środa, 29 lutego 2012

PAUL McCARTNEY - "Kisses On The Bottom" - (2012) -

PAUL McCARTNEY - "Kisses On The Bottom" - (MPL Communications / UNIVERSAL) -  **3/4



Statystyczny odbiorca nie będzie znać większości standardów nagranych na tej płycie. Dobrze zatem właśnie, że przypomina o nich eks-Beatles, gdyż już tylko dzięki jego nazwisku, muzyka ta ma duże szanse powiększyć ewentualne grono odbiorców.
Każdy znający twórczość Paula nie powinien być zaskoczony tym wydawnictwem. Artysta zawsze miał ciągoty w stronę retro piosenek, tak więc w konsekwencji musiał powstać kiedyś taki album. I oto jest.
Program jego, w większości, wypełniają piosenki, które powstały w latach 20/30/40's minionego stulecia. Ale są tutaj także piosenki stworzone na początku lat 50-tych, jak: "The Inch Worm" czy "My One And Only Love", a także i dwie całkiem nowe premierowe , autorstwa samego McCartneya. To jest, obecny radiowy hit "My Valentine" oraz "Only Our Hearts". W pierwszym z nich, na gitarze pojawił się gościnnie Eric Clapton. W drugim zaś, na harmonijce dograł kilka nut dobry kumpel McCartneya, Stevie Wonder. Warto dodać, że Eric Clapton zagrał na tej płycie jeszcze w piosence "Get Yourself Another Fool". Choć nie ma to większego znaczenia dla zmiany nastroju całości. Ale ma za to spore znaczenie w całym tym przedsięwzięciu udział orkiestry, jak i jazzowej pianistki Diany Krall, której obecność jest praktycznie podstawowym elementem na "Kisses On The Bottom".
Całość nosi charakter retro-jazz-piosenkowy, i to w tej najsubtelniejszej formie. Są to kompozycje , które w dawnych latach wykonywali choćby tacy artyści jak: Otis Redding, Ella Fitzgerald, Frank Sinatra, Bing Crosby, Nat King Cole, Dean Martin, Louis Armstrong, i wielu wielu innych....
Każda piosenka z osobna wydaje się być piękna, choć w tak sporej 16-utworowej dawce, jest nazbyt jednolicie. Szkoda, że gościnny udział kilku muzyków nie wpłynął jakoś znacząco na większe urozmaicenie aranżacyjne. Widać tak miało być. W końcu Maca najlepiej to wie. Mnie najbardziej spodobały się wspomniana już wcześniej "My Valentine", a ponadto "It's Only A Paper Moon" - autorstwa Harolda Arlena (z 1933 r)., "Ac-Cent-Tchu-Ate The Positive" - także Harolda Arlena (z 1944 r.), oraz "Bye Bye Blackbird" - Gene'a Austina (z 1926 r).
Ciekawy to eksperyment "Wielkiego Maca", choć moim zdaniem, dawni interpretatorzy tych piosenek, byli bardziej przekonujący. Niemniej, doceniam tę płytę, i słucham jej z przyjemnością. Licząc przy okazji, że "Kisses On The Bottom" będzie jedyną takową propozycją w karierze Artysty, a już podczas następnej sesji Maca weźmie się za własne kompozycje.



Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!, tylko z płyt)

nawiedzonestudio.boo.pl

poniedziałek, 27 lutego 2012

W najbliższą niedzielę 4 marca 2012, zagram dłużej - bo aż 6 godzin !!!

W najbliższą niedzielę 4 marca 2012, zapraszam do słuchania "Nawiedzonego Studia" już od godziny 20-tej !!!.  Biorąc zastępstwo za niemogących tego dnia Krzysztofa Ranusa oraz Witolda Andree, nasze spotkanie będzie sporo dłuższe, bo potrwa aż 6 godzin !!!. Od godziny 20.00 do 2.00.
W takim czasie będę mógł wreszcie porządnie się wygrać.
Jako, że Panowie Ranus i Andree poprosili mnie o kilku wykonawców, to oczywiście spełnię ich prośby, tak więc na pewno w programie Witka nie zabraknie Yes'ów i Anathemy, a w następnej godzince Krzyśka, pojawi się na pewno najstarsza Budka Suflera. To tyle co pewne. Reszta to już moja słodka tajemnica, którą ujawnimy sobie na żywo 4 marca. Pozwolę sobie jeszcze Wam o tym przypomnieć pod koniec tygodnia.




Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!, tylko z płyt)

nawiedzonestudio.boo.pl

"NAWIEDZONE STUDIO" - audycja z 26 lutego 2012 - Radio "Afera" Poznań 98,6 FM

"NAWIEDZONE STUDIO"
program z 26 lutego 2012
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl






KEEL - "The Right To Rock" - (1985) -
- The Right To Rock
- Speed Demon


AXEL RUDI PELL - "The Ballads" - (1993) -
- Tearin' Out My Heart - /wokal JEFF SCOTT SOTO/ - z repertuaru Rainbow
- Forever Young - /wokal JEFF SCOTT SOTO/ - z repertuaru Alphaville


AXEL RUDI PELL - "The Ballads III" - (2004) -
- The Temple Of The King - /wokal JOHNNY GIOELI/ - z repertuaru Rainbow


UFO - "No Heavy Petting" - (1976) -
- Can You Roll Her


RPWL - "Unchain The Earth" - wersja radiowa, nagrana tylko na jej potrzeby, nie do sprzedaży - (2012) -
- Unchain The Earth


THE STRANGLERS - "Suite XVI" - (2006) -
- Spectre Of Love


QUIET RIOT - "QR" - (1988) -
- Don't Wanna Be Your Fool


BATON ROUGE - "Lights Out On The Playground" - (1991) -
- The Price Of Love


BECKETT - "Beckett" - (1991) -
- My Religion
- Brother Louie


STYX - "The Grand Illusion / Pieces Of Eight LIVE" - (2011) -
- Man In The Wilderness
- Castle Walls


OST - "Iron Eagle" - (1986) - z płyty LP
KING KOBRA - Iron Eagle (Never Say Die)
DIO - Hide In The Rainbow
ADRENALIN - Road Of The Gypsy


THE STORM - "The Storm" - (1991) -
- I've Got A Lot To Learn About Love


OST - "Cobra" - mini album - (1986) - z płyty LP
JOHN CAFFERTY AND THE BEAVER BROWN BAND - Voice Of America's Sons (Theme From "Cobra")
JEAN BEAUVOIR - Feel The Heat
ROBERT TEPPER - Angel Of The City


JUICE NEWTON - "Can't Wait All Night" - (1984) - z płyty LP
- A Little Love
- Can't Wait All Night
- Easy Way Out
- Let's Dance - /live in New Jersey/


DEPECHE MODE - "Ultra" - (1997) -
- Home


TALK TALK - "The Party's Over" - (1982) -
- Talk Talk
- It's So Serious
- The Party's Over
- Hate
- Have You Heard The News?


EURYTHMICS - "Revenge" - (1986) -
- When Tomorrow Comes


PET SHOP BOYS - "Format" - (2012) -
- The Calm Before The Storm - /B'Side "Bilingual", 1996/
- Confidential (demo for TINA TURNER) - /B'Side "Bilingual", 1996/

BLACKMORE'S NIGHT - "The Village Lanterne" - (2006) - Special Edition
- Street Of Dreams - /feat. JOE LYNN TURNER/

PAUL McCARTNEY - "Kisses On The Bottom" - (2012) -
- My Valentine - /na gitarze ERIC CLAPTON/






Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!, tylko z płyt)

nawiedzonestudio.boo.pl

piątek, 24 lutego 2012

CHRIS ISAAK - "Beyond The Sun" - (2011) -

CHRIS ISAAK - "Beyond The Sun" - (WICKED GAME RECORDS) - ***4/5



Zawsze lubiłem Chrisa Isaaka. I to nie tylko za piosenkę "Wicked Game", pomimo iż ta wydaje się bezkonkurencyjna. Chociaż za ten właśnie okres jakoś szczególnie. Okres jego pierwszych trzech płyt. Piosenki Isaaka zawsze silnie osadzone w nastroju lat 50/60's, miały o tyle wielką moc, ponieważ mistrzunio śpiewał je z takim samym uczuciem, tęsknotą, bólem czy radością, co artyści z tamtej epoki. Dziwić zatem może, dlaczego po tylu latach kariery, Isaak dopiero teraz zdecydował się nagrać utwory swoich mistrzów? Skoro miał do tego przecież prawo jak nikt inny. Od razu zaznaczę, że niniejszy tekst o albumie "Beyond The Sun", piszę w oparciu o podstawową edycję 1-płytową, z 19 piosenkami. Niestety o wersji Deluxe (28 piosenek) dowiedziałem się, gdy tę zdążyłem już sobie kupić. Zanim wyprostuję tę błędną kartę mojej historii , na razie nasłucham się do woli tych wspaniałych piosenek osadzonych w wersji skromniejszej.
Wszystkie kompozycje z "Beyond The Sun" zostały nagrane przez ich oryginalnych piosenkarzy pomiędzy 1953-1964 rokiem. Z wyjątkiem "Live It Up", gdyż tę piosenkę Isaak skomponował specjalnie z myślą o tym wydawnictwie. Niemal połowa tego albumu , to piosenki z repertuaru Elvisa Presleya (m.in: Trying To Get To You", "It's Now Or Never" czy "My Baby Left Me"). Pozostałe zaś należą do Johnny'ego Casha (kapitalne "Ring Of Fire"  oraz "I Walk The Line"), Jerry'ego Lee Lewisa (niezatapialne "Great Balls Of Fire" oraz nie mniej okazałe "Crazy Arms"), Carla Perkinsa ("Dixie Fried" i świetne "Your True Love"), Jimmy'ego Wagesa (genialny! "Miss Pearl"), Warrena Smitha ("So Long I'm Gone") i Roya Orbisona (killerowy "Oh, Pretty Woman"). Od razu podkreślę, że cały sekstet Isaaka zagrał wszystkie nuty w duchu tamtych lat. Z identycznie nastrojonym r'n'rollowym pianinem, czy smakowitymi retro organkami, rozszalałym basem, prostą i tylko rytmiczną perkusją, a także z jedną gitarą rytmiczną i okazjonalną wirtuozerską, w iście koncertowym wydaniu Hershela Yatovitza. Album ten czasem miło kołysze, innym razem szaleńczo podrywa do tańca, ale i także przytula piosenkami pełnymi namiętności, typu: "Can't Help Falling In Love" czy "How's The World Treating You". Maestro Isaak jest jak zawsze w wybornej kondycji głosowej, a jego orkiestra gra jak opętana. Całość jest efektowną kopią skarbów epoki country, rock'n'rolla i niezapomnianej wytwórni "Sun", z której to zbiorów owe kompozycje przecież pochodzą, a w której to pierwsze kroki i pierwszego singla w karierze nagrał w 1954 roku Król Rock'n'Rolla. Szkoda zatem, że zabrakło w tym zbiorze piosenki "That's All Right Mama", ale kto wie, być może Isaak planuje ją nagrać przy innej okazji.

