Wraz z ostatnią audycją, skończyła mi się pojemność radiowego zeszytu. Co właśnie zauważyłem. Chyba zaraz wyskoczę po nowy. O ile mój okoliczny papierniczy będzie czynny. Bo teraz to już nic nie wiadomo. Masowe prawo do wypoczynku sieje pełne spustoszenie. Znajdźcie mi Państwo drugi taki raj na ziemi. Krainę niekończących się wypoczynków i długich łikendów. A co za tym idzie, sparaliżowanego handlu, stojących taśm produkcyjnych, zawalonych autostrad, ... Ale kto bogatemu zabroni. Nawet Grecy i Cypryjczycy tyle się nie obijają, choć mieliby ku temu lepsze powody od nas. Wszak u nich wieczne lato. Oni jednak wolą spłacać swoje długi, i to pieniędzmi, które my bogaci Słowianie, im tam przecież zawozimy. Zresztą, tamten rejon świata, przydałby się na nadchodzącą majówkę, by porządnie wygrzać dupska po nazbyt długiej zimie, a przy okazji coś i nie najcieplejszej wiośnie. Na dobitkę straszą jeszcze meteorolodzy i meteorolożki , że ponoć dużo deszczu zawita. Prawa Murphy'ego głoszą, ze jak żeś w robocie, to żar z nieba cieknie, a gdy pora na labę, to nie wychylaj nosa z domu, bo cieknie, ale z sufitu. Tu już jednak proszę z pretensjami do tego na górze. Widać karta nie szła.
Zaglądam czasem na fejsbuka, ale nie po to, by znaleźć tam nowych przyjaciół. Szczególnie takich, co to przechwalają się osiągnięciami z własnego nudnego życia, ale zaglądam po to, by czasem zarekomendować swego bloga, bądź też audycję. Trudno jednak się tam przebić, gdyż zdecydowanie przegrywam z jakąś najnowszą fotką kotka, z pozdrowieniami z Singapuru, lub z nowym zdjęciem niegdyś zbuntowanej pannicy, która właśnie swe ideały porzuciła wraz z porzuceniem starego chłopaka - dla lepszego nowego, bo ten ma więcej w spodniach. A konkretniej w bocznej ich części, by domysły nie nasuwały głupich myśli. Na fejsbuku można się pochwalić wszystkim, o czym nikogo w życiu codziennym zainteresować przesz się nie da. Bo nudną pannicę, że ta jest szczęśliwa z kolejnym już nowym chłopakiem, nikt o zdrowych zmysłach wysłuchiwać nie będzie, ale gdy ta o tym napisze czarno na białym, to wszyscy się o tym dowiedzą chcąc nie chcąc. Nie pojmuję, dlaczego ludzie mają potrzebę informowania nas o tym. Co mnie obchodzi jak wygląda jakiś pajac, który mojej podrzędnej znajomej czy nawet koleżance, codziennie szoruje plecy. Zobaczcie jak to jest, statystycznie na jednego faceta przypada 1,6 kobiety. I to nie jest wyssane z palca, a takie są fakty. Znajdźcie jednak kobietę, która nie ma faceta. Z tym , że te co ich naprawdę mają, to siedzą cicho, bo już wiedzą czym to smakuje, a te drugie przy każdej okazji muszą podkreślić, że ona to nie wie czy kupić tę kieckę czy też nie, bo: "nie wiem co na to mój chłopak". Jakże można się dowartościować , gdy w takim zatłoczonym empiku stojąc przy kasie, rzuci się na głos: "och, ryzykuję z tą książką wie Pani, bo nie wiem co na to mój chłopak ...". Z naciskiem na słowo "chłopak". By wszyscy wiedzieli, że ów czupiradło ma chłopaka, albowiem gdyby szydło wyszło z worka, to w oczach przyjaciółek degradacja do trzeciej ligi. Ciekawe skąd te wszystkie pannice zaspokajają się w tylu "chłopaków", skoro ogólnie taki nieurodzaj. I mam tu na myśli tylko populację, a nie pojemność mózgu.
Wniosek z tego nasuwa się sam, fejsbuk stworzono do zaspokajania swych ambicji, które i tak nikogo nie obchodzą, ale zawsze mozna liczyć na pocieszający, aczkolwiek niewiele wart komentarz w stylu "wow, no to gratuluję", albo "ale ładne zdjęcie". Oczywiście, płci pięknej najważniejsze usłyszeć: "ojej, ale przystojny ten twój Mariuszek". No dobrze, zostawmy już pannice, bo pomyślą, żem już zwredniał do końca. Pewnie nawet coś w tym jest, ale ja niczego udawać nie muszę. Może dlatego, że jestem szczęśliwym naprawdę, a nie szczęśliwym inaczej. I z góry dodam, że nie mam żadnych pedałów na myśli. Bo tych to nawet toleruję, a to może dlatego, iż nie jestem w ich typie. No, może poza jednym pewnym kutasem , którego na szczęście u nas w radio już nie ma, a któremu bardzo przeszkadzało w swoim czasie nawiedzone studio.
W każdej jednak instytucji znajdzie się niejedna czarna owca. Co tu dużo szukać, wróg czai się wszędzie. Najpierw walizkę szmalcu przyniesie, kwiatami obsypie, a i niewiastę do łózka zaciągnie, po czym zakabluje i do więzienia za to wsadzić pragnie. Tak panie agencie Tomek. O tobie mówię brudasie z wiecznie tłustymi włosami, i w kołtuny posklejanymi niegodnymi człowieka czynami. Wstydź się draniu. Znam ludzi, którzy by ci tylko ręki nie podali, ale znam i takich , u których za coś tak podłego nie mądrzyłbyś się dzisiaj na sejmowych ławach, i to za moje pieniądze. Bo takich ludzi agencie Tomaszu, to ja nazywam ścierwem.
Trzymam kciuki na Borussię. Dajcie panowie czadu. Takiego historycznego. Dla niemieckiej, ale i przede wszystkim polskiej karty piłkarskiej. Jakkolwiek tę zakamuflowaną opcję niemiecką, będą później Jarek z Antkiem jeszcze rozgryzać latami.
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)
na moim koncie: 1) NAWIEDZONE STUDIO (Radio Afera - 98,6 FM Poznań, także online) 2) USPOKOJENIE WIECZORNE (Radio Poznań - 100,9 FM Poznań, także online) 3) miesięcznik AUDIO VIDEO (ogólnopolskie) 4) ROCK PO WYROCKU (Radio Fan) 5) STRAŻNICY NOCY (Radio Fan) 6) Tygodnik MOTOR (ogólnopolskie) 7) GAZETA POZNAŃSKA / EXPRESS POZNAŃSKI (lokalne) 8) okazjonalnie RADIO MERKURY (lokalne) 9) METROPOLIA (ogólnopolskie)
wtorek, 30 kwietnia 2013
ERIC BURDON - " 'Til Your River Runs Dry" - (2013) -
ERIC BURDON - " 'Til Your River Runs Dry" - (ABKCO Music & Records) - ***1/3
Ta płyta rozpoczyna się absolutnie kapitalnym numerem "Water". W zwrotce najzwyczajniej zaśpiewanym, a w refrenie już wykrzyczanym. Burdon niczym młody buntownik, skanduje: "wody, wody, dajcie się napić, by stłumić ogień, i niech prawda zawstydzi kłamstwo". Artysta w bardzo przekonujący sposób rzucił co mu na sercu leżało. Pod płaszczykiem piekielnie melodyjnego i chwytliwego utworu, wyznał zgorzkniale, że obecny świat już nie jest dla niego, a ziemię ogarnęła beznadzieja, tak więc on stworzy świat lepszy, wystarczy tylko poczekać , by się o tym przekonać. I wiecie Państwo co? - ja mu wierzę.
Proszę płyty posłuchać dalej, lecz zarazem nie liczyć już w dalszej jej części, na równie chwytliwą przebojowość. I tu pragnę uspokoić, bo choć cała jej zawartość nie została sporządzona do bicia przebojowych rekordów, to z ciekawych melodii nikt jej nie okroił. Jednak, gdyby komukolwiek z Państwa nazwisko Erica Burdona wiecznie kojarzyło się tylko z "Domem Wschodzącego Słońca", pragnę przywołać do porządku, iż od tamtej chwili upłynęło blisko 50 lat. A to szmat czasu, bo przecież ja już chodzę po tym świecie od zawsze, a jeszcze tylu wiosen nie mam.
