To nie będzie recenzja z wczorajszego (patrząc na zegarek, to nawet już z przedwczorajszego) koncertu Budki Suflera, choć takowa powinna się tutaj pojawić. Koncert był szczególny pod każdym względem, a co za tym idzie, piękny w ogóle.
Nie chcę wprowadzać zwyczaju obowiązkowego opisywania każdego szoł na jakim właśnie przed chwilą byłem. Stanie się to nudne dla mnie, a co gorsza, przede wszystkim dla czytelników tego bloga.
Mogę tylko żałować, że dopiero na jesieni mego życia, udało mi się posłuchać na żywo jednego z najlepszych zespołów naszego rocka. Ale jak mawiają, lepiej późno...
Powinienem za to w tym miejscu podziękować Tomkowi Ziółkowskiemu (największemu zakręconemu na punkcie Budki Suflera jakiego znam), bo gdyby nie jego namowa na ubiegłoroczny czerwcowy koncert do pod poznańskich Pobiedzisk, to mógłbym przeoczyć taaaki zespół, który przecież przez całe życie był mi zawsze bardzo bliski. Jako, że to bardzo znana grupa, domyślam się (a nie sprawdzałem), że zapewne internet tonie w morzu recenzji z wczorajszego przedstawienia. Sam zresztą widziałem kilku wynudzonych dziennikarzy, porozsiadanych na kanapach w holu klubu Eskulap, którym nie chciało się podnieść dupska, by zajrzeć cóż tam się dzieje na sali. A działo się Panie Dzieju wiele dobrego. Ciekawe co napisali o tym występie w tych swoich gazetkach, ci rutyniarze i profesjonaliści. Zawsze mnie to rozwala, że na każdym koncercie widzę tych smutnych i wymęczonych jak mopsy ludzi, którzy następnego dnia rozpisują się w zachwytach nad tym co przespali. No dobrze, zostawmy te nieszczęścia. Niech wygrywają ci, którzy chodzą na koncerty z wyboru, a nie zawodowego przymusu.
Pomimo, iż nie będę szczegółowo recenzować wczorajszego wieczoru , podczas którego na scenie wiosłowało pięciu wybornych dżentelmenów, to pozwolę sobie zauważyć, że Budka Suflera zagrała niemal same starocie, skomponowane jeszcze w dawnych latach siedemdziesiątych, jak choćby: "Sen o dolinie" (czyli obowiązkowy początek każdego koncertu), z tym cudownym do niego wstępem: "znowu w życiu mi nie wyszło....". Młodszym sympatykom muzyki tylko napomknę, że to przeróbka wielkiego niegdyś przeboju Billa Withersa "Ain't no Sunshine". A później już rozwiązał się worek z klasykami, i po kolei muzycy zagrali: "Memu Miastu Na Do Widzenia", "To Nie Tak Miało Być", "Pieśń Niepokorna", "Noc Nad Norwidem",....., a później już kolejność utworów nieco mi się wymieszała, tak więc dodam, że były jeszcze: "Cień Wielkiej Góry", "Lubię Ten Stary Obraz", "Samotny Nocą", "Szalony Koń" - z obowiązkowym finałem "Z Dalekich Wypraw", itd.... Ale był także 3-utworowy set akustyczny. Nie dość, że kapitalny, to jeszcze entuzjastycznie przez wszystkich zgromadzonych na sali przyjęty. Grupa w nim zagrała kompozycje z nowszej ery, a mianowicie: "W niewielu słowach", "Martwe Morze" i "Nowa Wieża Babel". Po tym niezelektryfikowanym fragmencie, pamiętam, że na pewno był jeszcze utwór "Głodny" (także przecież z tych nowszych), a na sam koniec przedstawienia popłynął "Jest Taki Samotny Dom", podczas którego serducho waliło mi niemiłosiernie tak, że przez chwilę zacząłem bać się o ewentualne szczęśliwe dotrwanie do końca tego koncertu. I był to lęk uzasadniony, bowiem pierwszym moim zejściem zapachniało, gdy z kolegą Piotrkiem (vide Peterem) weszliśmy do środka tej ze wszech miar nabuzowanej sali gorącem i duchotą. Na szczęście, poszedłem po rozum do głowy, i tak mniej więcej po kilkunastu minutach koncertu, wyskoczyłem na chwilę do toalety, w celu spryskania swego ciała wodą, niemal we wszystkich jego możliwych miejscach. Tak przy okazji, ślę najszczersze gratulacje dla klubu Eskulap, za szczególne traktowanie ludzi. Bliskie upodlenia. Pozwolę sobie wszak zauważyć, iż żyjemy w dwudziestym pierwszym wieku, i są już od jakiegoś czasu wynalezione klimatyzatory, dmuchawy, czy tym podobne urządzenia.