P.S. Dziwi na okładce data wydania 2011, skoro album ukazał się w styczniu 2012.
P.S.2. Wersja Deluxe zawiera m.in. dodatkowo jeszcze jedną premierową piosenkę Isaaka, kilka innych z repertuaru Elvisa Presleya, i po jednej Jerry'ego Lee Lewisa i Howlina Wolfa.


Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!, tylko z płyt)

nawiedzonestudio.boo.pl

czwartek, 23 lutego 2012

DARIO MOLLO / TONY MARTIN - "The Third Cage" - (2012) -

DARIO MOLLO / TONY MARTIN - "The Third Cage" - (FRONTIERS RECORDS) -  **1/2



Dla mnie Tony Martin to wokalista, którego przede wszystkim cenię za dwie płyty nagrane z Black Sabbath, mianowicie genialną! "Headless Cross", a także tylko odrobinkę słabszą, jaką była "Tyr". Do tego dodam jeszcze dwie nieco inne płyty, także niezwykłej urody, nagrane z gitarzystą Aldo Giuntinim, jako grupa Giuntini Project. Moim zdaniem, niczego lepszego (w swej bogatej karierze) później już Martin nie nagrał. Wcześniej zresztą także. Niech nie oznacza to jednak, że poza szablonem wytworzonym na w/w wybornych czterech płytach, wszystko pozostałe należy już omijać z daleka. Absolutnie nie. Głosowo nadal Martin radził sobie dobrze, nawet na tych nieco słabszych Sabbath'owskich albumach, typu: "Cross Purposes" czy "Forbidden", bądź projektach innych, wśród których były przecież również dwa albumy zrealizowane z włoskim gitarzystą Dario Mollo. Przy okazji Mollo to jeszcze basista, instrumentalista klawiszowy i kompozytor (niegdyś tworzący także z Glennem Hughesem). Po dwóch wspólnych dziełach duetu Mollo/Martin ("The Cage", 1999 oraz "The Cage II", 2002), panowie po raz trzeci zamykają nas w klatce , stąd tytuł albumu "The Third Cage". Pragnę przy tej okazji donieść, iż Tony Martin wciąż śpiewa wspaniale. Co cieszy, bowiem nie wszyscy jego rówieśnicy trzymają podobny fason. Należy również pochwalić Mollo, jako nie tylko wybornego muzyka, ale i także jako kompozytora. Bo choć z chęcią wyrzuciłbym takie łomotliwe i nieciekawe "Can't Stay Here" czy takiego przeciętniaka, w rodzaju: "Don't Know What It Is About You" , to jednak jest tutaj kilka rzeczy wciskających w fotel fana hard'n'heavy. Już otwierający całość "Wicked World", smakuje nieco jak stary Black Sabbath czy wczesny solowy Dio. Ponury nastrój, ciężka gitara (także kapitalne choć krótkie jej solo), mocny krzykliwy śpiew Martina, słowem palce lizać. Jeszcze bardziej Sabbathowski wydaje się następny, nieco walcowaty "Cirque Du Freak", w którym żałuję tylko, że nieco zakłóca całościowy fajny klimat, wtrącająca się dudniąca elektronika. Natomiast obłędnie pięknym utworem jest "Oh My Soul". Ten trzeci w kolejności na płycie pięciominutowy kawałek, to skrzyżowanie motorycznych ballad, w rodzaju: "No Stranger To Love" (znanej z albumu "Seventh Star" Black Sabbath), z dajmy na to "Heaven And Hell" (innego klasyka Sabbath'owskiego, z płyty o tymże samym tytule). Już choćby dla tego diamentu warto wyłożyć każde pieniądze, by uszczęśliwić swe nauszne podniebienie. Następny po nim, "One Of The Few" , jawi się bardzo przebojowo, i jak na tę mroczną płytę, brzmi najbardziej powiewnie i optymistycznie. Pierwszą część albumu zamyka kolejna mocna sabbathowska i nieco wykrzyczana pieśń "Still In Love With You", z nieźle wprasowanymi miażdżącymi partiami gitary, które tną niczym dobrze naostrzony sekator. A do tego, jeszcze budzi tutaj podziw wirtuozerski popis, w solowej partii gitarowej Dario Mollo. Na ten bardzo fajny utwór zwróciłem uwagę dopiero tak przy dziesiątym przesłuchaniu. W drugiej części albumu moją uwagę przykuły w szczególności dwa utwory, tj. "Wardance" - ciężki, zagrany z symfonicznym rozmachem i z lekka orientalny. Pasowałby on nieźle do środkowej twórczości solowego Dio. Tym drugim utworem jest finałowy i nieco ponad siedmiominutowy "Violet Moon". Ta niby ballada, nabiera z każdą minutą przyjemnej pikanterii, a zachwyca najbardziej prześliczną partią gitary Dario Mollo, któremu na pewno nie zabrakło tutaj niczego w stosunku do jego idola, jakim jest Tony Iommi. Po utworze "Oh My Soul" , to mój numer 2 tego albumu.


Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!, tylko z płyt)

nawiedzonestudio.boo.pl

wtorek, 21 lutego 2012

koncert CETI, 23.II.2012 , Klub "Blue Note", Poznań

 - zdjęcie obok zostało zrobione podczas koncertu Ceti w Teatrze Wielkim w Poznaniu, w dniu 31 października 2010 roku (i nie jest mojego autorstwa - autor nieznany)




Już w najbliższy czwartek, tj. 23 lutego 2012, o godzinie 19-tej, w poznańskim klubie "Blue Note" (ul. Kościuszki 76/78) wystąpi grupa CETI.
Jeśli nie policzymy okolicznościowego koncertu z października 2010 roku , który odbył się w Teatrze Wielkim (Opera), to będzie to pierwszy stricte metalowy występ zespołu od 2007 roku, w samym Poznaniu. Tak więc świetną okazją będzie nie tylko promocja ostatniego dzieła Ceti "Ghost Of The Universe", lecz w ogóle spotkanie po latach.
Grupa obiecuje dać z siebie absolutne maksimum, a także zagrać na zasadzie "daj mi to co masz najlepszego"!


 Bilety kosztują 28 zł - do środy 22.lutego włącznie,
 w dniu koncertu bilety będą droższe, jednak tutaj nie posiadam żadnej konkretnej informacji w tej kwestii



Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!, tylko z płyt)

nawiedzonestudio.boo.pl

THE AUSTRALIAN PINK FLOYD SHOW - "Live At The Hammersmith Apollo 2011" - (2011) -

THE AUSTRALIAN PINK FLOYD SHOW - "Live At The Hammersmith Apollo 2011" - (TAPFS International) -  ***1/2


The Australian Pink Floyd Show, to swoisty fenomen. Jako tribute band (lub cover band- jak kto woli) zyskali niemałą sławę, a także pełne błogosławieństwo od żyjących członków Pink Floyd, do imitowania ich floydowskiego show.  Zespół ten, ogranicza się tylko do występów na żywo (nie nagrywa studyjnych płyt) i do spektakularnych widowisk, pełnych mnogości świateł, laserów, wizualizacji, itd..., dbając przy tym o najmniejsze szczegóły , które charakteryzują występy oryginalnego Pink Floyd. Dotąd wielu wykonawców próbowało zmierzyć się z floydowską twórczością, i to z różnymi skutkami, jednak żaden z nich nie osiągnął tyle co ci niesamowici Australijczycy. Pomijając już fakt, że tego typu tribute bandy, oddające hołd innym "wielkim", jak dla przykładu tribute bandy dla Yes czy Genesis, ograniczyć musiały swoje przedsięwzięcia do garstki fanów, występując jedynie w klubowym zaciszu.
Do niedawna , by usłyszeć The Australian Pink Floyd Show, trzeba było wybrać się na ich koncert (co zresztą polecam!), ale teraz do głosu dochodzą także wydawnictwa DVD i CD, zarejestrowane właśnie podczas występów. Największym mankamentem wydaje się fakt, iż zdobycie tego typu wydawnictw możliwe jest głównie na stoisku firmowym zespołu, i to właśnie podczas ich koncertów.  Właśnie dzięki takiemu niedawnemu poznańskiemu show, udało mi się kupić ten oto podwójny CD, z zapisem koncertu w londyńskim Hammersmith Apollo, z 17 lipca 2011 roku. Program tego przedstawienia różni się nieco od tego z poznańskiej Areny, niemniej daje on dobre pojęcie o tym jak grupa wykonuje kompozycje swoich mistrzów. Z jednym zastrzeżeniem, na koncercie brzmi to wszystko o wiele lepiej!, w stosunku do tych dwóch płyt.  Basista śpiewa często niczym prawdziwy Roger Waters, a pozostali panowie wymiennie naśladują Davida Gilmoura. W zależności od tego , którego z nich głos, bardziej pasuje do danej kompozycji i przypomina mocniej barwą jego samego. A tutaj nie bardzo się to słyszy. No chyba, że jest to efektem niedawnej (a co za tym idzie, zauważalnej!) zwyżki formy. Nie ma tutaj także miejsca na jakiekolwiek eksperymenty, improwizacje czy inne dorzucenie czegoś od siebie. Wszystko podporządkowane zostało regułom wytyczonym przez oryginalne kompozycje Pink Floyd. Zgadza się tempo, brzmienie, efekty. Słowem, wszystko. Nawet improwizacje trzymają się pewnego szablonu. Można zamknąć oczy i poczuć magię prawdziwego floydowskiego koncertu. Z tym, że taką magię bez dodatkowego szaleństwa. Zatem słowo "magia", nabiera tutaj znaczenia terminu "powielacz". Jedynym odstępstwem od normy są różnego rodzaju symbole czy floydowskie  wizualne gadżety, przerobione w sposób humorystyczny, jak na przykład przechodzące światło przez pryzmat i jego rozszczepienie, znane z okładki "Dark Side Of The Moon", gdzie podczas koncertów za ów pryzmat robią kontury Australii. Albo innym razem na scenie zamiast nadmuchanej świni tańczy kangur, który przypomina zresztą bardziej skrzyżowanie myszy właśnie ze świnią. I tak dalej, i tym podobnie... Australijczycy poza (prawie)perfekcyjną imitacją takiego spektakularnego show, także trzymają się wiernie doborowi repertuaru. To znaczy, dokonują czasem kompozycyjnych roszad, ale i tak są to nagrania, na podstawie których Pink Floydzi również w przeszłości budowali programy swoich przedstawień. A zatem, otrzymujemy na tychże obu płytach m.in: "Shine On You Crazy Diamond", "Wish You Were Here", "Money", "Learning To Fly", "Time", "Another Brick In The Wall, Pt.2", "One Of These Days", "Arnold Layne", i wiele innych tzw. killerów ... Praktycznie przemierzamy przez całą historię zespołu, a więc od czasów Syda Barretta, poprzez dalszą epokę Waters'owską, aż po czasy, gdy niepodzielnym liderem był już tylko Gilmour. Wszystko jest umiejętnie wymieszane, by nie zamęczyć słuchacza jakąś niestrawną chronologią.
Pomimo, iż Australijczycy wiernie imitują Pink Floyd, nie oznacza to, ze są tak samo perfekcyjni jak ich muzyczni ulubieńcy. Absolutnie nie. O ile brzmienie i sama gra muzyków bywa mistrzowska, o tyle w kwestiach wokalnych bywają, delikatnie mówiąc, niedociągnięcia. Ale to dobrze. Przynajmniej można rozróżnić kto jest kto.


Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!, tylko z płyt)

nawiedzonestudio.boo.pl

THE MAGNIFICENT - "The Magnificent" - (2011) -

THE MAGNIFICENT - "The Magnificent" - (FRONTIERS RECORDS) -  **


The Magnificent, to młoda grupa, utworzona jednak przez już niemłodych muzyków.  Co tam grupa, w zasadzie jest to zaledwie duet, który współtworzą Michael Eriksen - wokalista znany z norweskiej progresywno-metalowej grupy Circus Maximus, oraz Torsti Spoof - gitarzysta i przy okazji producent, znanej fińskiej grupy Leverage. Tych dwóch dżentelmenów + kilku pomocników obsługujących brakujące  instrumenty (bas, instrumenty klawiszowe, perkusja), zrealizowało bardzo sympatyczny album dla entuzjastów melodyjnego rocka. I to z taką melodyjnością typową dla skandynawskiej tradycji. Słychać, że ich przodkami była ABBA czy taki Europe. Nie próbuję tutaj jednak w żaden sposób porównywać twórczości Eriksena i Spoofa do wyżej wymienionych. Oczywiście, panom z The Magnificent bliżej do metalizujących kolegów z Brother Firetribe, Leverage czy nawet Hammerfall, zamiast do Roxette, Abby czy Secret Service. Niemniej, wszystkich Skandynawów razem wziętych, charakteryzuje potężna muzykalność, melodyjność i precyzyjna dbałość o najmniejszy szczegół. To chyba recepta na sukces. The Magnificent należy potraktować jako jeden z tuzinów podobnych bandów tam istniejących, co absolutnie nie przeszkadza potupać sobie nogami przy tych pełnych wigoru i rozpalonych do czerwoności melodiach. Może kogoś razić zbytnia monotonność albumu, albowiem wszystkich 12 kompozycji, trzyma się jednego schematu i praktycznie także jednego tempa. Do tego, może z lekka znurzyć zbytnia cukierkowatość refrenów, najczęściej wyśpiewywanych chóralnie, ale to będzie raczej mankamentem tylko dla niesympatyzujących z takim graniem. Przyznam, że choć polubiłem tę płytę, a w szczególności kapitalny utwór "Bullets" i tylko troszkę mniej "Tired Of Dreaming", to świadom jestem, iż jako całość, debiut "The Magnificent" nie powala czymś wyjątkowym. Stanowi on jednak za dobry punkt wyjścia , a ja osobiście liczę na jeszcze ciekawsze propozycje w przyszłości.


Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!, tylko z płyt)

nawiedzonestudio.boo.pl

poniedziałek, 20 lutego 2012

"NAWIEDZONE STUDIO" - audycja z 19 lutego 2012 - Radio "Afera" Poznań 98,6 FM

"NAWIEDZONE STUDIO"
program z 19 lutego 2012
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl






CHICKENFOOT - "Chickenfoot III" - (2011) -
- Alright Alright
- Come Closer


VAN HALEN - "A Different Kind Of Truth" - (2012) -
- Tattoo
- She's The Woman
- Honeybabysweetiedoll
- The Trouble With Never


ALDO NOVA - "Aldo Nova" - (1982) -
- Can't Stop Lovin' You


RAINBOW - "Finyl Vinyl" - (1986) -
- Jealous Lover
- Weiss Heim - /instrumental/


NAZARETH - "Hair Of The Dog" - (1975) -
- Miss Misery


NAZARETH - "Snakes'N'Ladders" - (1989) -
- Winner On The Night


ANATHEMA - "We're Here Because We're Here" - (2010) -
- Dreaming Light


RAINBOW - "Bent Out Of Shape" - (1983) -
- Can't Let You Go
- Anybody There
- Desperate Heart
- Street Of Dreams


FANDANGO - "Cadillac" - (1980) -
- Blame It On The Night


LEVERAGE - "Circus Colossus" - (2009) -
- Legions Of Invisible


RPM - "RPM" - (1982 / reedycja 2004) -
- 2+2
- I Don't Feel The Same
- Firestarter


PET SHOP BOYS - "Format" - (2012) -
- We're The Pet Shop Boys - /B'Side Single "Miracles", 2003/
- The Resurrectionist - /B'Side Single "I'm With Stupid", 2006/
- In Privare (with ELTON JOHN) - /B'Side Single "Minimal", 2006/


RIALTO - "Rialto" - (1997) -
- Monday Morning 5.19
- The Underdogs


RIALTO - "Night On Earth" - (2001) -
- Anything Could Happen


CHRIS ISAAK - "Beyond The Sun" - (2011) -
- It's Now Or Never
- Oh, Pretty Woman


ROY ORBISON - "The Soul Of Rock And Roll" - (2010) - 4 CD Box
- In Dreams - /singiel 1963/
- Running Scared - /singiel 1961/
- Love Hurts - /singiel 1961/


YARDBIRDS - "Birdland" - (2003) -
- Crying Out Of Love
- Mr You're A Better Man Than I


AL GREEN - "Don't Look Back" - (1993) -
- What Does It Take


GEORGE BENSON - "Give Me The Night" - (1980) -
- Give Me The Night


MAYER HAWTHORNE - "How Do You Do" - (2011) -
- A Long Time
- You Called Me


PAUL McCARTNEY - "Kisses On The Bottom" - (2012) -
- It's Only A Paper Moon






Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!, tylko z płyt)

nawiedzonestudio.boo.pl

niedziela, 19 lutego 2012

STRANGEWAYS - "Age Of Reason" - (2011) -

STRANGEWAYS - "Age Of Reason" - (DANGEROUS DOG RECORDS) -  ***1/3


Szkocka grupa Strangeways nigdy nie zdobyła popularności na jaką bez wątpienia zasługiwała. Zespołowi jakoś nie sprzyjał los. A może po prostu, byli jednym z wielu takich zespołów w latach osiemdziesiątych, które walczyły o status gwiazdy w dziedzinie hard'n'heavy, podczas gdy na zatłoczonej scenie, tlenu starczyło tylko dla nielicznych. Kto wie, być może dzisiaj wszyscy znalibyśmy twórczość Strangeways , niczym w małym paluszku, gdyby Terry Brock wygrał casting na wokalistę w Deep Purple. Na co miał ogromną szansę podczas przesłuchiwań przed sesyjnych do albumu "Slaves And Masters". Jak wiemy, zwycięzcą okazał się dawny kumpel Ritchiego Blackmore's, Joe Lynn Turner. Ponoć Terry Brock  był tym najlepszym, ale Wielki Ryszard w ostatniej chwili odwrócił historii bieg.
Dziś już mało kto pamięta o dwóch rewelacyjnych płytach Strangeways'ów, jakimi są: "Native Sons" oraz "Walk In The Fire", czy także nie gorszym debiucie (z będącym jeszcze na wokalu Tonym Liddellem). W tamtym czasie porównywano grupę nawet do Def Leppard czy Praying Mantis. Brak sukcesu doprowadził jednak później do rozłamu w szeregach grupy. Terry Brock poszukał sobie później wielu innych zajęć, a pozostali muzycy starając się utrzymać nazwę przy życiu, nadali nowy ton w muzyce zespołu, dochodząc z czasem do bram z napisem: rock progresywny. Nowy wizerunek nie przypadł do gustu ich dawnym fanom, a nowych było jak na lekarstwo. Dlatego nieoczekiwany powrót ze śpiewającym ponownie Terrym Brockiem na albumie "Perfect World" (2010) cieszył jak mało co. Nawet jeśli muzyka daleka już była od tej z najlepszych dawnych dokonań. Terry Brock wraz z kolegami postarali się wypośrodkować dawną hard/rockowość z bardziej progresywnym obliczem Strangeways, bliższym grupie w latach ostatnich, bądź co bądź.  I choć płyta nie zachwycała w całości, miała dużo tzw. "momentów" i dawała wiele nadziei na przyszłość. A ta nadeszła szybciej niż można się było spodziewać. Zaledwie po upływie jednego roku, grupa zdążyła już przygotować i wydać nowy album. W dodatku dla świeżo co zainicjowanej własnej wytwórni. Aby tego było mało, do zespołu powrócił basista Dave Stewart, przez co muzycy wreszcie zagrali w swoim najsłynniejszym składzie, jako Brock, Drummond i obaj Stewart'owie. Jasność nad nimi czuwała, bowiem wspólnie zrealizowali jedną z najpiękniejszych płyt w swojej (ciekawej) karierze. Pomimo, iż zabrakło tutaj miejsca dla mocniejszego grania, nie oszukali swoich dawnych fanów, serwując dziesięć wysmakowanych kompozycji. Poza jedyną stricte hard rockową "Frozen" , wszystkie pozostałe to bardzo nastrojowe ballady (jedne szybsze, drugie spokojniejsze), o mocnym ładunku przekazu i sile ekspresji. Z całą masą pięknych i malowniczych partii gitarowych, zagranych w leniwym i romantycznym nastroju. Terry Brock udowodnił przy okazji, jak niezwykle pięknie i uczuciowo potrafi zaśpiewać. Choć warto przecież pochwalić za śpiew cały zespół - barwne partie chóralne!  Z tej uroczej płyty, wyróżniłbym w szczególności "As We Fall" oraz "Call". Obie te przejmujące kompozycje, będą zaskoczeniem dla dawnych sympatyków zespołu, jednak dla śledzących na bieżąco dokonania Strangeways'ów w latach ostatnich, a także wszystkie projekty Terry'ego Brocka (Slamer, Seventh Key, solo czy Giant), będzie to logiczny krok naprzód. Pomimo, iż tym krokiem jest muzyka przecież niemodna i według wielu będąca krokiem wstecz.