Warto przy tej okazji nadrobić ewentualne zaległości i posłuchać przynajmniej kilku płyt Artysty, tych wydanych pomiędzy tymi odległymi datami. Nie myślę nawet nachalnie narzucać konkretnych tytułów, ale gdyby ktoś jeszcze nigdy nie miał okazji, to polecam od serca takie długograje jak: "Sun Secrets", "Stop", czy owocną współpracę z murzyńskimi War na "Declares". A czynię to równie serdecznie co niemal każdy kapłan na pomszalnych ogłoszeniach, gdy z drukarni zjedzie najnowszy numer "Gościa Niedzielnego". Zamykając wątek "polecajek", pragnę zmusić wręcz każdego do obowiązkowej tortury za sprawą genialnej wręcz płyty, jaką jest "My Secret Life"- wydanej już w czasach obecnych, konkretnie w 2004 roku.
Najnowsza " 'Til Your River Runs Dry", posiada w sobie wszystkie cechy typowe dla Erica Burdona, jakie dobrze znamy od lat. Nie wypominając wieku (choć wstydzić się tego, nie widzę powodu) , ale ten siedmiodekadowy dżentelmen, niezwykle śpiewa o życiu, miłości, polityce, nawet o medycynie, ale przede wszystkim o tym co przeżył, zobaczył, i o czym jako doświadczony człowiek więcej wie od niejednego, któremu się tylko dużo wydaje. Wszystkie te swoje myśli odpowiednio przyodziewając o bluesa, country-rocka, balladę, a nawet i jazz, czyli o wszystko czego można się było po nim spodziewać.
Wypada również zauważyć spore bogactwo aranżacyjne, na którego kształt zrzuca się nie tylko dobrze nastrojony głos maestra, czy podstawowej sekcji rockowej, ale i wszędobylskiemu pianinu, organom Hammonda, jak i okazjonalnym dęciakom, czy także innym "przeszkadzajkom".
Dobra to płyta, nie pozbawiona momentów nawet znakomitych, ale skłamałbym stojąc na straży uwielbienia pośród pełnego repertuaru tegoż tu zestawu.
Jak już wcześniej zaznaczyłem , "Water" , który wybija się tutaj na plan pierwszy, przyćmiewa wiele innych już nie tak oczywistych melodii, jak choćby taką nieco leniwą "Memorial Day". Ten powoli snujący się do przodu blues, trochę kołysze i usypia, niczym udział w pochodzie pierwszomajowym, ale też podobnie jak tamten ceremoniał, wszystkich nas namawia do zaprzestania cyklu nienawiści i kłamstw, tak by rządziła tylko prawda. Niby każdy o tym od dawna wie, ale Burdon jawi się tutaj nie tylko jako sprawny muzyk, lecz również doskonały orator.
Jednak za najlepsze kompozycje należy chyba uznać: akustyczną balladę "Wait", ponadto hard rockowe blusisko "Old Habits Die Hard", czy refleksyjną pieśń "27 Forever" (o tym , że sprzedać by się chciało diabłu duszę, by mieć znów 27 lat). Ale i kolejną w zestawie balladę , jaką jest "Medicine Man". Tym razem już jako elektryczną, w dodatku z dostojnie podpiętymi Hammondami. Rzecz to o pewnym znachorze, który zna się na swej robocie lepiej od niejednego mieszczańskiego medyka.
Płyta od tego momentu będzie się jeszcze kręcić przez około dziewięć minut, bowiem pozostały na niej jeszcze tylko dwie kompozycje. Także bluesowe. I obie nieszybkie. Choć pierwsza z nich "Invitation To The White House", kręci nieco retro gangsterskim klimatem, niczym z dobrego gatunkowego kina. W końcu, rzecz to o Białym Domu, a więc o miejscu , w którym gangsterka jest jak najbardziej zalegalizowana.
Finału płyty dopełnia Bo Diddley'owski klasyk "Before You Acccuse Me", którego dwadzieścia lat temu uszlachetnił w MTV Eric Clapton, a teraz na ruszt w bardziej drapieżnej formie, wziął sam maestro Burdon. Nieźle przy tym zdzierając gardło. Jak na mistrza gatunku przystało.
Niezła płyta, którą koniec końców, bardzo dobrze zaśpiewał, genialny wszak historycznie muzyk.
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)
Ta płyta rozpoczyna się absolutnie kapitalnym numerem "Water". W zwrotce najzwyczajniej zaśpiewanym, a w refrenie już wykrzyczanym. Burdon niczym młody buntownik, skanduje: "wody, wody, dajcie się napić, by stłumić ogień, i niech prawda zawstydzi kłamstwo". Artysta w bardzo przekonujący sposób rzucił co mu na sercu leżało. Pod płaszczykiem piekielnie melodyjnego i chwytliwego utworu, wyznał zgorzkniale, że obecny świat już nie jest dla niego, a ziemię ogarnęła beznadzieja, tak więc on stworzy świat lepszy, wystarczy tylko poczekać , by się o tym przekonać. I wiecie Państwo co? - ja mu wierzę.
Proszę płyty posłuchać dalej, lecz zarazem nie liczyć już w dalszej jej części, na równie chwytliwą przebojowość. I tu pragnę uspokoić, bo choć cała jej zawartość nie została sporządzona do bicia przebojowych rekordów, to z ciekawych melodii nikt jej nie okroił. Jednak, gdyby komukolwiek z Państwa nazwisko Erica Burdona wiecznie kojarzyło się tylko z "Domem Wschodzącego Słońca", pragnę przywołać do porządku, iż od tamtej chwili upłynęło blisko 50 lat. A to szmat czasu, bo przecież ja już chodzę po tym świecie od zawsze, a jeszcze tylu wiosen nie mam.
Warto przy tej okazji nadrobić ewentualne zaległości i posłuchać przynajmniej kilku płyt Artysty, tych wydanych pomiędzy tymi odległymi datami. Nie myślę nawet nachalnie narzucać konkretnych tytułów, ale gdyby ktoś jeszcze nigdy nie miał okazji, to polecam od serca takie długograje jak: "Sun Secrets", "Stop", czy owocną współpracę z murzyńskimi War na "Declares". A czynię to równie serdecznie co niemal każdy kapłan na pomszalnych ogłoszeniach, gdy z drukarni zjedzie najnowszy numer "Gościa Niedzielnego". Zamykając wątek "polecajek", pragnę zmusić wręcz każdego do obowiązkowej tortury za sprawą genialnej wręcz płyty, jaką jest "My Secret Life"- wydanej już w czasach obecnych, konkretnie w 2004 roku.
Najnowsza " 'Til Your River Runs Dry", posiada w sobie wszystkie cechy typowe dla Erica Burdona, jakie dobrze znamy od lat. Nie wypominając wieku (choć wstydzić się tego, nie widzę powodu) , ale ten siedmiodekadowy dżentelmen, niezwykle śpiewa o życiu, miłości, polityce, nawet o medycynie, ale przede wszystkim o tym co przeżył, zobaczył, i o czym jako doświadczony człowiek więcej wie od niejednego, któremu się tylko dużo wydaje. Wszystkie te swoje myśli odpowiednio przyodziewając o bluesa, country-rocka, balladę, a nawet i jazz, czyli o wszystko czego można się było po nim spodziewać.
Wypada również zauważyć spore bogactwo aranżacyjne, na którego kształt zrzuca się nie tylko dobrze nastrojony głos maestra, czy podstawowej sekcji rockowej, ale i wszędobylskiemu pianinu, organom Hammonda, jak i okazjonalnym dęciakom, czy także innym "przeszkadzajkom".
Dobra to płyta, nie pozbawiona momentów nawet znakomitych, ale skłamałbym stojąc na straży uwielbienia pośród pełnego repertuaru tegoż tu zestawu.
