VOODOO HILL
"Waterfall"
(FRONTIERS RECORDS)
**1/2
Nigdy nie zaliczałem się do zagorzałych fanów Glenna Hughesa. Niespecjalnie przepadam za tą jego histeryczną manierą wokalną. Zawsze wyczuwam w nim pewne nadęcie i chęć udowodnienia wszystkim swej wielkości. Na dłuższy dystans wydaje się to bardzo męczące. W ostatnich latach szczególnie dawało się to we znaki w grupie Black Country Communion. Gdyby tam więcej pośpiewał Joe Bonamassa, byłoby zapewne dużo ciekawiej.
Skoro już tak narzekam dodam jeszcze, ze wręcz niczym diabeł święconej wody nie cierpię tych jego wszystkich solowych albumów, na których przeważnie muzyk łączy hard rocka z ukochanym przez siebie soulem. Znam entuzjastów tej twarzy Hughesa, dla mnie to jednak coś nie do zniesienia. I aby nie było, że jest tylko aż tak źle dodam, iż bardzo doceniam go za kilka rzeczy, które stworzył za czasów swego funkcjonowania w Deep Purple. Ze szczególnym naciskiem na genialny utwór "You Keep On Moving" - gdzie maestro faktycznie przeszedł samego siebie. Widać czuwała nad nim dobra muza. Poza tym, a może przede wszystkim, jego osobowość doskonale sprawdziła się na płycie "Seventh Star" - solowym dziele Tony'ego Iommiego, który to pod pejczem wytwórni przymusowo ochrzczono jako Black Sabbath. No i koniecznie dorzućmy jeszcze projekt Toma Galleya - Phenomena. Doskonały debiut, a i kilka utworów zaśpiewanych jeszcze na następnym "Dream Runner" - równie fantastycznym, choć być może nieco bardziej komercyjnym. Jeśli komukolwiek to przeszkadza - mnie nie!
Hughes uwielbia być wszechobecny i co pewien czas stawia przed sobą nowe wyzwania. Stale otwiera nowe drzwi, po czym ich nie domykając staje już w obliczu kolejnych obowiązków. Tak też sprawy się mają z omawianą właśnie grupą Voodoo Hill, która to nieco ponad dekadę temu zrealizowała dwa albumy, by teraz wskrzesić się ponownie. Pewnie z uwagi na nieco wolnego czasu ze strony Hughesa.
Zespołowi przewodniczy utalentowany Dario Mollo - w jednej osobie sprawny włoski gitarzysta, producent i kompozytor. Choć przy okazji muszę wtrącić, iż nieporównywalnie bardziej wolę jego inną grupę The Cage - ze śpiewającym Tonym Martinem (ex-wokalistą Black Sabbath, tym od m.in. genialnej płyty "Headless Cross").
Niestety w Voodoo Hill wręcz niepodzielnie rządzi Glenn Hughes. Wszystkie utwory zostały napisane tak, by ten mógł sobie "pośpiewać". Trudno na tej płycie dostrzec cokolwiek innego - wszak Hughes zakrzyczy każdy instrument.
Nie liczą się tu w zasadzie jakiekolwiek innego ekspresje czy impresje, oprócz tych wydobywających się z "boskiego" gardła niezniszczalnego Glenna. Gitarowe popisy Dario Mollo zostały zredukowane do minimum, co nie oznacza ich całkowitego zaćmienia. Można docenić jego klasę niemal w każdej kompozycji, choć osobiście żałuję, że proporcje obu panów nie są odwrócone.
Repertuarowo więcej tu cieni, niż blasków, no ale (o czym powyżej) inaczej być nie mogło. Po bardzo fajnym inicjującym całość nagraniu "All That Remains", na pozostałych trudniej już z przyjemnością zawiesić ucho. To chyba jedyne cztery minuty wyrwane z tego albumu, gdzie Hughes śpiewa bez napinania się na własne mocno podrasowane ego.
Brakuje na "Waterfall" kompozycji na dłużej zatrzymujących się w pamięci. Można wyróżnić fragmenty, jednak trudno o zachwyty nad ich pełnym kształtem. No, może z jeszcze jednym wyjątkiem, w postaci dramatycznej i mocnej ballady tytułowej "Waterfall". Tutaj nareszcie Hughes pozwolił pograć Mollo - cóż za piękne gitarowe purpurowo-sabbathowskie solo. Okazuje się, że nasz śpiewający bohater potrafił tu także fajnie i zwyczajnie zaśpiewać.
Spodobała mi się jeszcze ciekawa "orientalizująca" gra Dario Mollo w finalizującym całość "Last Door" oraz mistyczny nastrój w "Underneath And Down Below". Ale to już naprawdę wszystko.
Resztę pozostawiam dla najbardziej zatwardziałych sympatyków "barwnego" Hughesa.
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) -
www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"