P.S. Tytuł albumu "Age Of Reason" odnosi się do określenia "Adult Oriented Rock", a dotyczy on zespołów grających rock "środka", będącego chętnie niegdyś (lata 80-te) nadawanego przez (amerykańskie głównie) rozgłośnie radiowe. Pochodzący od tej nazwy słynny skrót AOR, został na okładce albumu Strangeways, wytłuszczony przy pierwszych tytułowych literach "Age Of Reason"


Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!, tylko z płyt)

nawiedzonestudio.boo.pl

STYX - "The Grand Illusion / Pieces Of Eight LIVE" - (2011) -

STYX - "The Grand Illusion / Pieces Of Eight LIVE" - (EAGLE RECORDS) -  ***1/2


W drugiej połowie 2010 roku, grupa Styx zagrała trasę koncertową pod nazwą "The Grand illusion / Pieces Of Eight Tour". Zgodnie z jej tytułem, na swoich występach muzycy odtworzyli w całości dwa  klasyczne albumy, które w opinii wielu, uchodzą za ich najlepsze dokonania. Jeśli nawet się z tym ktokolwiek nie zgodzi, to jednemu wszak nie możemy odmówić racji, były to albumy, które uczyniły ze Styx gwiazdę światowego formatu. Oba te dzieła sprzedały się w ponad 3-milionowych nakładach, a do tego pokazały, że także w USA znalazła się grupa potrafiąca grać artystycznego rocka, w niczym nie ustępującemu tworzącym gigantom ze Starego Kontynentu, jak choćby: Yes, Genesis, ELP czy Camel.
Styx wypracowali swój własny styl, stanowiąc w latach następnych, natchnienie dla wielu młodych twórców podobnej muzyki na całym świecie. Nie tylko magnetyzowali oryginalnością swojej muzyki, ale i także zachwycali w tekstach baśniowością oraz trafnymi spostrzeżeniami na temat człowieka zagubionego we współczesnych realiach. Odnosząc się często do dawnej obyczajowości, grupa wykazywała tęsknotę nad upadłością  ideałów , ujawniając troskę o naszą przyszłość w świecie pozbawionym dobrych wzorców. Wątki historyczne także zawsze były dla Styksów bardzo ważne. Tak samo jak również bycie przesądnym, gdzie dla przykładu, premierę albumu "The Grand Illusion" grupa zakontraktowała na siódmy dzień ,siódmego miesiąca, roku 1977. Właśnie ta niezwykła płyta zajmuje cały pierwszy dysk najnowszego do 2-kompaktowego tego wydania koncertowego. Szkoda, że w oszczędnej książeczce (a raczej jej braku) nie podano szczegółów dotyczących miejsca realizacji owego przedstawienia. Cały album zagrano według tej samej receptury co oryginał sprzed blisko 35 laty.  Jedynie skład zespołu różni się teraz nieco od tamtego. Choćby o brak Dennisa De Younga. Jednej z najważniejszych postaci w grupie, do której to dawni koledzy dzisiaj się jakoś nie przyznają. I vice versa także. To właśnie na tym albumie lśnią pełnym blaskiem perły, jak przepiękna ballada "Come Sail Away" czy baśniowy "Castle Walls", a także jawią się przeboje "Fooling Yourself (The Angry Young Man)" oraz "Miss America". Album ukazuje człowieka , który musi poddać się samoakceptacji w świecie, w którym przytrafia mu się wiele mniejszych lub większych potknięć, jednak wielkość życia, możliwość cieszenia się z jego posiadania, a także poznanie uczucia miłości, są dla niego wartościami ponad wszystko. Wracając do koncertowego "The Grand Illusion", mnie nieco przeszkadzają zbyt długie przerwy pomiędzy utworami, w których muzycy nawiązują co prawda dobrą komunikację z publicznością, niemniej wybija to trochę z nastroju słuchania całego dzieła. Podobnie jest na dysku drugim, na którym grupa zagrała następny album w dyskografii "Pieces Of Eight". Muzycznie nie ustępuje on w niczym dziełu "The Grand Illusion", lecz pomimo ogromu fantastycznych kompozycji, całość nie urzeka aż w tak dużym stopniu jak albumowy wielki poprzednik. Bowiem nawet takim wspaniałościom , w rodzaju: "Sing For The Day" czy "Queen Of Spades", zabrakło nieco do takiego monumentu, jak "Castle Walls". Niemniej, i tak są to, po dziś dzień, perły w Styx'owskiej koronie. Podobnie jak inne kompozycje z tej pięknej płyty, że wspomnę o: "Renegade", "Great White Hope" czy o przedfinałowej pieśni tytułowej, posiadającej w sobie sporo ze Styx'owskiej baśniowości i musicalowości zarazem. Bohaterem tego albumu jest każdy z nas. Muzycy zasugerowali, byśmy nie rezygnowali ze swoich marzeń czy ku dążeniu do ich spełniania, kosztem tylko bogacenia się i poprawienia swojego statusu egzystencjalnego.
Oba te albumy należy koniecznie poznać w oryginalnych studyjnych pierwowzorach. Te najnowsze wersje koncertowe, stanowią tylko cenny dokument i są świadectwem wciąż wysokiej formy zespołu. Jednak niech nie będą podstawą, gdyż tej należy szukać w oryginalnych zapisach z 1977 i 78 roku.

Niedawno temu, także kanadyjska Saga zagrała na trasie w całości swój klasyczny album "Heads Or Tales", utrwalając go również na płycie. Idąc tym tropem proponuję, by z amerykańskich zespołów (USA i Kanada rzecz jasna) tamtych lat, dołączyli do Styx i Saga jeszcze Kansas, ze swoimi firmowymi dziełami "Point Of Know Return" oraz "Leftoverture", a także Boston, ze swoim debiutem. O Rush nie wspominam, bowiem ci na ostatniej trasie zagrali w całości "Moving Pictures", co utrwalono na ostatniej koncertówce zespołu "Time Machine 2011".
Ciekawa to tendencja, która także udzieliła się i polskim grupom, jak choćby Budce Suflera, która w maju ma zagrać kilka klubowych koncertów, w repertuarze których pojawi się muzyka tylko z albumów: "Cień Wielkiej Góry" oraz "Przechodniem Byłem Między Wami".


Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!, tylko z płyt)

nawiedzonestudio.boo.pl

środa, 15 lutego 2012

MAYER HAWTHORNE - "How Do You Do" - (2011) -

MAYER HAWTHORNE - "How Do You Do" - (UNIVERSAL REPUBLIC RECORDS) -  ***3/4



Mayer Hawthorne jest wciąż nową postacią na muzycznej scenie, pomimo iż ochrzczony debiut "A Strange Arrangement" wydał przecież już ponad dwa lata temu. Ten młody Amerykanin zręcznie porusza się na polu muzyki soul, i robi to z lekkością zarezerwowaną niegdyś tylko dla muzyków czarnych. Nie jest wielkim wokalistą, co wcale nie przeszkadza mu znakomicie śpiewać. Nadrabia te niedostatki dzięki tworzeniu efektownych kompozycji, doprawionych smakowitymi aranżacjami (pianino, organy, dęciaki, retro chórki,...), przyprawionymi zdecydowanie na starą modłę. Do tego, Hawthorne jest wszechstronnym instrumentalistą, choć sądząc po fotografii wewnątrz książeczki, najlepiej czuje się w towarzystwie gitary basowej.
Dawno nie słyszałem tak dobrej płyty w tymże gatunku. Tak wybornie zagranej i z tak świetnymi przy okazji melodiami. Słuchając 12 zawartych tutaj piosenek, można odbyć podróż przez lata 50/60/70's, w których to taka muzyka miała się najlepiej.
Spójrzcie przy okazji na okładkę. I na te okulary Hawthorne'a, z wymalowanym tytułem płyty "How Do You Do". Od razu wiadomym się staje, iż będziemy mieć do czynienia z muzyką użytkową, konfekcyjną, lekką, łatwą, a nawet, a może przede wszystkim do tańca. Owa użytkowość wcale nie musi stanowić za zarzut. Kto w końcu powiedział, że prawdziwa sztuka, zawsze musi być smutna?
Bijąca pozytywna energia z "How Do You Do" nieco mnie zmyliła. Podchodząc do okna miałem nadzieję ujrzeć zielone drzewa, oślepiające słońce i śpiewające ptaki. Nic z tego, wciąż jeszcze króluje śnieg i przenikliwy ziąb. Dobrze, że piosenki z tej płyty należycie ogrzewają me wyziębione ciało.
Całość rozpoczyna bardzo nastrojowe "Get To Know You", taki trochę utwór w stylu Barry'ego White'a, aby w chwilę później poderwać nas do tańca, za sprawą "A Long Time", w którym to kłania się klimat spod znaku Marvina Gaye'a, Isaaca Hayesa, Al Greena czy Smokey Robinsona. Poza tym, wspaniale tempo napędza organowy rytm , asystujące Hawthorne'owi chórki i dogrywająca swe akordy gitara. W bardzo podobny sposób Hawthorne skonstruował zresztą wszystkie kompozycje do tego albumu. Polecam szczególnie zatopić uszy w "The Walk", "Finally Falling", "Hooked" czy "Stick Around", i dać się ponieść ich czarowi.  Nie mniejsze wrażenie pozostawia po sobie finałowy "No Strings".  Przez moment pomyślałem, czyż nie jest to jakieś zagubione nagranie duetu Daryl Hall & John Oates.
Nie rozdrażnił mnie nawet gościnny udział Snoop Dogg'iego, który sądząc po "Can't Stop", uczy się śpiewania.
To bardzo urocza płyta, świetnie zrealizowana i pomysłowo podana. Niedawno Seal nagrał efektowną drugą część soulowych klasyków, a teraz młody "białas" wdarł się z wielkim hukiem do soulowej stajni, na której do niedawna widniał napis "tylko dla czarnych".
Artystę poznałem przypadkiem, lecz jego fanem stałem się w pełni świadom.


Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!, tylko z płyt)