Jak już wcześniej zaznaczyłem , "Water" , który wybija się tutaj na plan pierwszy, przyćmiewa wiele innych już nie tak oczywistych melodii, jak choćby taką nieco leniwą "Memorial Day". Ten powoli snujący się do przodu blues, trochę kołysze i usypia, niczym udział w pochodzie pierwszomajowym, ale też podobnie jak tamten ceremoniał, wszystkich nas namawia do zaprzestania cyklu nienawiści i kłamstw, tak by rządziła tylko prawda. Niby każdy o tym od dawna wie, ale Burdon jawi się tutaj nie tylko jako sprawny muzyk, lecz również doskonały orator.
Jednak za najlepsze kompozycje należy chyba uznać: akustyczną balladę "Wait", ponadto hard rockowe blusisko "Old Habits Die Hard", czy refleksyjną pieśń "27 Forever" (o tym , że sprzedać by się chciało diabłu duszę, by mieć znów 27 lat). Ale i kolejną w zestawie balladę , jaką jest "Medicine Man". Tym razem już jako elektryczną, w dodatku z dostojnie podpiętymi Hammondami. Rzecz to o pewnym znachorze, który zna się na swej robocie lepiej od niejednego mieszczańskiego medyka.
Płyta od tego momentu będzie się jeszcze kręcić przez około dziewięć minut, bowiem pozostały na niej jeszcze tylko dwie kompozycje. Także bluesowe. I obie nieszybkie. Choć pierwsza z nich "Invitation To The White House", kręci nieco retro gangsterskim klimatem, niczym z dobrego gatunkowego kina. W końcu, rzecz to o Białym Domu, a więc o miejscu , w którym gangsterka jest jak najbardziej zalegalizowana.
Finału płyty dopełnia Bo Diddley'owski klasyk "Before You Acccuse Me", którego dwadzieścia lat temu uszlachetnił w MTV Eric Clapton, a teraz na ruszt w bardziej drapieżnej formie, wziął sam maestro Burdon. Nieźle przy tym zdzierając gardło. Jak na mistrza gatunku przystało.
Niezła płyta, którą koniec końców, bardzo dobrze zaśpiewał, genialny wszak historycznie muzyk.
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)
poniedziałek, 29 kwietnia 2013
THE STROKES - "Comedown Machine" - (2013) -
THE STROKES - "Comedown Machine" - (RCA Records) - **1/2
Pamiętam ile szumu wytworzył "Is This It". Niektórzy, co śmielsi, widzieli wówczas w The Strokes kolejnych rewolucjonistów rocka. No, może nie na miarę Beatlesów, ale z podobną siłą rażenia co Pistolsi z Nirvaną razem wzięci. Szybko się okazało, że jak mocno balon nadmuchano, tak jeszcze łatwiej było mu szpilkę wetknąć. Już pomijam, że następny długograj "Room On Fire", od szumnego debiutu, był o niebo lepszy, lecz mało kto z owych łowców talentów, mógł się o tym przekonać. Gdyż ci, Strokesami po prostu już dawno przestali się interesować.
A nowojorczycy, nie dając za wygraną, wciąż dzielnie swą robotę wykonywali, osiągając mniejsze lub większe sukcesy. Choć, raczej z naciskiem na te mniejsze. Przez co, trudno mieć dzisiaj komukolwiek za złe, że jeden z drugim mogli przegapić ostatnie dzieła grupy - nawet całkiem niezłe.
A więc, jacy są The Strokes, Anno Domini 2013 ? Dużo mniej surowi, a także zupełnie i całkiem zarazem zależni od wymagającego rynku błahych piosenek, których to piosenek rolą wiodącą jest szybkie bicie wierzchołkowych przebojowych list, a i jeszcze szybsze oraz mocniejsze w konsekwencji, z nich spadanie.
Z definicji jak wiemy, takie granie nazywa się alternatywnym, a ja się pytam alternatywnym w stosunku do czego? Bycie alternatywnym, to bycie niezależnym, twórczym i unikającym establishmentu, a The Strokes swoimi melodyjkami czynią co mogą , by grać dla siusiumajtek, które przechodzą właśnie etap porzucania pierwszych westchnień do Justina Biebera, szukając w nowym już licealnym środowisku chłopców wciąż ładnych, lecz o jeden stopień grzeszności wyższym. I pewnie na "Comedown Machine" w pełni się odnajdą. Bo choć Strokesi nigdy poziomu The Stranglers już nie osiągną, to na pewno swą twórczością ambitniej mierzą od rozweselonych Vampire Weekend.
Mimo powyższego, da się jednak posłuchać tych jedenastu tu zebranych piosenek. Nawet całkiem miło, co muszę przyznać. Nie oszukując jednak nikogo, mnie ta muzyka nakręca jedynie na nieco bardziej energetyczne sobotnie porządki domowe, niż namaszczone angażowanie się w każde gitarowe zapętlenie czy doładowanie, bo solówek takie zespoły jak Arctic Monkeys, Franz Ferdinand czy właśnie The Strokes, grać albo nie chcą, albo po prostu nie potrafią.
Każdy kto w życiu jak ja, zetknął się z niepokolorowanym światem Joy Division, złością i buntem New Model Army, bądź poznał smutek i melancholię z wczesnego katalogu wytwórni 4 AD, nie padnie na kolana przed lekko zabrudzonymi gitarkami i piątką równie lekko podstarzałych , lecz wciąż bujnowłosych młodzieńców, w dobrze skrojonych t-shirtach i uśmiechach na twarzy.
Do posłuchania, zanucenia, a może i zapamiętania na dłużej, posłużą zapewne, albo być może: "Tap Out", "One Way Trigger", "Slow Animals" i "Happy Ending". Reszta przeleci równie miło, ale nie pozostawi po sobie żadnych kutych ran. Bo ta muzyka nie kąsa, nie szarpie, a i nie ryje blizn na umyśle, za to na pewno sprawdzi się w klubach i na potańcówkach.
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)
Pamiętam ile szumu wytworzył "Is This It". Niektórzy, co śmielsi, widzieli wówczas w The Strokes kolejnych rewolucjonistów rocka. No, może nie na miarę Beatlesów, ale z podobną siłą rażenia co Pistolsi z Nirvaną razem wzięci. Szybko się okazało, że jak mocno balon nadmuchano, tak jeszcze łatwiej było mu szpilkę wetknąć. Już pomijam, że następny długograj "Room On Fire", od szumnego debiutu, był o niebo lepszy, lecz mało kto z owych łowców talentów, mógł się o tym przekonać. Gdyż ci, Strokesami po prostu już dawno przestali się interesować.
A nowojorczycy, nie dając za wygraną, wciąż dzielnie swą robotę wykonywali, osiągając mniejsze lub większe sukcesy. Choć, raczej z naciskiem na te mniejsze. Przez co, trudno mieć dzisiaj komukolwiek za złe, że jeden z drugim mogli przegapić ostatnie dzieła grupy - nawet całkiem niezłe.
A więc, jacy są The Strokes, Anno Domini 2013 ? Dużo mniej surowi, a także zupełnie i całkiem zarazem zależni od wymagającego rynku błahych piosenek, których to piosenek rolą wiodącą jest szybkie bicie wierzchołkowych przebojowych list, a i jeszcze szybsze oraz mocniejsze w konsekwencji, z nich spadanie.
Z definicji jak wiemy, takie granie nazywa się alternatywnym, a ja się pytam alternatywnym w stosunku do czego? Bycie alternatywnym, to bycie niezależnym, twórczym i unikającym establishmentu, a The Strokes swoimi melodyjkami czynią co mogą , by grać dla siusiumajtek, które przechodzą właśnie etap porzucania pierwszych westchnień do Justina Biebera, szukając w nowym już licealnym środowisku chłopców wciąż ładnych, lecz o jeden stopień grzeszności wyższym. I pewnie na "Comedown Machine" w pełni się odnajdą. Bo choć Strokesi nigdy poziomu The Stranglers już nie osiągną, to na pewno swą twórczością ambitniej mierzą od rozweselonych Vampire Weekend.
Mimo powyższego, da się jednak posłuchać tych jedenastu tu zebranych piosenek. Nawet całkiem miło, co muszę przyznać. Nie oszukując jednak nikogo, mnie ta muzyka nakręca jedynie na nieco bardziej energetyczne sobotnie porządki domowe, niż namaszczone angażowanie się w każde gitarowe zapętlenie czy doładowanie, bo solówek takie zespoły jak Arctic Monkeys, Franz Ferdinand czy właśnie The Strokes, grać albo nie chcą, albo po prostu nie potrafią.
