisyjny charakter" ich ostatniego teledysku, którego przecież niefilmową wersję mieliśmy posłuchać w opolskim amfiteatrze. Zabolały władzę w owym filmiku obnażeni chciwi księża, tak więc...
Nie będzie zatem świętowania 50-lecia artystycznego Maryli Rodowicz, nie będzie interpretacji piosenek Wojciecha Młynarskiego, nie będzie nawet przyzwoitego kabaretonu, albowiem na ten moment zadeklarowali się jedynie apolityczni, czytaj: zobojętniali, jak też pseudo kabareciarz Jan Pietrzak. Człowiek całkowicie przegrany w świecie rozrywki, przy tym skundlony nienawiścią do wszystkiego, co opozycyjne. Wstyd mi, że jako młodzieńca bawiły mnie niektóre dowcipy tego zgorzknialca. Obskurant Pietrzak dzisiaj może już tylko rozśmieszyć nienawistną lub najbardziej prymitywną część narodu. Wyostrzony dowcip tego pana stoi na intelektualnym poziomie Bazyliszka, a dla mnie bywa równie obojętny, co spływająca po drzewnej korze żywica. Panie Janie, przyjdzie czas, gdy nie uronię nawet łzy.
Podobno na scenie, bez względu na przebieg wydarzeń, pojawi się Zenek Martyniuk. Słyszałem, że pan Kurski jest fanem jego twórczości. No no no... Jednymi słowy: zanosi się na "zajefajny" show.
Oczywiście po moim solidarnym trzymaniu sztamy z bojkotującymi pisowski festiwal artystami, wypisze się z Blogu Nawiedzonego kolejna jedna czy druga osoba. Cóż, uważam jednak, że nic za wszelką cenę popularności. O którą przecież i tak nigdy nie zabiegałem. Trzeba mieć na czym czapkę nosić.
Podobno Prezydent Opola jest za przełożeniem terminu, a także za przejęciem Krajowego Festiwalu Piosenki Opolskiej przez samo miasto Opole. Tym samym Prezydent pragnie, by Telewizja Rządowa zajmowała się jedynie sprawami technicznymi, nie tracąc przy tym rzecz jasna udziału z reklam, jednak kwestie artystyczne proponuje przydzielić przedstawicielom miasta, dziennikarzom oraz artystom. I to byłoby słuszne rozwiązanie.
Andrzej Masłowski
"NAWIEDZONE STUDIO" - audycja z 21 maja 2017 - Radio "Afera", Poznań 98,6 FM
"NAWIEDZONE STUDIO"
niedziela 21 maja 2017 - godz. 22.00 - 2.00
RADIO "AFERA", 98,6 FM (Poznań)
www.afera.com.pl
realizacja: Tomek Ziółkowski
prowadzenie: Andrzej Masłowski
Program w dużej mierze poświęcony dwóm niedawno zmarłym Artystom: Chrisowi Cornellowi (zaprezentowani Soundgarden oraz Alice Cooper) oraz Jimmy'emu Copley'owi (z płyt Magnum, The Pretenders oraz Paula Rodgersa).
SOUNDGARDEN - "Superunknown" - (1994) -
- Limo Wreck
SOUNDGARDEN - "Badmotorfinger" - (1991) -
- Room A Thousand Years Wide
ALICE COOPER - "The Last Temptation" - (1994) -
- Stolen Prayer - {dodatkowe partie wokalne w wydaniu CHRISa CORNELLa}
ZZ TOP - "Eliminator" - (1983) -
- Gimme All Your Lovin'
CREAM - "Royal Albert Hall London May 2-3-5-6, 2005" - (2005) -
- Politician
MAGNUM - "Princess Alice And The Broken Arrow" - (2007) -
- Your Lies
- You'll Never Sleep
BROTHER FIRETRIBE - "Sunbound" - (2017) -
- Taste Of A Champion
- Big City Dream
ROYAL HUNT - "2016" - (2017) -
- One Minute Left To Live
- May You Never (Walk Alone)
- Until The Day
PROCOL HARUM - "Novum" - (2017) -
- Last Chance Motel
- The Only One
MAANAM - "Maanam" - (1981) -
- Szał Niebieskich Ciał
EXODUS - "Hazard" - (1983) - wydany na CD, zresztą w ogóle po raz pierwszy na płycie w 2006 r.
- Intro
- A To Planeta
- Praktyczny kolor - {utwór spoza albumu}
- Zawsze Przyjdzie Co Ma Przyjść - {utwór spoza albumu}
OMEGA - "Időrabló" - (1977) -
- Nélküled
CAMEL - "Moonmadness" - (1976) -
- Lunar Sea
PRETENDERS - "Last Of The Independents" - (1994) -
- I'm A Mother
- Tequila
- Every Mothers' Son
- Live Colours - {tutaj na perkusji zamiast Jimmy'ego Copleya, Martin Chambers}
PAUL RODGERS - "Now & Live" - (1997) -
z płyty "Now":
- All I Really Want Is You
PAUL RODGERS - "Electric" - (1999) -
- China Blue
- Conquistadora
THE BATTERED ORNAMENTS - "Mantle-Piece" - (1969) -
- My Love's Gone Far Away
- The Week Looked Good On Paper - {utwór dodatkowy pochodzący z pierwszego singla}
PINK FLOYD - "The Dark Side Of The Moon" - (1973) -
- Eclipse
==================================
==================================
"NOCNIK"
Pierwsze trzy nagrania, to propozycje realizującego Tomka, rzecz jasna z jego kompaktów:
WILKI - "Wilki" - (1992) - remaster z 2004 r.
- Aborygen
ZBIGNIEW WODECKI - "Kompozycje" - (2013) - kompilacja
- Okno z Widokiem Na Przeszłość
BUDKA SUFLERA - "Cień Wielkiej Góry" - (1975) - z edycji CD wydanej w 1993 r.
- Lubię Ten Stary Obraz
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) -
www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"
Gdy tylko pojawiło się słońce, wiosna nabrała barw - the colour of spring |
sobotni grill przypominający przedwojenną lokomotywę kolejki grójeckiej |
Subskrybuj:
Posty (Atom)