nawiedzonestudio.boo.pl

wtorek, 14 lutego 2012

Trochę o pośmiertnym biznesie, ale o chamstwie i nienawiści przede wszystkim

Jeden z naszych czytelników podesłał w komentarzu do wczorajszego wpisu, linka do artykułu, jak to wytwórnia Sony Music podbija ceny na nagraniach Whitney Houston. No cóż..., nie pierwszy to przypadek, i myślę, że nie zaskoczą nas również podobne przejawy chamstwa w przyszłości. Chęć zarobku i wykorzystania "świetnej okazji", jaką bywa śmierć wielkiej gwiazdy, były także praktykami stosowanymi w przeszłości. Zatem, nie szokuje mnie coś takiego, lecz po prostu budzi niesmak. Podobnie było także po śmierci Elvisa Presleya czy Johna Lennona. A i całkiem niedawno, po śmierci Michaela Jacksona. Ale kto teraz kupuje płyty Whitney Houston?  Przecież nie fani. Fani już od dawna mają te na domowej półce z płytami. Teraz przypominają sobie spóźnialscy, ciekawscy, i tacy, którzy raptem zapragnęli Jej muzyki ,bo wypada przecież mieć. Taka prawda. Chcesz mieć dzisiaj, kiedy temat jest na "topie", to przepłacaj. To gorący i modny towar. Przecież wystarczy poczekać miesiąc, dwa, góra trzy, a wszystko wróci do normy. Przypomnieć sobie proszę, jakie szaleństwo było z Michaelem Jacksonem. Głupota kupowała bułgarskie winyle za ponad sto złotych! Widziałem na własne oczy, obserwując kilka aukcji na Allegro, do czego ludzie są zdolni.  I co, i może w ten sposób przepłacali fani Michaela Jacksona? Wiadomo, że nie. Ale skoro rozrywkową kulturą rządzi tłum, to on właśnie podbija te ceny. Gdyby ludzie się tak zwarli w sobie, jak choćby przeciwko ACTA, to ceny szybko wróciłyby do normy.
Tłum narzuca reguły gry. Tłumu należy się bać. W tłumie siła, i to najczęściej siła zła. Niedawna sprawa tragicznej śmierci małej Madzi z Sosnowca, pokazała jak wielka nienawiść i chęć linczu kryje się w tłumie. Jeszcze nic nie było powiedziane, rozwiązane, a już tłum brał wszystko w swoje ręce. Wystarczyło wejść na taki portal jak "onet.pl" i poczytać komentarze pod różnymi artykułami do tego zdarzenia, a nienawiść rzucała się w oczy z każdym dopisanym słowem, przez tłumny lud. Okazuje się ,że w 90% katolickim kraju , kryje się ogromny pokład nienawiści i chamstwa, nie wynikający przecież z założeń dobra w to wpisanych. Coś tu jest nie tak. Popatrzmy także na wieczne rozdrapywanie ran po Smoleńsku. Najwięcej oskarżeń i nienawiści rzucają ludzie, którzy powołują się na najświętsze wzorce. Dlatego nie dziwmy się, że Prokuratura woli trzymać matkę Madzi z Sosnowca w areszcie, zamiast zaryzykować przepustkę na pogrzeb dziewczynki, bo chamstwo i głupota może wyrządzić jeszcze więcej złego, niż stało się do tej pory. Pomimo, iż wydaje się ,że już stało się najgorsze co mogło.
Zahaczyliśmy o showbusiness, a raczej o sam temat pieniędzy. Mnie akurat nie martwi sztuczne podbijanie cen za muzykę nieodżałowanej Whitney. Wiecie co mnie martwi? A raczej złości? Bezradność mnie złości. To, że nie mam nic do powiedzenia w sprawie choćby takiego Stadionu Narodowego. Bo wybudowano go m.in. za moje pieniądze, nie dotrzymano kilku umów, terminów, a byłemu szefowi NCS i tak wypłaci się premię w wysokości ponad 0,5 mln. złotych. Wiadomym było, że wypłaci się ją bez względu na wykonanie czy niewykonanie wszystkiego jak należy. Ale co to za pieniądze, skoro były szef NCS stwierdził, że on i tak mocno się poświęcił dla sprawy, sugerując, że te pół miliona to i tak praca za pół darmo, bowiem wcześniej zarabiał jeszcze raz tak wielkie pieniądze. I siedzi taki na wygodnej kanapce w programie Mateusza Borka i Romana Kołtonia, oznajmiając coś takiego na pełnym luzie, przy okazji chamsko odnosząc się do zaginającego go red.Borka, który to fakt faktem, nie oszczędzał uszczypliwości pod adresem swego gościa.
Nawiedzony notuje i zauważa wiele rzeczy, choć o tym z rzadka pisuje na blogu, bo także nie chce ataków nienawiści na swoją osobę. Żyjąc, koniec końców, w demokracji, w której najlepiej siedzieć cicho.


Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!, tylko z płyt)

nawiedzonestudio.boo.pl

poniedziałek, 13 lutego 2012

refleksje "po/audycyjne"

Tak, nie wszystko da się powiedzieć w trakcie prowadzenia audycji, a więc postanowiłem jeszcze gwoli suplementu do niej, dopisać kilka słów. Spodziewałem się batów i  pręg na ciele po wczorajszym, a tu nic...Cieszy me stare serce Wasza akceptacja wczorajszego nieco innego repertuaru, jaki zaserwowałem w NS.
Ostatnia płyta Seala, rozbudziła mój apetyt na "stary" soul, czego miłą kontynuacją wśród współczesnych artystów stał się dobrze zapowiadający Amerykanin Mayer Hawthorne. Jego najnowszy i drugi zarazem album "How Do You Do", zawiera sporo atrakcyjnej muzyki. Może i nieco konfekcyjno-użytkowej, ale czy to musi stanowić wadę? To kolejny biały muzyk, śpiewający i grający jak jego czarni przodkowie, typu: Marvin Gaye, James Ingram, Curtis Mayfield czy Isaac Hayes. Do tego, na wielkim luzie, nie pozbawiającym dobrego smaku.
Wczoraj do pary z soulem, poszedł rock'n'roll. A wszystko to za sprawą wybornej nowej płyty Chrisa Isaaka, z przeróbkami piosenek Elvisa Presleya, Carla Perkinsa, Jerry'ego Lee Lewisa,.... Wściekły tylko jestem na siebie, że nie sprawdziłem wcześniej, bo na pewno kupiłbym rozszerzone Collectors Edition, i to o aż dziewięć piosenek. No ale cóż, wedle powiedzenia: człowiek głupim umrze. Miło było dokleić do nastroju wytworzonego przez Isaaka, choćby taki HIM, z ich interpretacją jego wielkiego przeboju "Wicked Game", czy wielbionego przeze mnie Huey Lewisa i jego The News, z genialnej płyty "Sports" (1983). A ponadto Van Halen w Orbisonowskim "(Oh) Pretty Woman", wykonanym nieźle, aczkolwiek nie jest to jakaś szczególna wersja tego przeboju. Zresztą, ta płyta Van Halen, to w ogóle ich najsłabsze dzieło, więc nie ma się czemu dziwić. W zasadzie miałem ochotę nastawić wczoraj głos Davida Lee Rotha, który po latach powrócił do zespołu, a od dzisiaj można już w Polsce kupić Van Halen'owską nową płytę "A Different Kind Of Truth".
Tak z nieco innej beczki, coraz bardziej lubię "El Camino", duetu The Black Keys. Siła w prostocie. Po raz kolejny udowodnione zostało, że nie ma się co napinać, bowiem nie każdemu patos jest przypisany. Dzięki temu powstała nieskomplikowana płyta, tryskająca energią, polotem, jednymi słowy - życiem! Dla mnie to Top 5 ubiegłego roku, choć w moim zestawieniu jej zabrakło. Bo jeszcze wówczas po prostu jej nie znałem. Przypomnę,  "El Camino" wydano 6 grudnia 2011 r. Nieważne, przecież te wszystkie zestawienia, rankingi, coraz mniejszą grają rolę u mnie.
Wczorajsza Whitney Houston smakowała jak wyborny muzyczny drink. Szkoda, że przychodzi posłuchać jej piosenek w takich okolicznościach. Mam do siebie pretensje o niegranie wszystkiego co lubię. Brakuje mi dodatkowego programu na taką, i temu podobną, muzykę. Bo Nawiedzone Studio zarezerwowane jest dla rocka. Nie da się tam wszystkiego pomieścić. Te niby długie cztery godziny, przy takim ogromie propozycji, stają się tylko czterema godzinkami. Czasem, przy zazwyczaj smutnych okolicznościach, zagram czy to Michaela Jacksona, czy jak niedawno Irenę Jarocką, albo jak wczoraj Whitney Houston. W dawnym Radio Fan byli "Strażnicy Nocy", no i tam można było się wygrać z przyjemnym szeroko pojmowanym popem.
Kącik z powszechnie nielubianymi płytami także daje mi dużo frajdy. Bronię tam płyt, a raczej ich fragmentów, które często niesprawiedliwie świat wyrzucił na wysypisko śmieci. Zgadzam się , że "Shaken'n'Stirred" jest najsłabszą płytą Roberta Planta, ale przecież nie beznadziejną w ogóle. Sadzę, że wczorajsze trzy utwory bronią się pomimo lat i wiader pomyj wylanych na nie niesłusznie. Natomiast Judas Priest i ich "Turbo" , to w ogóle kapitalna płyta, więc błagam "fanów" Judaszy, by bzdur o tej płycie w świecie nie głosili. Tak samo jak o następnej "Ram It Down"(1988), którą to Nawiedzony skromnymi słowami arcydziełem głosi. Serio!
Jak zawsze zabrakło mi czasu na wiele innych atrakcji (Aerosmith, RPM, Strangeways, David Bowie, Procol Harum, The Artwoods, Yardbirds czy Box Of  Frogs), ale i na wiele z nich znajdę czas w najbliższych wydaniach N.Studia, do słuchania którego zapraszam Was, moi Drodzy, już w najbliższą niedzielę,


Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!, tylko z płyt)

nawiedzonestudio.boo.pl

"NAWIEDZONE STUDIO" - audycja z 12 lutego 2012 - Radio "Afera" Poznań 98,6 FM

"NAWIEDZONE STUDIO"
program z 12 lutego 2012
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl



THE BLACK KEYS - "El Camino" - (2011) -
- Lonely Boy
- Sister


HIM - "Greatest Lovesongs Vol. 666" - (1998) - 
- Wicked Game


VAN HALEN - "Diver Down" - (1982) -
- (Oh) Pretty Woman


HUEY LEWIS AND THE NEWS - "Sports" - (1983) -
- Heart And Soul
- Honky Tonk Blues


CHRIS ISAAK - "Beyond The Sun" - (2011) -
- Ring Of Fire
- I Forgot To Remember To Forget
- Great Balls Of Fire
- Can't Help Falling In Love
- Live It Up


CHRIS ISAAK - "Mr. Lucky" - (2009) -
- We Let Her Down


MAYER HAWTHORNE - "How Do You Do" - (2011) -
- No Strings
- The Walk
- Finally Falling


SEAL - "Soul 2" - (2011) -
- I'll Be Around


CHICKENFOOT - "Chickenfoot III" - (2011) -
- Three And A Half Letters


NAZARETH - "Snakes'N'Ladders" - (1989) -
- Animals
- Hang On To A Dream
- Piece Of My Heart


DARREN SMITH BAND - "Keep The Spirit Alive" - (2005) -
- Love Hurts


GREENHOUZE - "Greenhouze" - (2005) -
- The Point


-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Kącik: "Muzyka z powszechnie nielubianych płyt"


ROBERT PLANT - "Shaken'N'Stirred" - (1985) -
- Hip To Hoo
- Little By Little
- Sixes And Sevens


JUDAS PRIEST - "Turbo" - (1986) -
- Turbo Lover
- Private Property
- Out In The Cold
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

ERIKA - "In The Arms Of A Stranger" - (1991 /  2005 - reedycja) -
- Wake Me Up When The House Is On Fire
- Rock Me Into Heaven
- Shadows In Rain
- Danger In Disguise


-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
kącik poświęcony zmarłej wczoraj, tj.12.02.2012, Whitney Houston


OST - "The Bodyguard" - (1992) -
WHITNEY HOUSTON - I Will Always Love You
WHITNEY HOUSTON - I Have Nothing


WHITNEY HOUSTON - "Whitney" - (1987) -
- So Emotional
- Love Is A Contact Sport
- Where Do Broken Hearts Go
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------


TIM FEEHAN - "Tracks I Forgot About" - (2003) -
- Don't Need An Invitation


CHRIS DE BURGH - "Footsteps 2" - (2011) -
- Every Step On The Way








Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!, tylko z płyt)

nawiedzonestudio.boo.pl

niedziela, 12 lutego 2012

WHITNEY HOUSTON nie żyje

WHITNEY HOUSTON
(1963 - 2012)