Każdy kto w życiu jak ja, zetknął się z niepokolorowanym światem Joy Division, złością i buntem New Model Army, bądź poznał smutek i melancholię z wczesnego katalogu wytwórni 4 AD, nie padnie na kolana przed lekko zabrudzonymi gitarkami i piątką równie lekko podstarzałych , lecz wciąż bujnowłosych młodzieńców, w dobrze skrojonych t-shirtach i uśmiechach na twarzy.
Do posłuchania, zanucenia, a może i zapamiętania na dłużej, posłużą zapewne, albo być może: "Tap Out", "One Way Trigger", "Slow Animals" i "Happy Ending". Reszta przeleci równie miło, ale nie pozostawi po sobie żadnych kutych ran. Bo ta muzyka nie kąsa, nie szarpie, a i nie ryje blizn na umyśle, za to na pewno sprawdzi się w klubach i na potańcówkach.
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)
"NAWIEDZONE STUDIO" - audycja z 28 kwietnia 2013 - Radio "Afera", Poznań, 98,6 FM
"NAWIEDZONE STUDIO"
program z 28 kwietnia 2013 r.
RADIO "AFERA" 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
GREAT WHITE - "Once Bitten" - (1987) -
- Lady Red Light
GREAT WHITE - "Sail Away" - (1994) -
Bonus Disc: "Anaheim Live", 24.07.1993
- Babe (I'm Gonna Leave You)
PRETTY MAIDS - "Motherland" - (2013) -
- Too Fool A Nation
DEEP PURPLE - "NOW What?!" - (2013) -
- A Simple Song
- Hell To Pay
- Uncommon Man
WHITESNAKE - "Made In Japan" - (2013) -
Whitesnake in Japan, October 2011
- Here I Go Again
FAIR WARNING - "Sundancer" - (2013) -
- Jealous Heart
- Living On The Streets
PLAYER - "Too Many Reasons" - (2013) -
- Kites
- Life In Color
VEGA - "What The Hell!" - (2013) -
- Fade In To The Flames
- Saviour
CELINE DION - "Falling Into You" - (1996) -
- It's All Coming Back To Me Now
OST - "BILITIS" - (1977) - zagrane z LP
muzyka FRANCIS LAI
- Bilitis - Generique
- Melissa
- La Campagne
- Scene D'Amour
TOO MUCH - "Too Much" - (1971) -
- Song For My Lady (Now I Found)
JETHRO TULL - "Living In The Past" - EP-ka - (2013) - zagrane z EP 7"
wydawnictwo z okazji corocznego Record Store Day
- Living In The Past - (1969) -
- Witch's Promise - (1970) -
- Teacher (UK VERSION - 2013 MIX) - (1970) -
NEW MODEL ARMY - "Today Is A Good Day" - (2009) -
- Ocean Rising
THE STRANGLERS - "Giants" - (2012) -
- 15 Steps
THE STROKES - "Comedown Machine" - (2013) -
- Tap Out
- Slow Animals
- Happy Ending
NEW MODEL ARMY - "Thunder And Consolation" - (1989) -
- I Love The World
- Stupid Questions
- 225
- Vagabonds
GENE LOVES JEZEBEL - "VII" - (1999) -
- Know I Love You
TIAMAT - "The Scarred People" - (2012) -
- The Sun Also Rises
- Before Another Wilbury Dies
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)
niedziela, 28 kwietnia 2013
na chwilę przed dzisiejszą aferową audycją
Dużo nowości na dzisiejszą wieczoro-noc. Nawet chyba zbyt dużo. Nie wszystko jednak muszę zagrać, nieprawdaż ? Choć, jak to zrobić, skoro tyle dobrego To już jednak moje zmartwienie jak to ja sobie z tym wszystkim poradzę.
Jak zawsze, materiału mam na jakiś z mniejsza cały roboczy dzień , plus jeszcze dobrych kilka nadgodzin. Do tych najnowszych nowych nowości, dochodzi jeszcze mała epka z Record Store Day (też w sumie nowa, choć i stara zarazem), trzy wiekowe longplaye, w tym dwa zgrane podczas tego weekendu, a także kącik dobrej starej alternatywy, do której przyczynkiem jest jeszcze jedna nowość - z tejże dziedziny. Powinno znaleźć się także miejsce dla kącika starego rocka, i dla jednej czy drugiej ładnej piosenki. Bo jak sobie uświadomię, że dla statystycznego Polaka wzorem śpiewania i piosenkarstwa, jest dla przykładu coś w rodzaju Bitwy na Głosy, to boję się bardziej niż ofiary teksańskiej masakry.
No proszę, ile można powiedzieć, nie zdradzając niczego. A wszystko po to, by nam się słuchało przyjemniej i z pewnym emocjonalnym dreszczykiem. Jakaż to byłaby radość z prowadzenia programu, gdybyśmy wszyscy o wszystkim już wiedzieli. Zapewne byliby tacy, którym nie chciałoby się włączyć odbiornika, bo już donieśliby o wszystkim Profesorowi Torrentowi, i Doktorkowi Google, a ci wielcy uczeni dobrze wiedzieliby co dalej z tym począć. A tak, niech się pogłowią profesorek z doktorkiem, byle im tylko w laborce menzurek nie potrzaskało.
Ktoś mnie zapytał ostatnio czy ja jestem pracuś czy leseroholik. Zdecydowanie to drugie. Nie lubię się przemęczać. Zresztą chyba jak każdy. Ale niestety na gorące piaski w tę łikendową majówkę też się nie wybieram. Szef nie miał dla mnie zrozumienia i do roboty zagnał. Do jakiej? No jak zawsze do łopaty i szufli. Bo do nic nie robienia teraz się szkoli wykształciuchów, a ja to z tego pokolenia co cwaniactwem i sprytem świat zdobywali, a nie algorytmami i tym podobnymi wypaczeniami. Co ja poradzę, że dla mnie ognisko , to nie jakiś punkt stożkowej krzywej, a zwykły płonący stos drewna. Tak samo jak poker , ja uważam, że to dwóch spoconych i nieogolonych facetów, pijących whisky, palących cygara po opuszki palców, z morderczym wyrazem twarzy, no i z przygotowanym rewolwerem w kaburze, na wypadek gdyby przeciwnik oszukał, bądź uczciwie, a co za tym idzie, bezczelnie ograł. A więc, gdy widzę jakiś śmieszny poker na stole nie mniejszym od bilarda, z jakimś krupierem, żetonami i facetów w koszulach z muszkami i w kamizelkach nie gorszych od tych z garderoby Bryana Ferry'ego, to myślę, że ktoś mnie nabija w butelkę.
Wiecie Państwo skąd ta powyższa nuta refleksji? Otóż, gdy nadchodzi taka majówka, to i ja zwiałbym gdzie pieprz rośnie, na cały ten tydzień.. Albo i na dłużej, bo jak już to już. Ale trudno, szef wzywa do roboty, to niestety, trzeba i już. Nawet jeśli łajza mało płaci. Ale płaci, i to się liczy. Zawsze można trafić na jeszcze gorszego. Dlatego nie rozumiem jak można być sportowcem, który przestaje biegać dla barw własnego klubu, bo ten mu słabiej zaczął płacić. Pytam się, a gdzie honor, gdzie ambicja? A myślę tu o pewnym klubie, który leży blisko mego serca, a teraz na moich oczach idzie na dno. Tylko dlatego, gdyż skończyły się pieniądze. To popatrzcie Państwo , jakim to ja byłem kretynem, gdy za dzieciaka gryzłem trawę, łamiąc sobie przy tym kilka razy ręce, tylko po to, by być lepszym od "szóstej A", lub wygrywać konkursy na najlepszego goalkeepera z moim najlepszym kumplem Fredkiem. Tylko po to, by przez najbliższych kilka dni stać się obiektem podziwianym przez całą ferajnę. I nikt mi za to nie płacił, a i do głowy by nawet to nie przyszło, by coś z tego mieć, poza spełnieniem ambicji i zdobytą satysfakcją. Dzisiaj wszystko robi się tylko dla pieniędzy, bo tak skurwił się cały ten świat. Bo to są grzechy nas wszystkich, pedagogów i rodziców. Wszystkich, bez litości. Tak, tak, nas samych, albowiem zamiatamy pod dywan fajne męskie i rycerskie cechy, uwypuklając jakieś dziwne ambicje skundlenia. O przepraszam, nie obrażając zwierzaków, gdyż tym daleko do ludzkiej podłości. Czyż nie zdarza się Państwu używać zbyt często formy "zachował się jak typowe zwierzę"? Może należałoby gwoli sprawiedliwości, zamienić niczego winnego zwierzaka na słowo "człowiek"?
