JOE BONAMASSA
"Blues Of Desperation"
(PROVOGUE / MASCOT MUSIC)
***1/2
Wyrobił sobie markę współczesnego niekwestionowanego przywódcy bluesa. Białego - co należy podkreślić. O rzadko spotykanych splecionych w jedno cechach: wrażliwości, muzykalności i umiejętnościach. Jeszcze do niedawna jawił się jako zdolny uczeń mistrzów tej dziedziny sztuki, a dzisiaj sam karty rozdaje. No i co z tego, że matka natura obdarzyła go ledwie przeciętnymi warunkami głosowymi (choć sam głos bardzo przyjemny przecież), skoro za sprawą gitary potrafi sięgać zenitu.
Bonamassa lubi zaskakiwać, dlatego żadna kolejna płyta nie bywa powieleniem poprzedniej. Czasem nawet można żałować, szczególnie, gdy jak wiemy, przydarzyła mu się kilka lat temu absolutna perła w postaci "Driving Towards The Daylight". A mawiają, że w bluesie jest tyle ograniczeń, i że poza kilkoma schematycznie zestawionymi taktami nie da się już niczego wymyślić. To proszę tylko posłuchać płyt tego Artysty, by zweryfikować ten błędny mit. Nawet jeśli tyczyć będzie to najnowszej, ledwie tylko dobrej płyty, tego Nowojorczyka - duchem z Texasu, Mississippi i entuzjazmu rodem z Kalifornii.
Należy nadmienić, iż Bonamassa na "Blues Of Desperation" spróbował sił na nieco innym sprzęcie - co słychać. Z kolei, z usług producenckich skorzystał za sprawą sprawdzonego od lat Kevina Shirleya - co słychać również.
Jest na "Blues Of Desperation" jeden absolutny majstersztyk - 8,5-minutowy "No Good Place For The Lonely". Solidny, powolny, z lekka ospały, lecz mięsisty rock, skropiony bluesem. Z fajną smyczkową sekcją. I choć niby to wszystko wydaje się dość proste, to słucha się w przyjemnym napięciu. Mniej więcej w połowie nagrania maestro rozpoczyna niekończące się gitarowe solo, w towarzystwie organów i pozostałej sekcji - obłęd !!! Jaka szkoda, że czegoś podobnego już na tej płycie nie znajdziemy. Ale nie martwmy się, jest jeszcze wiele dobrego innego... Choćby przyjemnie rozmarzony "Drive". Ten leniwy i z lekka rytualnie "bębniony" kawałek, osadzony został w klimacie epoki 50/60's. W niektórych jego fragmentach gitara Bonamassy brzmi niczym ta z "Wicked Game" Chrisa Isaaka. Notabene wielkiego entuzjasty właśnie tamtego brzmienia.
|
Po lewej wersja Limited Deluxe Silver Edition, po prawej Promo |
Niezłe wrażenie pozostawia przedostatnia w zestawie 4-minutowa piosenka "Livin' Easy". To taki utwór z gatunku knajpiano-barowych. Bonamassa żongluje akustycznie, w tle rozchodzi się basowy jednolity rytm "pam-pam-pam....", a szczypty soli dokładają odjazdowy saksofon i roztańczone pianino. Impreza się skończyła, wszystkie myszy poszły spać, orkiestra jeszcze gra, a na parkiecie ostatni taniec. Ona uwieszona w eleganckiej różowej sukni na jego mocno zachwianych ramionach.
Równie ładnie płyta się kończy. Leniwym "What I've Known For A Very Long Time" - z saksofonem i organami. Za ten ostatni instrument odpowiedzialny jest niejaki Reese Wynans. Tak tak, to ten dżentelmen z Double Trouble od Steviego Ray Vaughana. Można by zaryzykować, że to piosenka w klimacie i hołdzie zarazem dla B.B.Kinga.
Oczywiście nie brakuje temu albumowi też i żywiołowych kompozycji. Świetnym tego przykładem niech będzie najlepszy pod tym względem "You Left Me Nothin' But The Bill And The Blues". Aż prosi się koncertowe deski.
Klasowa płyta. Kolejna, należy rzec. Pod względem warsztatu i finezji na dzień dzisiejszy nie mająca szans przebicia żadnemu żółtodziobowi, aczkolwiek pod względem atrakcyjności repertuaru, bywało już lepiej.
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) -
www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"