Zacznę od tego, że w latach 80-tych bardzo lubiłem Whitney Houston. I bardzo uważnie przyglądałem się jej karierze, rozwojowi, tak do początku lat 90-tych. Można powiedzieć, że w tzw. kategorii popularnej piosenki, Whitney była dla mnie wzorem dobrego śpiewania, a także poczucia dobrego smaku w sposobie interpretacji piosenek. Dziś , ta niesamowita Artystka nas opuszcza. Smutkiem coś powiało. Wielka szkoda! A to, że miała problemy, z którymi nie potrafiła sobie poradzić, no cóż... A któż z nas ich nie ma. Są one raz mniejsze, raz większe.... Whitney miała te większe. Nie przeszkodziło mi to jednak postrzegać Ją, jako Wielką Artystkę, której piosenki często towarzyszyły w moim życiu, dając przeważnie bardzo pozytywnego kopa. Kiedy miałem 22 lata, wydała swój drugi album, zatytułowany po prostu "Whitney". To właśnie na nim były: roztańczona i najbardziej przebojowa "I Wanna Dance With Somebody (Who Loves Me)" , poruszająca "Didn't We Almost Have It All", moja ulubiona i pełna entuzjazmu zarazem "Love Is A Contact Sport", czy pełna romantyczności "Where Do Broken Hearts Go". Uwielbiałem zresztą całą tę płytę. O wiele bardziej od debiutu, który to debiut otworzył szybko drzwi do jej wielkiej kariery. Kto wie, może trochę za szybko... Trzecia płyta "I'm Your Baby Tonight", miała kilka niezłych momentów (m.in. świetny utwór tytułowy), ale jako całość troszkę przegrywała ze swymi dwoma poprzedniczkami. Za to w 1992 roku los uśmiechnął się do Whitney,  bowiem zrealizowała ona przy współudziale wielu znakomitości (m.in.David Foster, Narada Michael Walden, Chaka Khan,...) znakomitą kolekcję piosenek, które to stały się ozdobą soundtracku do filmu "The Bodyguard", w którym to filmie Artystka zagrała u boku Kevina Costnera. O ile aktorką okazała się przeciętną, o tyle piosenki z tego filmu, podbiły cały świat. Szczególnie otwierająca całość i będąca głównym motywem, liryczna pieśń "I Will Always Love You". Tutaj wokalistka pokazała ile posiada w płucach powietrza. Cała pierwsza strona winylowej płyty została przyozdobiona 6 piosenkami, w których właśnie zaśpiewała, a na stronie drugiej dopełnili reszty artyści tacy jak: Kenny G w duecie z Aaron Nevillem (sporych rozmiarów hit "Even If My Heart Would Break"), Lisa Stansfield, The S.O.U.L. System, Curtis Stigers czy Joe Cocker w towarzystwie namiętnej Sass Jordan.
Ot, powyżej napisałem kilka słów o takiej Whitney Houston, jaką lubiłem najbardziej i nadal lubić będę. Później już tylko odnotowywałem kolejne płyty, ale narastająca we mnie fascynacja innymi wykonawcami spowodowała, że odstawiłem śledzenie dalszych losów uroczej Whitney'ki. Niemniej, zachowam po niej jak najlepsze wspomnienia. Po jej pięknych piosenkach, które odegrały w moim życiu ogromną rolę. A to się liczy!
Była jeszcze młodą kobietą. Szkoda, że czasem tak być musi.


Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!, tylko z płyt)

nawiedzonestudio.boo.pl

piątek, 10 lutego 2012

NAZARETH w Polsce, w dniach 12-17 kwietnia 2012, na pięciu koncertach

Do Polski w kwietniu zawita legendarna szkocka hard/rockowa grupa Nazareth. Okazją do trasy koncertowej jest ub.roczny album "Big Dogz". W sumie, w Polsce Nazareth zagrają aż pięć koncertów. Wszystko rozpocznie się w Poznaniu 12 kwietnia. Dzień później na trasie stanie Warszawa, a jeszcze następnego dnia Gdynia. Po czym nastąpi dzień przerwy , aby w kolejnych dwóch dniach grupa zagrała jeszcze odpowiednio w Lublinie i Katowicach.
Bilety na poznański koncert kosztują 95 zł i można je nabywać w punktach Ticketpro na terenie całego kraju.
12.4. - Poznań
13.4. - Warszawa
14.4 - Gdynia
16.4. - Lublin
17.4. - Katowice


Nazareth już kilkukrotnie grali u nas, w tym także w Poznaniu, i do tego w oryginalnym składzie w latach 80-tych, czyli: Dan McCafferty, Manny Charlton, Pete Agnew oraz Darryl Sweet.
Obecnie grupę tworzą:
DAN McCAFFERTY - wokalista (oryginalny, i od zawsze)
PETE AGNEW - basista (oryginalny, i od zawsze)
LEE AGNEW - perkusista (syn Pete'a Agnew, zastępujący zmarłego w 1999 roku Darryla Sweeta)
JIMMY MURRISON - gitarzysta (zastępujący Manny'ego Charltona, skłóconego i procesującego się od lat muzyka z dawnymi swymi kolegami)

Co prawda, ostatnie albumy Nazareth nie porażają niczym szczególnym (szczególnie "Big Dogz" i wyjątkowo nieudany "The Newz"), jednak posłuchać na żywo klasyków z okresu 70/80's, to na pewno będzie coś !


Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!, tylko z płyt)

nawiedzonestudio.boo.pl

Kilka moich historycznych paragonów i papierowych gadżetów

Po pocztówkach dźwiękowych, przyszła teraz pora na nieco inne gadżety. Choć także papierowe. Na pierwszy rzut, idą paragony i bilety. Są to rzeczy o tyle cenne, gdyż traktują o ważnych dla mnie płytach ,o czym czasem wspominam przecież na łamach Nawiedzonego. Nigdy nie planowałem ich ujawniać, ale skoro same mi wpadły w ręce, i to po tylu latach !!!, to postanowiłem jednak utrwalić te skarby na blogu. Tego typu wpisy są dla mnie sentymentalnym powrotem do fajnych czasów, także dokonuję ich głównie dla siebie, niemniej będzie mi miło jeśli kogoś z Was także one zainteresują.  I pomyśleć, że dokopałem się w pewnej zapomnianej magicznej szafie, do tych wszystkich skarbów, szukając zaledwie jednej króciutkiej recenzji, napisanej w 1985 roku, przez pewnego znanego dżentelmena, a którą to recenzję pragnę zacytować w całości podczas najbliższego wydania "Nawiedzonego Studia". Bądźcie czujni,, bo to recenzja hit!!!  Już w najbliższą niedzielę, tj. 12 lutego Roku Pańskiego two thousand and twelve. Zapraszam!!!
A teraz rozpoczynamy już zabawę ze specjalnie wyselekcjonowanymi papierkami.
Dodam jeszcze tylko, iż z przykroscią pominąłem wiele paragonów, jeśli nie były one opisane, albo z jakiś innych powodów nie nadawały się do publikacji.


Widoczny po lewej paragon pochodzi z mojego pierwszego wypadu, z paczką znajomych, do Berlina. Odwiedziłem wówczas trzy sklepy: "Schalplatten", "WOM" (czyli słynny World Of Music) - ten niestety przerósł moje możliwości finansowe na tamten czas, choć podczas następnej wizyty, już po trzech tygodniach, wyszedłem stamtąd z pełną siatką płyt. Tym trzecim sklepem, w którym kupiłem kilka płyt, i z którego pochodzi tenże właśnie paragon, to "CITY MUSIC". Bardzo dobrze zaopatrzony (choć daleko mu było do popularnego WOM-u na Kudamie). Na jego rewersie zapisałem sobie tytuły zakupionych płyt.  I tak, HEART "Bad Animals" - to ta najtańsza za 9.95 DM (Deutsche Mark), FISH "Vigil In A Wilderness Of Mirrors", GUNS N'ROSES "Appetite For Destruction" oraz RUSH "Presto". Oczywiście wszystkie na LP. Wówczas kompakty kupowałem jeszcze bardzo nieśmiało. Po prostu były wciąż zbyt drogie!


A oto komplet biletów kolejowych z tego pierwszego berlińskiego wypadu, do którego doszło 3 marca 1990 roku. Pośród nich, rzuca się na pierwszym planie miejscówka, a także u góry po lewej stronie bilecik z S-Bahn'y.
Jako ciekawostkę dorzucę, że w sklepie "WOM" najbardziej wyeksponowanymi nowościami (tj. poukładane na popularnych stockach) tego dnia były: WHITESNAKE "Slip Of The Tongue", CHRIS REA "The Road To Hell", SIMPLE MINDS "Street Fighting Years", kupiony przeze mnie debiutancki FISH, a także nowy MARILLION "Seasons End", którą to płytę kupiłem sobie podczas następnego wypadu do "Reichu", tj. w sobotę 30 marca 1990 roku.



Tu właśnie mamy ten oto paragon od MARILLION "Seasons End" (płyta LP), z dnia 30 marca 1990 r. Pochodzi on ze sklepu "WOM". Płyta kosztowała 17.95 DM. Paragon wygląda skromniutko, szczególnie jeśli przypomnimy sobie bogactwo asortymentowe tego sklepu, a także słynne reklamówki wydawane w formie profesjonalnych magazynów muzycznych.
W tamtym czasie wygrywały płyty CD, także na LP "Season's End" zabrakło niestety utworu "After Me".
Na debiucie Fisha, notabene także brakowało jednego nagrania w wersji winylowej, w stosunku do jego odpowiednika na CD.



20 lipca 1993 roku, upalny dzień. Wybrałem się do Berlina z pewną szaloną panią Iwoną, która była koleżanką mojej dawnej szefowej. Ta nad wyraz nadpobudliwa kobieta całą drogę zasuwała Volkswagenem Golfem 140-160 km/h. Wróciłem do domu z bólem głowy, ale i szczęśliwy, że jednak to przeżyłem. Już nigdy więcej nie dałem się namowić na podróż z tym dzikusem. Sympatycznym, nie powiem. Nie warto jednak byłoby znowu ryzykować. Z tego wyjazdu przywiozłem na handel kilka egzemplarzy płyt CD, grupy U2 "Zooropa", i jeszcze wiele innych nowości, jakie zakupiłem w tamtejszej hurtowni płyt "Panorama". Wówczas w Polsce nie działały jeszcze należycie dystrybucje kompaktów, tak więc można było tę lukę wykorzystać. Po zrobionych zakupach w "Panoramie", zahaczyłem jeszcze o pobliski sklep "City Music", który położony na peryferiach Berlina, zaskoczył mnie swym bogactwem w stosunku do tego z Centrum miasta. Morze płyt, dwie osoby jako obsługa, a z klientów - tylko ja. Gdyby nie pospieszająca mnie nieustannie owa pani Iwona, spędziłbym tam cały dzień. Kupiłem zatem tylko dwie płyty grupy Phenomena. Najnowszą "Inner Vision" (przeciętną zresztą niestety) oraz genialną i długo poszukiwaną "Dream Runner". I to dzięki tej drugiej, byłem tego dnia najszczęśliwszym człowiekiem na naszym globie.