Do usłyszenia o dwudziestej drugiej, na dziewięćdziesiąt osiem i sześć ef em !!!
================================================================
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)
Jak zawsze, materiału mam na jakiś z mniejsza cały roboczy dzień , plus jeszcze dobrych kilka nadgodzin. Do tych najnowszych nowych nowości, dochodzi jeszcze mała epka z Record Store Day (też w sumie nowa, choć i stara zarazem), trzy wiekowe longplaye, w tym dwa zgrane podczas tego weekendu, a także kącik dobrej starej alternatywy, do której przyczynkiem jest jeszcze jedna nowość - z tejże dziedziny. Powinno znaleźć się także miejsce dla kącika starego rocka, i dla jednej czy drugiej ładnej piosenki. Bo jak sobie uświadomię, że dla statystycznego Polaka wzorem śpiewania i piosenkarstwa, jest dla przykładu coś w rodzaju Bitwy na Głosy, to boję się bardziej niż ofiary teksańskiej masakry.
No proszę, ile można powiedzieć, nie zdradzając niczego. A wszystko po to, by nam się słuchało przyjemniej i z pewnym emocjonalnym dreszczykiem. Jakaż to byłaby radość z prowadzenia programu, gdybyśmy wszyscy o wszystkim już wiedzieli. Zapewne byliby tacy, którym nie chciałoby się włączyć odbiornika, bo już donieśliby o wszystkim Profesorowi Torrentowi, i Doktorkowi Google, a ci wielcy uczeni dobrze wiedzieliby co dalej z tym począć. A tak, niech się pogłowią profesorek z doktorkiem, byle im tylko w laborce menzurek nie potrzaskało.
Ktoś mnie zapytał ostatnio czy ja jestem pracuś czy leseroholik. Zdecydowanie to drugie. Nie lubię się przemęczać. Zresztą chyba jak każdy. Ale niestety na gorące piaski w tę łikendową majówkę też się nie wybieram. Szef nie miał dla mnie zrozumienia i do roboty zagnał. Do jakiej? No jak zawsze do łopaty i szufli. Bo do nic nie robienia teraz się szkoli wykształciuchów, a ja to z tego pokolenia co cwaniactwem i sprytem świat zdobywali, a nie algorytmami i tym podobnymi wypaczeniami. Co ja poradzę, że dla mnie ognisko , to nie jakiś punkt stożkowej krzywej, a zwykły płonący stos drewna. Tak samo jak poker , ja uważam, że to dwóch spoconych i nieogolonych facetów, pijących whisky, palących cygara po opuszki palców, z morderczym wyrazem twarzy, no i z przygotowanym rewolwerem w kaburze, na wypadek gdyby przeciwnik oszukał, bądź uczciwie, a co za tym idzie, bezczelnie ograł. A więc, gdy widzę jakiś śmieszny poker na stole nie mniejszym od bilarda, z jakimś krupierem, żetonami i facetów w koszulach z muszkami i w kamizelkach nie gorszych od tych z garderoby Bryana Ferry'ego, to myślę, że ktoś mnie nabija w butelkę.
Wiecie Państwo skąd ta powyższa nuta refleksji? Otóż, gdy nadchodzi taka majówka, to i ja zwiałbym gdzie pieprz rośnie, na cały ten tydzień.. Albo i na dłużej, bo jak już to już. Ale trudno, szef wzywa do roboty, to niestety, trzeba i już. Nawet jeśli łajza mało płaci. Ale płaci, i to się liczy. Zawsze można trafić na jeszcze gorszego. Dlatego nie rozumiem jak można być sportowcem, który przestaje biegać dla barw własnego klubu, bo ten mu słabiej zaczął płacić. Pytam się, a gdzie honor, gdzie ambicja? A myślę tu o pewnym klubie, który leży blisko mego serca, a teraz na moich oczach idzie na dno. Tylko dlatego, gdyż skończyły się pieniądze. To popatrzcie Państwo , jakim to ja byłem kretynem, gdy za dzieciaka gryzłem trawę, łamiąc sobie przy tym kilka razy ręce, tylko po to, by być lepszym od "szóstej A", lub wygrywać konkursy na najlepszego goalkeepera z moim najlepszym kumplem Fredkiem. Tylko po to, by przez najbliższych kilka dni stać się obiektem podziwianym przez całą ferajnę. I nikt mi za to nie płacił, a i do głowy by nawet to nie przyszło, by coś z tego mieć, poza spełnieniem ambicji i zdobytą satysfakcją. Dzisiaj wszystko robi się tylko dla pieniędzy, bo tak skurwił się cały ten świat. Bo to są grzechy nas wszystkich, pedagogów i rodziców. Wszystkich, bez litości. Tak, tak, nas samych, albowiem zamiatamy pod dywan fajne męskie i rycerskie cechy, uwypuklając jakieś dziwne ambicje skundlenia. O przepraszam, nie obrażając zwierzaków, gdyż tym daleko do ludzkiej podłości. Czyż nie zdarza się Państwu używać zbyt często formy "zachował się jak typowe zwierzę"? Może należałoby gwoli sprawiedliwości, zamienić niczego winnego zwierzaka na słowo "człowiek"?
Do usłyszenia o dwudziestej drugiej, na dziewięćdziesiąt osiem i sześć ef em !!!
================================================================
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)
sobota, 27 kwietnia 2013
nazywać rzeczy po imieniu
Jak zapewne Państwo zauważyliście, ostatnimi czasy mocno wstrzymuję się od opisywania płyt. Podkreślam, opisywania, bo skromność nie pozwala mi na dumny termin "recenzja". Choć najczęściej pozwala tym, którzy nie wiedzą co owo słowo oznacza, a je "piszą". Bo ja lubię się najpierw dobrze nasłuchać, a nie tak byle jak, i na odpieprz. Jak zauważalna większość dzisiejszego dziennikarstwa. Ale ja mam nad tym całym profesjonalnym bazgraństwem pewną przewagę. Mianowicie, mogę napisać co chcę, czyli zawsze prawdę i tylko prawdę. Do tego, z nikim nie muszę się ścigać, na nikogo oglądać (no może poza ładnymi sukienkami), bo jestem sobie niezależny, a co jeszcze ważniejsze - nieprzekupny. Z nie największego przecież i również miasta w Polsce, choć umiłowanego. W dodatku, z nie największej rozgłośni, choć ja akurat sam w sobie, tom chłop jak dąb. Z oczywistym wzrostem, wagą i pojemnością żołądka. Może dlatego jako wyzbyty kompleksów jeżdżę sobie tramwajami, a nie Range Roverami. Bo auto nie musi podnosić mego ego & morale.
Nie dam się także ponieść zbyt pochopnemu werdyktowi co do Deep Purple, czy tam jeszcze kilku innym dziełom lub dziełkom. Zależy kto na co sobie zasłuży. A więc, ja nic nie muszę. Napiszę sobie o nowych Purplach, kiedy przyjdzie pora. Raz a dobrze. By potem wstydu nie było.
Spójrzcie Państwo na pisemka, zwące się często na wyrost r'n'rollowymi, które co miesiąc wyciągają wam przynajmniej dychę z kieszeni. A tylko dlatego, ponieważ chcecie sobie o rocku poczytać. W rezultacie za ową dychę, dostajecie Państwo kilka rzadko wymarzonych wywiadów, przeprowadzonych przez wciąż i jedynie słusznych speców, którzy zapytają o wszystko, tylko nie o to co was interesuje. Do kompletu dołożą kilkadziesiąt (ale niewielkich kilkadziesiąt - dla jasności) recenzyjek, z promocyjnych płytek (bo prawdziwy dziennikarz w Polsce nie kupuje, tylko pisze z łaski i za co łaska), za które w podzięce trzeba dać później najmniej trzy i pół gwiazdki, a najlepiej cztery, by wytwórnia się nie obraziła. Tak, tak, bo nie będzie płyt do kolejnego numeru, a i biletów na letnie festiwale w Gdyni, Warszawie, Londynie, i cholera wie, gdzie tam jeszcze się skapnie.