Niestety, udało nam się z Piotrkiem posłuchać jeszcze pierwszego bisu, jakim była kompozycja "Cisza jak ta", i musieliśmy opuścić klub, bowiem Piotrek obiecał, że zawiezie mnie swoim Mitsubishi do Radia Afera. To, że udało nam się zdążyć idealnie na czas, wiedzą wszyscy Słuchacze wczorajszego wydania "Nawiedzonego Studia". Po mniej więcej dwudziestu minutach, dojechali do mnie do studia, koledzy Tomek Ziółkowski (były nadworny i wciąż nieodżałowany realizator N.S.) oraz Sebastian Kończak (także mój były realizator z nieistniejącego Radia Fan, ale przede wszystkim dzisiaj znany DJ z MC Radia). Od nich dowiedziałem się z przykrością, że Budka zagrała jeszcze dwa utwory, w tym przeróbkę słynnej kompozycji grupy Free "All Right Now", których nie było mi już dane posłuchać.
Na tym wieczór się nie skończył. Chłopaki trochę u mnie w radio jeszcze posiedziały. Posłuchaliśmy sobie muzyki, pogadaliśmy - na trzeźwo!!! - niestety !!!!! Po niespełna dwóch godzinach Sebcia nas opuścił, aby zdążyć jeszcze dać całuska swojej świeżo co upieczonej żonci. No i uroczej córeczce Klarze, którą to miałem przyjemność niedawno także poznać osobiście, a nawet ponosić przez chwilę na rękach. Dopóki się nie rozpłakała. Miłe to uczucie i nieco zapomniane, albowiem moje maleństwo liczy już sobie lat dziewiętnaście, i mierzy sto dziewięćdziesiąt pięć centymetrów od ziemi ku niebu. Tomek Ziółkowski, jak za dawnych lat, posiedział z realizującym mnie Andrzejem i samym mną, do samego końca, a później jeszcze każdego odwiózł pod dom.
Z wrażeń nie mogłem zasnąć, a jeszcze dodatkowo w nocnej telewizji wyemitowano film "Żandarm i Kosmici", z moim ukochanym Louisem De Funes, także poszedłem spać gdzieś tak o czwartej nad ranem. Aby w życiu nie było tak pięknie, to o dziewiątej minut piętnaście, obudził mnie jakiś kretyn, walący młotkiem jednolitym rytmem w ścianę, nie czyniąc przez godzinę (jeszcze mego pobytu w domu) żadnych przerw. Ładny początek dnia! Nie koniec na tym. Ledwo wszedłem do tramwaju, a po chwili ujrzałem sympatyczną sąsiadkę z klatki obok, a więc ukłoniłem się i dałem szybkiego nura na jedno z wolnych siedzących miejsc. W tym momencie usłyszałem za plecami: "panie Andrzeju, niech mi pan nie ucieka, muszę sobie z panem pogadać". Zapomniałem dodać, że owa naprawdę przesympatyczna kobieta, jest młodą emerytką, której dziubek się nigdy nie zamyka. I choć na serio uwielbiam tę kobietę, to zawsze przed nią uciekam, bo ta jak chwyci ofiarę, to nie wypuści. Na osiedlu można znaleźć dziesiątki pretekstów do oddalenia się ze strefy takiego zagrożenia, jednak w tramwaju.... Ale nic to. Ledwo wchodzę do roboty, a tu zza ściany ukłony swe śle wiertarka. Myślę sobie, zaraz pójdę do sklepu myśliwskiego, kupię wiatrówkę, i śrutem potraktuję całe to dzisiejsze towarzystwo. Gdy tylko jednak tak właśnie pomyślałem ,od razu paskuda ucichła. A potem to już jakoś poszło...
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!,)
nawiedzonestudio.boo.pl