Na tym prawie zupełnie niewyraźnym zdjęciu widać bardzo wyblakły paragon. A raczej nie widać. Dotyczy on jednej z najważniejszych płyt mego życia, tj. MEAT LOAF "Blind Before I Stop". Także na LP. Płytę zakupił mi w niemieckim Bielefeld, mój osiedlowy kolega Darek. Kosztowała ledwie 19.99 DM. Wtedy skłonny byłem dać dużo więcej, ale oczywiście nie obnosiłem się z tym, gdyż akurat ten kolega, zapewne by to wykorzystał. Album został wydany na świecie w 1986 roku, a według daty na paragonie, Darek kupił mi go 29 sierpnia 1987 roku. Pamiętam, że wręczył mi go późnym wieczorem pod moim blokiem. Czekałem na niego dobre pół godziny przed klatką schodową, po tym jak zadzwonił i powiedział, że właśnie wychodzi od swojej dziewczyny, z wyczekiwaną płytą dla mnie. Nie mogłem się doczekać. Gdy on szedł sobie spokojnie spacerkiem ze swoją ulubienicą za rączkę, poprzez dwa sąsiadujące osiedla.



Nie tylko w Niemczech miałem swoje szczęśliwe dni. Pewnego razu dostałem, ot tak znienacka, od mojej "amerykańskiej" siostrzyczki 50 $. Na zasadzie, kup sobie co chcesz. Nie zastanawiałem się długo. Wiem, że normalny człowiek przepuściłby taką kasę na jakiś kretyńsko drogi dezodorant , albo na super modne spodnie w Pewexie. Mnie jednak zawsze było szkoda pieniędzy na pierdoły. Zawsze powtarzam, że gdyby na moim portfelu miał bazować przemysł tekstylny, włókienniczy, odzieżowy czy obuwniczy, to popadłby w ruinę szybciej i głębiej , niż dzisiejsza Grecja. Kiedy muszę, to wydaję te trzy stówy na dżinsy, ale zawsze klucha mi w gardle staje. Zastanawiając  się, z jakiego kruszcu są nici w tych portkach, że muszą one tyle kosztować!?
Wróćmy do powyższego paragonu. Był to 26 dzień października 1990 roku. Wsiadłem do tramwaju i pojechałem do mocno oddalonego od Centrum Poznania "Pewexu", przy ul.Palacza 141. Było tam trochę sprzętu RTV , a także płyt CD. Płyty były schowane w kartonach, z dala od lady (a także z dala od klienta), a na ladzie leżał tylko spis tytułów. Przejrzawszy go od góry do dołu, z lewa na prawo, w końcu podjąłem decyzję i poprosiłem o następujące CD:  QUIREBOYS "A Bit Of What You Fancy", ROGER WATERS "Radio K.A.O.S." oraz MIDNIGHT OIL "Blue Sky Mining". Najpierw trzeba było odwrócić się na pięcie i podejść do kasy. Położyłem tam na tacce 5 dych, pan kasjer wydał mi piątaka, podpisał wypisany wcześniej paragon, trzasnął pieczątkę i mogłem już odebrać moje trzy nowe radości.
Na rewersie tego pewex'owskiego paragonu wydrukowano taki oto tekst: "towary kupione w sklepach Pewexu są przy wywozie za granicę wolne od cła wywozowego, po okazaniu rachunku władzom celnym."



No i ostatnia rzecz na dzisiaj, to paragon z nieistniejącego już od dawna sklepu z płytami, przy ul. Św.Marcin 32. Był to firmowy sklep "Gambit". Firma "Gambit" znana była z wydawania pirackich kaset magnetofonowych, ale w tym właśnie firmowym sklepie, można było kupować także oryginalne CD oraz Video CD. Nośniki Video CD nie przyjęły się zresztą na szerszą skalę, gdyż wkrótce miały je zastąpić płyty DVD. Dla przypomnienia tylko dorzucę, że owe Video CD były rozmiarów płyty winylowej, posiadały takież same duże i efektowne okładki i były bodaj dwustronne do odczytu, czyli podobnie jak LP. Pamiętam, że właśnie kiedyś w berlińskim "WOM"-ie był taki wielki dział z Video CD'ikami, w którym przy pewnej mojej wizycie reklamowano film "Titanic". Gdy ten był nowością. Ale wróćmy do paragonu z Gambitu. Data 12 września 1991 r. Kupiłem tam płytę CD MAGNUM "Goodnight L.A."(bo winyla już miałem - i to z niesamowitego wyjazdu do Berlina, który to wyjazd opiszę w swoim czasie w osobnym felietonie) , za 159.000 zł, czyli po dzisiejszemu 15,90 złotych.

Tyle na dziś. Podczas ewentualnych kolejnych spotkań z papierowymi gadżetami, pojawią się bilety z meczów, a także innych ciekawych imprez rozrywkowych (lecz nie z koncertów rockowych !!!).


Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!, tylko z płyt)

nawiedzonestudio.boo.pl

czwartek, 9 lutego 2012

Pocztówek dźwiękowych ciąg dalszy i ostatni

Wczoraj napisałem o nagrywaniu pocztówek dźwiękowych w D.T."Okrąglak", a dzisiaj z kolei, chciałbym pokazać fotki kilkunastu wydanych w latach 70-tych, przez Krajową Agencję Wydawniczą "Tonpress". Na zdjęciach przedstawiam tylko okładki tychże płyt (one same, tj.pocztówki, siedzą w środku opakowań). Przeważnie na obrazkach owych pocztówek przedstawiano ładne kwiatki w naturalnym ich środowisku, albo w efektownie splecionych bukietach, bądź różnorakie zwierzaczki (najczęściej ładne konie, pieski, kiciaki,...) lub ewentualnie jakieś baśniowe malunki, obrazki, itp...  Tylko na tego typu pocztówkach, można było dostać aktualne przeboje, bowiem nasza kulejąca fonografia szwankowała na całej linii. Niestety, ogromnym felerem  tych wydawnictw, była ich ogólna nędzna jakość. Nie dość, że tworzywo używane do wytłoczenia rowków, było świecącą kartką papieru, to jeszcze nagrania rejestrowano w mono. Ponieważ większość młodych ludzi w tamtym czasie i tak posiadała z reguły kiepski sprzęt, to raczej nikt nie wybrzydzał. Poza tym, można było błysnąć w oczach koleżanek, posiadając komplet tonpressowskich wydawnictw. Było się na czasie, można było z nimi robić niezłe imprezy, i to nie tylko w domu, ale nawet organizować szkolne baliki, na których było się z marszu didżejem. Raz nawet miałem takową przyjemność. Wielokrotnie także różne koleżanki, koniecznie chciały także przyjść do mnie na tzw. herbatkę , by posłuchać najnowszych płyt. Ach, zostawmy te niedyskretne wspomnienia.
Wracając do pocztówek. Pomimo, iż wydawała je legalna państwowa wytwórnia Tonpress, to do dzisiaj krążą mity o oficjalnym piractwie, jakie wówczas u nas panowało, właśnie za ich sprawą. Oczywiście, mówiąc wciąż i tylko o samych pocztówkach. Nie wiem jaka jest prawda. Nie widziałem umów licencyjnych, bądź ich braku, to nie oceniam, nie wypowiadam się.  Zdziwiłbym się mimo wszystko, gdyby te jakościowe gnioty, licencję posiadały.  Zresztą, poza ZSRR i Polską, nikt chyba na świecie nie wydawał nagrań w takiej formie.
Dzisiaj w dobie najwyższej jakości analogowej lub cyfrowej, takie pocztówki to istny śmiech na sali, jednak wówczas był to cały muzyczny świat. W sensie dostępu do najświeższych przebojów w tym naszym kraju, mlekiem i miodem płynącym .
Na zdjęciach przedstawiam tylko wybrane płytki. Te, które wydaje mi się, że najbardziej wówczas lubiłem.

Na zdjęciu po lewej, widocznych jest siedem pocztówek. I tak,
BONEY M. "No Woman No Cry",
BEE GEES "Tragedy",
BEE GEES "Too Much Heaven",
DRUPI "Piccola E Fragile",
UMBERTO TOZZI "Ti Amo",
DRUPI "Piero Va",
JEAN FRANCOIS MORRIS "28*W Cieniu"

Już nie pamiętam, którą z tych piosenek najbardziej wówczas lubiłem. Pamiętam jednak, że piosenkę "28 stopni w cieniu" katowałem na okrągło. Była ona zresztą u nas wielkim przebojem. Nie posiadam jej niestety na CD. Wiele lat temu wydano w Polsce nawet całą płytę J.F.Morrisa. Trzymałem ją nawet w rękach, ale nie czułem w tym dniu potrzeby jej kupna. A dziś troche żałuję. Posłuchałbym sobie, choćby tylko tej jednej piosenki, z którą to nie miałem przyjemności od tamtych lat.

Tutaj widzimy zestaw czterech pocztówek Boney M.
Są to: "King Of The Road"/"Painter Man", El Lute", "Gotta Go Home", "Hooray! Hooray It's A Holi-Holiday".
Uwielbiałem ich kiedyś, a dziś ze wstydem przyznaję, że kompletnie nie potrafię już tego słuchać. Niemal wszystko z lat dziecięcych lubię po dziś dzień, a Boney M jakoś nie. Nawet z czystych względów sentymentalnych nie kupiłem sobie żadnego ich CD, choć pięknie wydano im reedycje albumów, i zremasteryzowano. A jako młodziak dałbym się pokroić za pierwsze cztery dzieła Bobby'ego Farrela i spółki. No i Franka Fariana, w rzeczy samej. A także tej całej gigantomanii z Hansa International. Pamiętam jak zarzynałem płyty "Nightflight To Venus" oraz "Oceans Of Fantasy". Znałem to na pamięć. A dzisiaj.... Szkoda!


A na tym zdjęciu znajduje się kilka moich pereł z tamtych lat. Szczególnie JOE DASSIN i jego "L'ete Indien" (czyli "Babie Lato). Ciekawe czy ta płytka jeszcze coś potrafi, bo zdaje się, że zakatowałem ją na amen. No, ale piosenka jest przecudna. Jeśli ktoś jej nie lubi, to niech mi lepiej o tym nie mówi, bo na pojedynek wezwę.
Kolejną piosenką, słuchaną tylko nieco mniej, była "Chanson D'Amour" żeńsko-męskiego kwartetu MANHATTAN TRANSFER.
BLONDIE i "Sunday Girl", także lubiłem, ale kochałem się przede wszystkim w ich "Heart Of Glass".  DEMIS ROUSSOS, i pocztówka z dwoma piosenkami, "Midnight Is The Time" oraz z przecudowną "My Friend The Wind". Wiem, że dla fanów rocka to wiocha, ale ja w nosie mam te ich wieczne przycinki względem tego Wielkiego Greka. Wielkiego, dosłownie i w przenośni.  ABBA, wiadomo, najlepszy kwartet pop wszech czasów. Czy się to komuś podoba czy nie. Dwie piosenki na tej płytce, a mianowicie "Thank You For The Music" oraz "The Name Of The Game". Obie pochodzą z genialnej płyty "The Album", ale wielkim hitem była ta pierwsza. Tak przy okazji, to jedna z najwspanialszych piosenek tego świata.
Na koniec pozostawiłem sobie pocztówkę tajemniczego osobnika , podpisanego tutaj jako D.MIRROR w piosence "I Remember Elvis Presley". Nie wiem jakie wrażenie wywarłaby na mnie dzisiaj, ale mogę uczciwie napisać, ze wówczas była dla mnie najwspanialszym skarbem. To także jedna z tych zamęczonych i zarżniętych płyt. Piosenka ta była hołdem dla Elvisa Presleya, a do tego pamiętam, że owy D.MIRROR zaśpiewał ją głosem zbliżonym do Króla R'n'Rolla, no i sama piosenka była jakby mocno utrzymana w klimacie jego twórczości. Zupełnie nie znam losów D.Mirrora. Nie wiem czy był to tylko utwór epizodyczny, czy cokolwiek innego. Chcialbym poznać jego imię, ewentualną twórczość, a także spróbować przegrać tę piosenkę na CD i zagrać w Nawiedzonym Studio.
Na tym kończę pocztówkowe snucie wspomnień. Przepraszam ewentualnie wynudzonych, aczkolwiek pozdrawiam zarówno ich, jak i tych zainteresowanych tematem.


Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!, tylko z płyt)

nawiedzonestudio.boo.pl

środa, 8 lutego 2012

Pocztówki dźwiękowe na życzenie

Były takie czasy, w których można było sobie nagrać na życzenie płytę gramofonową (choć nie winylową!). I proszę sobie wyobrazić, że działo się tak w dekadzie Gierkowskiej. W Poznaniu taki punkt mieścił się w Domu Towarowym "Okrąglak", który obecnie remontowany, niebawem ma powrócić do dawnej świetności, a w latach 70-tych (i nie tylko) był jednym z najważniejszych centrów handlowych Poznania, obok Domów Towarowych przy dzisiejszym Św.Marcinie, a dawniej Armii Czerwonej. Na III piętrze, mieścił się dział obuwniczy, bodaj na I-szym lub II-gim był dział z ceramiką i szkłem. Na piętro VIII-me , czyli na ostatnie tzw. handlowe, zapraszano tylko gości dewizowych do dużego "Pewexu". Poza tym, na pozostałych piętrach sprzedawano odzież, materiały, artykuły szkolne, zabawki i wiele innych "atrakcji". Z kolei, na samym parterze, sporo rzucało się w oczy punktów usługowych, typu dorabianie kluczy, napełnianie zapalniczek, naprawa obuwia, itp... I właśnie jednym z takich punktów usługowych było nagrywanie pocztówek dźwiękowych. Polegało to na tym, że siedziała tam taka pani (pamiętam, że blondynka w średnim wieku, granatowym fartuchu, będąca  nie do końca szczupłą osobą - co wcale nie uchodzi za wadę, bowiem nie działają na mnie wszelkiej maści "szczypiory"!!!) , w niewielkim oszklonym kantorku, takim dla góra dwóch klientów, i miała w swoim zasięgu następujący sprzęt: nagrywarkę do płyt winylowych, stertę jednolitych brązowych pocztówek, przyciętych równiutko, o niewielkich rozmiarach, a także magnetofon szpulowy, z którego przegrywała ta pani wymarzone przez klientów piosenki na te małe karteczki, czytaj: późniejsze płyty. Małe do tego stopnia, iż mogła się tam pomieścić tylko jedna piosenka. Nie bywałem tam częstym gościem, ale kilka razy zamówiłem na raz po kilka piosenek. Wolałem jednak pocztówki kolorowe, które niby legalnie u nas wydawała oficyna Tonpress. No, a że nie wszystko udało się zdobyć na katalogowych płytach, to ratowałem się tymi "szaraczkami"w owym Okrąglaku. Pani miała na ladzie spis wszystkiego co można zamówić, więc co rusz ktoś tam palcem wskazywał i mówił: "to! - poproszę". Pani nakładała na tłoczarkę pustą pocztówkę, po czym nastawiała ramię z igłą tłoczącą, wyszukiwała piosenki na szpulowcu, i kiedy wszystko już było przygotowane i zapięte na ostatni guzik, uruchamiała oba sprzęty jednocześnie. Po kilku minutach, płytkę kładła na ladzie, dodając "10 zł poproszę". I miało się już od tej pory swój ulubiony hit, którego w sklepach z płytami, na próżno było szukać. Można było także wykonać sobie usługę ekstra. Kilka razy byłem nawet tego świadkiem. Otóż, możliwe było nagranie swego głosu na taką płytkę. Ludzie najczęściej wykorzystywali to do nagrywania dedykacji. I tak dla przykładu , Pan Ziutek mówił: "kochana Ciociu, z okazji twoich 50 urodzin, wszystkiego naj naj naj...!". Kiedyś chciałem coś takiego zrobić dla moich bliskich, ale nie miałem odwagi. Jako 12,5-latek po prostu się wstydziłem, a ponadto uważałem, że to idiotyczne nagrywać swój głos przed super piosenką. Wkurzałaby mnie już sama myśl, że później będę musiał przed każdym jej odtworzeniem, słuchać swego głosu, bądź na przykład  zapamiętać miejsce, w którym należy położyć igłę, by pominąć ten "idiotyczny" dla mnie fragment. Bowiem wychodziłem również z założenia, że i tak podarowanej przeze mnie piosenki, nie będzie słuchać na co dzień, osoba nią faktycznie obdarowana, lecz ja!  Dzisiaj żałuję, że tego nie uczyniłem. Byłoby się zapewne z czego pośmiać.
 Nagrałem tych pocztówek kilkadziesiąt. I chyba wszystkie je mam po dziś dzień, gdzieś tam głęboko w szafie, z napisem "archiwalia z lat młodości". Wczoraj szukając pewnego czasopisma z 1985 roku, z którego potrzebowałem pewnego cytatu do najbliższej audycji, nawinęły mi się dwie takie płytki. Fotki zamieszczam obok i powyżej. Na rewersach widoczne moje pismo z tamtych lat. Przypomnę, liczyłem sobie zaledwie 12 i pół wiosen. Nie wiedziałem jeszcze, że Bonny M należy pisać Boney M., a także, że piosenka "Dary Q" naprawdę nazywała się "Daddy Cool". Na szczęście, odnotowałem datę zarejestrowania tej pocztówki (już wtedy byłem kronikarzem!!!), dopisując "Dzień Nagrania 10.III.1978r." Obok jest pocztówka z nagranym zespołem Smokie. Nie zapisałem tytułu utworu, bowiem najprawdopodobniej nie znałem jego tytułu. Na dzisiejszym sprzęcie nie jestem nawet już w stanie sprawdzić zawartości tej płytki, bowiem ramię gramofonu nie dochodzi do tego wąskiego obwodu, wyłączając się automatycznie na chwilę przed rozpoczęciem piosenki.
Pozostają zatem po tamtych czasach gadżety, opowieści i moc wspomnień.
Dziękuję za uwagę.


Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!, tylko z płyt)

nawiedzonestudio.boo.pl

wtorek, 7 lutego 2012

YES - "In The Present - Live From Lyon" - (2011) -

 YES - "In The Present - Live From Lyon" - (FRONTIERS RECORDS) -  ***

Ten 2-płytowy i koncertowy zarazem album, ukazał się już po ostatnim studyjnym dziele Yes , "Fly From Here". Jednak zawiera materiał o blisko dwa lata wcześniejszy. W tym czasie pewnym było, iż  Jon Anderson nie będzie kontynuować współpracy ze swoimi dawnymi kolegami (choć podobno bardzo chciał), a na jego miejscu już od nieco ponad roku za mikrofonem spełniał się kanadyjski wokalista Benoit David, z mało znanej, aczkolwiek bardzo fajnej progresywnej grupy Mystery. Trasa koncertowa, z jaką wówczas Yes przemierzyło świat, dotarła także do Polski, a jej celem była promocja nowego składu, a konkretnie właśnie nowego wokalisty. Zakończyła się ona ponoć sukcesem, a zatem publika zaakceptowała nowy głos, w tej wydawać by się mogło, nienaruszalnej machinie. Nie powinno nas to jednak dziwić. Yes wystawił już swoich fanów na taką próbę w 1980 roku, serwując album "Drama", na którym głównym wokalistą był Trevor Horn, będący przecież na co dzień producentem. Notabene, także i przecież ostatniego dzieła "Fly From Here".
"In The Present - Live From Lyon", już sam tytuł zdradza, w jakim francuskim mieście odbyło się to przedstawienie, które zarejestrowano w pierwszym dniu grudnia 2009 roku.
Od razu na samym początku, należy uczciwie postawić sprawę, że jest to wydawnictwo dla najzagorzalszych fanów grupy, wykazujących się także sporą tolerancją. Bezgranicznym fanom Jona Andersona odradzam "In The Present" z całą stanowczością, bowiem ci, na każdym kroku będą czepiać się biednego i niezwykle starającego się B.Davida, który robi może. Niestety, chyba aż nazbyt bardzo. Bycie drugim Andersonem jest niemożliwe - to raz, a dwa, jaki to ma sens? Myślę, że Benoit David zrozumiał to wkrótce, bowiem na studyjnym "Fly From Here" śpiewa już po swojemu, bez tych usilnych zapędów w górne rejestry skali swego wielkiego poprzednika.  I najogólniej rzecz ujmując, to mój jedyny zarzut wobec niego, albowiem całego koncertu słucha się bardzo przyjemnie. Nie jest to rzecz na miarę wielkiego trzypłytowca "Yessongs" (1973), ale poziomem na pewno nie odstaje od wielu późniejszych wydawnictw zespołowych, których paradoksalnie przecież, aż tak wiele nie ma.
Skład Squire-Howe-White-David-Wakeman (ale Oliver, a nie Rick) czaruje swą dawną magią baśniowego rocka. Yes, pomimo ciągłych personalnych roszad, nie traci na mocy, i nie szkodzą mu upływające lata i zmieniające się mody. Wielkie brawa należą się Oliverowi Wakemanowi, za wytworzone archaiczne brzmienie instrumentów klawiszowych, mocno osadzonych w konwencji lat 70-tych. Dzięki temu, również gitara Howe'a i bas Squire'a, na tym tle, wypadają jakby jeszcze efektowniej. Dlatego, moim zdaniem, zupełnie niepotrzebnie grupa sięgnęła tutaj po "Owner Of A Lonely Heart". To bardzo dobry utwór (choć przez wielu znienawidzony), lecz zupełnie nie pasujący do klimatu tego koncertu. Troszkę niepotrzebnie wybija z nastroju, pomiędzy uduchowioną aurą "Siberian Khatru", "Onward"czy "And You And I" a następującymi nieco później kompozycjami jak: "South Side Of The Sky", "Heart Of The Sunrise", "Roundabout" czy "Starship Trooper". Nie dzieją się tutaj żadne rzeczy niezwykłe czy nad wyraz czarujące. To po prostu dobry koncert Yes. Z kilkunastoma klasykami, uwielbianymi przez niemal każdego fana Yes. Trzeba tylko wyzbyć się ewentualnych uprzedzeń z niesłyszalnego głosu Jona Andersona. Ale i także nie krzywić się na brak w tym zestawie "Close To The Edge", "Time And A Word", "Awaken" czy "The Gates Of Delirium".




Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!, tylko z płyt)

nawiedzonestudio.boo.pl