Dlatego , gdy mi dzisiaj pewien Słuchacz napisał, że czuje się rozczarowany nowymi Purplami, pomyślałem jak to możliwe?. Przecież płyta dopiero wczoraj zawitała z premierą. Nie tylko do nas zresztą, a na cały Świat. Ja sam ledwie dwa razy posłuchałem. W końcu dwanaście numerów, to nie jest takie hop siup. Ja bym jeszcze polecał poczekać tym wszystkim co szybko szybko na kolanie klepu klepu, co to muszą być pierwsi, już tu i teraz najlepsi, no i w ogóle. Nie spieszcie się, albowiem i tak najlepszą recenzję napiszę ja. A będzie to w dodatku recenzja fana, a nie jakiegoś tam wielce znawcy patentowego pismaka.
Co ważne, o płycie tej czy owej, na pewno rzucę kilka słów, bynajmniej nie z łaski profesora Torrenta. Bo jak na mieście usłyszałem, to złodziej ponoć z niego, i jeszcze innych namawia.
Powołując się na konkrety, polecam takie TVP Kultura. Bodaj co sobotę. No dobra, ja sam nie znam się na malarstwie, nie bywam przykładnie i systematycznie w teatrze , ale na muzyce, to myślę akurat, że przynajmniej na pewno trochę tak, dlatego gdy przychodzi mi wysłuchiwać bełkotu pana Brzozowicza lub pewnej damy o imieniu Paulina, że nazwiska nie pomnę, to zastanawiam się, kto tych gdekaczy dopuszcza do recenzowania płyt na wizji? Skutki tego bywają później bardzo żałosne. Dla wszystkich.
A zatem, kto Państwu napisze szczerze, że to co jest naprawdę do dupy, to do dupy jest? Podczas, aby w mediach jednak centrować na wydarzenie w najgorszym bądź wypadku, tylko miesiąca. Łatwo zatem później niejednemu uwierzyć, że nowy David Bowie bić się będzie o płytę roku, choć tak naprawdę jest tylko płytą przyjemną. Na tej samej zasadzie można ochrzcić najnowsze Depeche Mode wydarzeniem nad wydarzeniami, choć każdy bez nadmiernej woskowiny od razu usłyszy, że to gówno straszne.
Wątpimy jednak w nasz zmysł dobrego smaku, gdy wszyscy dookoła zmuszają jakoś tak raczej do zachwytu. Tak samo jak choćby niedawne gloryfikacje nad "Celebration Day" , autorstwa podstarzałych Led Zeppelin - z zapisem występu w 2007 roku , że niby ten jest koncertem wielkim i na miarę "Made in Japan" - wspomnianych już powyżej Purpli, czy dajmy na to, może i nie genialnym suma sumarum, ale przesz przyzwoitym, jakim był w rzeczy samej zeppelinowski, i co ważne, wydany za życia "The Song Remains The Same" . Nie po żadnej tam reinkarnacji, jak teraz. Żałosny widok wymęczonych do ostatniej suchej nitki Led Zeps, którzy pod koniec całego tego spuchniętego balonu w o2 Arena, marzą o udaniu się do szatni, co widać na taśmie wizyjnej niemal tak dokładnie, jak głupotę u Macierewicza. I to nazywa się wielkim wydarzeniem rocka, w które ja mam uwierzyć. A wystarczy tylko włączyć starą "dwójkę" z szacownego roku 69 - wieku XX-tego, by nie męczyć biednego Planta z "Whole Lotta Love" już dzisiaj. Czy dajmy na to wcześniejszą "jedynkę" - z rocznika tegoż samego, by ten nie musiał udawać, że jeszcze jakoś tam daje radę. Bo nie daje. Po co to moi Drodzy Panowie?. Przecież każdy głuchy usłyszy jak winno to być zaśpiewane i zagrane. Zdarte do białości rowki starego longplaya, także przecież nie kłamią. Po co udowadniać teraz coś, co tylko 40 lat temu było tak naprawdę do udowodnienia, i dało się udowodnić. Dlatego teraz Państwu powiem, że oczywiście chętnie posłucham nowych Black Sabbath, ale już teraz łeb pod topór nachylę, że z dużej chmury kapnie jeno mała kropelka. To co wydarzyć się tylko mogło w roku 71 czy 73, nie ma szans się powtórzyć, bo to tak, jakby wymagać od Grzegorza Lato, by ten teraz biegał po boisku jak na mundialu w RFN, i jeszcze raz strzeleckiego króla z siebie zrobił.
Ileż to ja się muszę nasłuchać, że już jest gdzieś tam u profesora Torrenta jeden numer do odsłuchu, no i że trwa z osiem minut.... Jakby to miało już samym tym mnie przygnieść. Gdyby tak kupowano płyty, jak namawiano mnie do posłuchania nowego kawałka Sabbatów w sieci, to artyści znów mogliby liczyć na złote i platynowe pokrywy powleczone na swych dziełach. A ja wolałbym chyba zamiast owych zachwytów nad przydługawymi kompozycjami, kilka dwu i półminutówek, ale żeby rąbnęło pięcioma paranoidami na raz, zamiast kolejną perfekcyjnie wyprodukowaną płytą, taką z gatunku: byle ostrzej, mocniej i nie nazbyt melodyjnie - gdyż tak moda nakazuje. A poza tym, najlepsze melodie to już były.
Już widzę tych rockmanów z jedynego słusznego rockowego pisma, jak z buńczucznym hasłem "płyta miesiąca" przywalą pięcioma maksymalnymi punktami. a które to hasło już tak na mnie działa, jak miesiączka na wszystkie moje nieźle wkurwione koleżanki, gdy nadchodzi "ten" dzień.
===============================================================
===============================================================
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)
Nie dam się także ponieść zbyt pochopnemu werdyktowi co do Deep Purple, czy tam jeszcze kilku innym dziełom lub dziełkom. Zależy kto na co sobie zasłuży. A więc, ja nic nie muszę. Napiszę sobie o nowych Purplach, kiedy przyjdzie pora. Raz a dobrze. By potem wstydu nie było.
Spójrzcie Państwo na pisemka, zwące się często na wyrost r'n'rollowymi, które co miesiąc wyciągają wam przynajmniej dychę z kieszeni. A tylko dlatego, ponieważ chcecie sobie o rocku poczytać. W rezultacie za ową dychę, dostajecie Państwo kilka rzadko wymarzonych wywiadów, przeprowadzonych przez wciąż i jedynie słusznych speców, którzy zapytają o wszystko, tylko nie o to co was interesuje. Do kompletu dołożą kilkadziesiąt (ale niewielkich kilkadziesiąt - dla jasności) recenzyjek, z promocyjnych płytek (bo prawdziwy dziennikarz w Polsce nie kupuje, tylko pisze z łaski i za co łaska), za które w podzięce trzeba dać później najmniej trzy i pół gwiazdki, a najlepiej cztery, by wytwórnia się nie obraziła. Tak, tak, bo nie będzie płyt do kolejnego numeru, a i biletów na letnie festiwale w Gdyni, Warszawie, Londynie, i cholera wie, gdzie tam jeszcze się skapnie.
Dlatego , gdy mi dzisiaj pewien Słuchacz napisał, że czuje się rozczarowany nowymi Purplami, pomyślałem jak to możliwe?. Przecież płyta dopiero wczoraj zawitała z premierą. Nie tylko do nas zresztą, a na cały Świat. Ja sam ledwie dwa razy posłuchałem. W końcu dwanaście numerów, to nie jest takie hop siup. Ja bym jeszcze polecał poczekać tym wszystkim co szybko szybko na kolanie klepu klepu, co to muszą być pierwsi, już tu i teraz najlepsi, no i w ogóle. Nie spieszcie się, albowiem i tak najlepszą recenzję napiszę ja. A będzie to w dodatku recenzja fana, a nie jakiegoś tam wielce znawcy patentowego pismaka.
