Kiedy w miniony czwartek, z trzypłytowej składanki przebojów zapodałem w Uspokojeniu Dionne Warwick, kolega realizator od razu chwycił za telefon, wy'google'ował wygodny mu sklep i bez zawahania, siłą spontanu zamówił. Piosenki "Deja Vu" oraz "You Are My Love" wierzę, podziałały nie tylko na niego. Stare, dobre, czarne śpiewanie, choć przecież już nie z czasów retro. Jeden z najwspanialszych głosów pop, a co ważne - repertuar! Bo przecież, można mieć walory, warunki, a nie mieć repertuaru, odpowiednich muzyków, a wtedy wszystko na nic. Kicha, jak te wszystkie voicepolandy.
Cieszą mnie takie reakcje. Jakże miło w trakcie programu od kolegi/realizatora usłyszeć: nie mogę dyżurować na twoich audycjach, potem majątek wydaję na płyty. Wierzę, iż podobne odczucia powielają się nie tylko w moim Poznaniu, wszak Polskie Radio Poznań mocarnym zasięgiem dysponuje.
Ujawnić słabość wobec takiej muzyki, muzyki w ogóle, żaden wstyd. Ale przy tym wszystkim dostrzegam, lubicie Drodzy Państwo dziewczyny. Nie dalej, jak w drodze powrotnej z wczorajszego mego radiowego wystąpienia, Pan Marek nawiązał do jednego z ostatnich wydań Nawiedzonego Studia, i tu pozwolę sobie zacytować: ... fajnie, że może pan używać gramofonu w Nawiedzonym Studio. A piękne okładki płyt, to jest osobne zagadnienie. Jest coś w tym, o czym pisał bądź mówił pan kiedyś: "spojrzałem na cudowną okładkę płyty i już wiedziałem, że muzyka na niej będzie ładna"... - wynika z tego, że tak musiałem powiedzieć - przyp. andy. I dalej, cytując: ...już miałem pisać ze dwa tygodnie temu, bardzo podobały mi się okładki winyli Crystal Gayle i Judy Collins. Piękne kobiety. ... Sami widzicie, wciągacie się w tę grę. I dobrze, albowiem tu nie ma przegranych, nie znajdziemy też niezdrowych, kibolskich emocji.

Wobec powyższych faktów, na dzisiaj Dionne Warwick i jej ogromnie popularny, co równie wyśmienicie sprzedany album
"Heartbreaker". Wytworna dama rozrywki, głos petarda.
Numer tytułowy zna każdy, żadna sztuka więc go wyróżnić, chodzi o to, by nie przegapić całej reszty. Kompozycji, poza paroma od normy odstępstwami, w nuty i liryki ubranymi przez braci Gibb - Barry'ego, Maurice'a i Robina.
Moje pokolenie uwielbiało tę muzykę. I wszyscy mieli. Głównie na taśmach. Wtedy przeważnie nagrywało się całe płyty z radia. O takich, jak ta, w naszych sklepach można było tylko pomarzyć, a rzadko kto miał bogatą ciotkę za Wielką Wodą, na dodatek jeszcze ciotkę kumatą. Na co komu taka, która jedynie przysyłała bombonierki i kartki świąteczne.
Miałem na osiedlu takiego kumpla, który z Dionne Warwick jakoś tak mi się od zawsze kojarzy. Co posłucham
"Heartbreaker" lub
"You Are My Love", od razu w kadr mi wskakuje, a jeszcze bardziej rozpościerają się w mych oczach organizowane u niego prywatki. Darek mu na imię. Lubił facio Dionne, nie tylko zresztą ją, jednak to jej słuchał na tyle często, że mi utkwiło. Lubiliśmy się z Darkiem. A wiedzcie, był to kawał elokwentnego i dobrze ubranego drania. Zawsze lubiłem drani. W dziewczynach zdziry, w chłopakach wszelakich apaszy. I Darek właśnie taki był. Trzymał mnie u swego boku, lubił, chronił, dobrym słowem otaczał, a tych, którzy po prostu z jakiś przyczyn nie widzieli mu się, walił w mordę. Takie imprezy, jakie u niego, wszyscy inni bez szans. Kapitalne. Bywało kolorowo, na ile trzeba kulturalnie, w muzyce głośno i zawsze w granicach przyzwoitości. Nigdy nie przeginaliśmy, by tylko u drzwi nie stanął jakiś miś kolabor. Miś, jak miś, ale gdyby czasem odważył się kto inny, nie byłoby wesoło. Darek nie wahałby się długo, obiłby mordę jednemu i drugiemu. Niesamowite, albowiem chudzinką był. Żadnej klaty, muskulatury... Za to miał w sobie zwinność węża, prędkość geparda i nie wiem, skąd, siłę tytana. Zanim jaki mięśniak wyciągnął łapska z kieszeni, już leżał na betonie i błagał o litość. Nie warto było prowokować, jakkolwiek z Darkiem się konfliktować. To też i ja nie miałem zamiaru. Był też moment na osiedlu, kiedy uznawano nas za papużki nierozłączki i palcami wytykano, że jak ci dwaj urządzą prywatkę, to majty opadają. Niezwykłe więc, że nasza przyjaźń zakończyła się wkrótce po jego ślubie, na którym zresztą świadkowałem. Czasy były takie, że chłopak naprawdę z miłości, nie żadnej wpadki, ożenił się jeszcze przed dwudziestką.
Powołując się na inne karty historii, Darek mieszkał ładnie, jego rodzice bez wątpienia gust mieli, chociaż forsy tyle o ile. Co ważne, lubili w weekendy wybywać, tak więc chata wolna, oj będzie bal. A że Darek, na co dzień dobrze się ubierał i psikał wodami z Pewexu, dziewczyny lgnęły, jak pszczoły do ula, i nie było problemu z repertuarem płci pięknej. Zawsze zastanawiało mnie, co one w nim widziały. Facet raczej średnio przystojny, a branie miał, jak Kalibabka.
Układało mi się z nim obcowanie, dzięki powyższym okolicznościom, na wszelakich imprezach dziewuszki najlepiej wyselekcjonowane, miłe w balladkach i przygotowywaniu kanapek. My jedynie z Darkiem każdej soboty obowiązkowo zasuwaliśmy na Jeżycki po stosowne warzywa, by na ławie nie tylko smacznie, ale również zdrowo.
Dajcie wiarę, w tym wszystkim Dionne Warwick dodawała niepowtarzalnego nastroju. Przyciemnione wnętrza, trochę dyskotekowych lampek, a w tle jej muza z Finezji. Takiego stereo kaseciaka, ówczesnego marzenia niejednego. I wiecie co, tęsknie do tamtych chwil. Jak do mało czego. Do domówek (
jejciu, co za określenie! - paw), niekiedy takich wieczoro-nocy w dystynkcji Bryana Ferry'ego. Bez cienia przesady. Oczywiście z jednym wyjątkiem - bez garniturów. Wszak, nie od dziś wiadomo, garnitury dobre są jedynie dla tych, którzy nie wiedzą jak się ubrać.
Kręci się więc Dionne Warwick. Dla przywołania dawnego nastroju, kręci z winylu. On wciąż nieźle gra. Ale winyl, jak winyl, przede wszystkim, cóż za piosenki! Po upływie czterech dekad, nadal wyśmienite.
Rozmarzyłem się. Być może niepotrzebnie.
andy
"USPOKOJENIE WIECZORNE"
w każdy poniedziałek od 22.07 do 23.00
na 100,9 FM Poznań (Polskie Radio Poznań) lub radiopoznan.fm
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań (Radio Afera) lub afera.com.pl