Co ważne, o płycie tej czy owej, na pewno rzucę kilka słów, bynajmniej nie z łaski profesora Torrenta. Bo jak na mieście usłyszałem, to złodziej ponoć z niego, i jeszcze innych namawia.
Powołując się na konkrety, polecam takie TVP Kultura. Bodaj co sobotę. No dobra, ja sam nie znam się na malarstwie, nie bywam przykładnie i systematycznie w teatrze , ale na muzyce, to myślę akurat, że przynajmniej na pewno trochę tak, dlatego gdy przychodzi mi wysłuchiwać bełkotu pana Brzozowicza lub pewnej damy o imieniu Paulina, że nazwiska nie pomnę, to zastanawiam się, kto tych gdekaczy dopuszcza do recenzowania płyt na wizji? Skutki tego bywają później bardzo żałosne. Dla wszystkich.
A zatem, kto Państwu napisze szczerze, że to co jest naprawdę do dupy, to do dupy jest? Podczas, aby w mediach jednak centrować na wydarzenie w najgorszym bądź wypadku, tylko miesiąca. Łatwo zatem później niejednemu uwierzyć, że nowy David Bowie bić się będzie o płytę roku, choć tak naprawdę jest tylko płytą przyjemną. Na tej samej zasadzie można ochrzcić najnowsze Depeche Mode wydarzeniem nad wydarzeniami, choć każdy bez nadmiernej woskowiny od razu usłyszy, że to gówno straszne.
Wątpimy jednak w nasz zmysł dobrego smaku, gdy wszyscy dookoła zmuszają jakoś tak raczej do zachwytu. Tak samo jak choćby niedawne gloryfikacje nad "Celebration Day" , autorstwa podstarzałych Led Zeppelin - z zapisem występu w 2007 roku , że niby ten jest koncertem wielkim i na miarę "Made in Japan" - wspomnianych już powyżej Purpli, czy dajmy na to, może i nie genialnym suma sumarum, ale przesz przyzwoitym, jakim był w rzeczy samej zeppelinowski, i co ważne, wydany za życia "The Song Remains The Same" . Nie po żadnej tam reinkarnacji, jak teraz. Żałosny widok wymęczonych do ostatniej suchej nitki Led Zeps, którzy pod koniec całego tego spuchniętego balonu w o2 Arena, marzą o udaniu się do szatni, co widać na taśmie wizyjnej niemal tak dokładnie, jak głupotę u Macierewicza. I to nazywa się wielkim wydarzeniem rocka, w które ja mam uwierzyć. A wystarczy tylko włączyć starą "dwójkę" z szacownego roku 69 - wieku XX-tego, by nie męczyć biednego Planta z "Whole Lotta Love" już dzisiaj. Czy dajmy na to wcześniejszą "jedynkę" - z rocznika tegoż samego, by ten nie musiał udawać, że jeszcze jakoś tam daje radę. Bo nie daje. Po co to moi Drodzy Panowie?. Przecież każdy głuchy usłyszy jak winno to być zaśpiewane i zagrane. Zdarte do białości rowki starego longplaya, także przecież nie kłamią. Po co udowadniać teraz coś, co tylko 40 lat temu było tak naprawdę do udowodnienia, i dało się udowodnić. Dlatego teraz Państwu powiem, że oczywiście chętnie posłucham nowych Black Sabbath, ale już teraz łeb pod topór nachylę, że z dużej chmury kapnie jeno mała kropelka. To co wydarzyć się tylko mogło w roku 71 czy 73, nie ma szans się powtórzyć, bo to tak, jakby wymagać od Grzegorza Lato, by ten teraz biegał po boisku jak na mundialu w RFN, i jeszcze raz strzeleckiego króla z siebie zrobił.
Ileż to ja się muszę nasłuchać, że już jest gdzieś tam u profesora Torrenta jeden numer do odsłuchu, no i że trwa z osiem minut.... Jakby to miało już samym tym mnie przygnieść. Gdyby tak kupowano płyty, jak namawiano mnie do posłuchania nowego kawałka Sabbatów w sieci, to artyści znów mogliby liczyć na złote i platynowe pokrywy powleczone na swych dziełach. A ja wolałbym chyba zamiast owych zachwytów nad przydługawymi kompozycjami, kilka dwu i półminutówek, ale żeby rąbnęło pięcioma paranoidami na raz, zamiast kolejną perfekcyjnie wyprodukowaną płytą, taką z gatunku: byle ostrzej, mocniej i nie nazbyt melodyjnie - gdyż tak moda nakazuje. A poza tym, najlepsze melodie to już były.
Już widzę tych rockmanów z jedynego słusznego rockowego pisma, jak z buńczucznym hasłem "płyta miesiąca" przywalą pięcioma maksymalnymi punktami. a które to hasło już tak na mnie działa, jak miesiączka na wszystkie moje nieźle wkurwione koleżanki, gdy nadchodzi "ten" dzień.
===============================================================
===============================================================
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)
czwartek, 25 kwietnia 2013
kilka słów, zanim przyłożę głowę do poduszki
Niesamowity mecz w Dortmundzie. Z historycznymi czterema golami Roberta Lewandowskiego. Takiego polskiego półfinału LM jeszcze nie mieliśmy. Trzecia bramka Roberta, kapitalna. Taka w stylu Zlatana Ibrahimovica. Palce lizać. Polak potrafi. Nadejdą takie czasy, że reszta naszych chłopaków będzie na poziomie świętej trójcy dortmundzkiej, a wówczas będziemy najlepsi na Świecie. A ja się śmiałem z Jana Tomaszewskiego, gdy ten niedawno zagroził, że za kilka lat możemy być najlepsi.
Robert Lewandowski - Cristiano Ronaldo 4:1 - cóż za wynik. I znowu przypomina mi się Wielki Szu, i zachwyt Jurka taksówkarza mówiącego do Mistrza: "och Jezu, ależ to wygląda, zupełnie jakby ktoś ułożył".
Od wczoraj mam nowy Amorphis. Niestety w sklepie nie było wersji limitowanej, i znowu kolejna płyta, którą musiałem kupić w najgorszej wersji. Z uszczupleniem całości o jeden utwór.. Nie chciałem czekać, bo już na tę niedzielę zapragnąłem to zagrać. Kolejna niesamowita płyta Finów. Niby nic nowego. To wciąż brutalna melancholia, z melodiami i emocjami. Jest wpół do pierwszej w nocy, a ja nie mogę się oderwać od muzyki z "Circle".
Wczoraj wygasła strona nawiedzonestudio.boo.pl. Na zawsze i bezpowrotnie. Jako pierwszy zauważył i napisał mi o tym Arzachel79. Nawet zrobiło mi się trochę smutno. Choć przecież to na moje życzenie nie działa, ale to jednak kawał historii nawiedzonego studia, a i spotkań Słuchaczy. Powinienem przenieść to wszystko na fejsbuka, ale nie polubiłem tamtego miejsca. Nawet jeśli w moim gronie jest na nim trochę znajomych. Niestety, większość z nich, nie pisze tam o moich problemach lub sprawach mnie interesujących. Obca mi to społeczność, pomimo iż ostatnio tam raz po raz zaglądam.
22 kwietnia zmarł Richie Havens. Woodstockowa legenda. Może nie na miarę Jimiego Hendrixa, Carlosa Santany czy Ten Years After, ale był to bardzo uznany folk-rockowy pieśniarz. Nie byłem jego oddanym fanem, ale zawsze go szanowałem, choć ze wstydem przyznaję, że posiadam ledwie kilkanaście nagrań.
Na kilka dni odwiedził nasz piękny kraj, wyspiarski Andrzej. Dużo nie pogadaliśmy, bo życie na to nie pozwoliło, ale miło było się spotkać, zobaczyć,... Myślę sobie, ze przy następnej wizycie, jak okoliczności będą tej sprzyjać, proponuję zorganizować nawiedzoną paczkę, i skoczyć wspólnie na szklaneczkę lub na kufel. Co kto lubi. Czas się poznać poza eterem.
Wciąż jestem chory. Nie wyleczyłem kataru, kaszlu i gardła. Mam nadzieję, że do niedzieli wszystko przeminie.
=============================================================
=============================================================
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)
Robert Lewandowski - Cristiano Ronaldo 4:1 - cóż za wynik. I znowu przypomina mi się Wielki Szu, i zachwyt Jurka taksówkarza mówiącego do Mistrza: "och Jezu, ależ to wygląda, zupełnie jakby ktoś ułożył".
Od wczoraj mam nowy Amorphis. Niestety w sklepie nie było wersji limitowanej, i znowu kolejna płyta, którą musiałem kupić w najgorszej wersji. Z uszczupleniem całości o jeden utwór.. Nie chciałem czekać, bo już na tę niedzielę zapragnąłem to zagrać. Kolejna niesamowita płyta Finów. Niby nic nowego. To wciąż brutalna melancholia, z melodiami i emocjami. Jest wpół do pierwszej w nocy, a ja nie mogę się oderwać od muzyki z "Circle".
Wczoraj wygasła strona nawiedzonestudio.boo.pl. Na zawsze i bezpowrotnie. Jako pierwszy zauważył i napisał mi o tym Arzachel79. Nawet zrobiło mi się trochę smutno. Choć przecież to na moje życzenie nie działa, ale to jednak kawał historii nawiedzonego studia, a i spotkań Słuchaczy. Powinienem przenieść to wszystko na fejsbuka, ale nie polubiłem tamtego miejsca. Nawet jeśli w moim gronie jest na nim trochę znajomych. Niestety, większość z nich, nie pisze tam o moich problemach lub sprawach mnie interesujących. Obca mi to społeczność, pomimo iż ostatnio tam raz po raz zaglądam.
22 kwietnia zmarł Richie Havens. Woodstockowa legenda. Może nie na miarę Jimiego Hendrixa, Carlosa Santany czy Ten Years After, ale był to bardzo uznany folk-rockowy pieśniarz. Nie byłem jego oddanym fanem, ale zawsze go szanowałem, choć ze wstydem przyznaję, że posiadam ledwie kilkanaście nagrań.
Na kilka dni odwiedził nasz piękny kraj, wyspiarski Andrzej. Dużo nie pogadaliśmy, bo życie na to nie pozwoliło, ale miło było się spotkać, zobaczyć,... Myślę sobie, ze przy następnej wizycie, jak okoliczności będą tej sprzyjać, proponuję zorganizować nawiedzoną paczkę, i skoczyć wspólnie na szklaneczkę lub na kufel. Co kto lubi. Czas się poznać poza eterem.
Wciąż jestem chory. Nie wyleczyłem kataru, kaszlu i gardła. Mam nadzieję, że do niedzieli wszystko przeminie.
=============================================================
=============================================================
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)
środa, 24 kwietnia 2013
28 czerwca 2013, nowy album SIRENIA "Perils Of The Deep Blue" !!!
Już 28 czerwca ukaże się nowy album SIRENIA "Perils Of The Deep Blue".
I to są chwile, dla których warto stąpać po absurdach życiowej prozy.
nic dodać, nic ująć, a ewentualne i wszelakie informacje o tymże wydawnictwie, dostępne są na stronie firmy NUCLEAR BLAST
===============================================================
===============================================================
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)
10 czerwca 2013, ukaże się PAUL McCARTNEY "Rockshow" - na DVD oraz Blu-ray
10 czerwca br., ukaże się na DVD oraz na Blu-ray PAUL McCARTNEY & WINGS "Rockshow".
Dystrybucją zajmie się Mystic Production
Dystrybucją zajmie się Mystic Production
TRACKLISTING:
1)
Venus And Mars / Rock Show / Jet
2) Let Me Roll It
3) Spirits Of
Ancient Egypt
4) Medicine Jar
5) Maybe I’m Amazed
6) Call Me
Back Again
7) Lady Madonna
8) The Long And Winding Road
9) Live
And Let Die
10) Picasso’s Last Words
11) Richard Cory
12)
Bluebird
13) I’ve Just Seen A Face
14) Blackbird
15)
Yesterday
16) You Gave Me The Answer
17) Magneto And Titanium Man
18) Go Now
19) My Love
20) Listen To What The Man Said
21)
Let ’Em In 22) Time To Hide
23) Silly Love Songs
24) Beware
My Love
25) Letting Go
26) Band on the Run
27) Hi Hi Hi
28)
Soily
Synopsis
In
1975 and 1976 Paul McCartney and Wings undertook the
epic Wings
over the World tour, the largest scale tour they
would ever
undertake as a band. From this tour came both
the legendary “Wings
over America” triple live album and
the concert film “Rockshow”.
Although filmed on this tour
at the enormous Kingdome in Seattle,
“Rockshow”, originally
a cut down version of the concert, was
not premiered until
November 1980 in New York and April 1981 in
London.
It was released on Betamax and later on laserdisc. Now for
the first time the complete full length concert is being made
available fully restored from the original 35mm film and with
restored & remastered sound, including a 5.1 mix for the first
time. This is Paul McCartney and Wings live on stage in a
concert
that is destined to live forever!
Bonus
Features
A
Very Lovely Party – on tour with Paul McCartney & Wings.
Key
Selling Points
Fully
restored and remastered with 5.1 surround sound and
simultaneously
released on both Blu-ray and DVD for the first
time.
Contains
the full length concert, not the previously released
edited
version.
Released
to coincide with the new edition of “Wings over America”
being
reissued by Universal.
Features
the classic hits: Live And Let Die, Band on the Run,
Let ’Em In,
Silly Love Songs, Listen To What The Man Said, Hi Hi Hi,
My Love
and many more!
Packaged
in a Blu-ray sized 32 page hardback book.
|
==================================================================
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)
wtorek, 23 kwietnia 2013
29 kwietnia 2013., ukaże się album IGGY AND THE STOOGES "Ready To Die"
29 kwietnia br., ukaże się album Iggy and the Stooges "Ready To Die"
Dystrybucją zajmie się Mystic Production
Dystrybucją zajmie się Mystic Production
"a
real fucking group... they also make fucking records. They don't just
go and twiddle around on stage to make a bunch of fucking money"
Iggy Pop
Better
40 years later than never: The follow-up to the first record ever to
bear the Iggy and the Stooges logo - the immortal proto-punk
masterpiece Raw
Power
- will finally be out April 30, when Fat Possum Records releases the
all-new Iggy and the Stooges studio album, Ready
To Die.
Ready
To Die
finds Iggy Pop, guitarist James Williamson and drummer Scott "Rock
Action" Asheton reunited for a full album of all-new material
for the first time since the legendary Raw
Power
sessions, with Mike Watt filling in for the late Ron Asheton on bass.
The results are the closest thing to a time capsule to 1973 - or at
least to Iggy's subsequent efforts with Williamson, including 1977's
Kill
City
and 1979's New
Values
- that rock 'n' roll is likely to proffer in this millennium. The new
album's opening one-two of ‘Burn’ and ‘Sex & Money’ pair
sublimely blunt and self-explanatory subject matter with back alley
razor-blade guitars and a troglodytic rhythmic stomp as intensely
single-minded as Iggy's lyrical statements of intent. Elsewhere on
the album, anthems abound in the form of the most dead-on rallying
cry for the lower-working-class dispossessed to date--the succinctly
and aptly titled ‘Job’ - as well as a title track that mixes a
signature Iggy Pop mission statement of angry desperation with guitar
pyrotechnics that recall those halcyon opening salvos of ‘Search &
Destroy’.
Just
as Iggy exhumed the original Stooges name when he reunited in 2003
with the Asheton brothers, the revival of the Iggy and the Stooges
moniker that first appeared on the cover of Raw
Power
heralded the return of guitarist James Williamson to the fold in
2009, or as Iggy put it then "although 'the Stooges' died with
Ron Asheton, there is still 'Iggy and the Stooges'." As far as
the decision to record and release a new Iggy and the Stooges album
for the first time since 1973, Iggy recently commented:
"My
motivation in making any record with the group at this point is no
longer personal. It's just a pig-headed fucking thing I have that a
real fucking group when they're an older group they also make fucking
records. They don't just go and twiddle around on stage to make a
bunch of fucking money..."
- Burn
- Sex and Money
- Job
- Gun
- Unfriendly World
- Ready To Die
- DD’s
- Dirty Deal
- Beat The Guy
- The Departed============================================================================
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)
Subskrybuj:
Posty (Atom)