środa, 2 stycznia 2013

niezobowiązujący wstępniak noworoczny A.D. 2013

Słowo wstępne do Nowego Roku długie być nie powinno, by nie popaść w banał. Zresztą, com miał z siebie do wylania, wylałem w Sylwestrowym Nawiedzonym, a dzisiaj tylko dodam, iż pragnę Nowego Roku miłego, mądrego i ciepłego. I zarówno oczekuję tego nie tylko od pogodowej aury, ale przede wszystkim od ludzi. Dając przy tym od siebie pełną gwarancję, że na każde dobre słowo czy uczynek, odpowiem tym samym, lecz na każdą głupotę czy chamstwo, przyłożę z podwójnym doładowaniem. Ot taka ma natura. Mam zamiar gromadzić wokół siebie tylko ludzi dobrych. Reszta na drzewo. I muszę się w tym miejscu pochwalić odnoszeniem sukcesów w tejże dziedzinie.

Wraz z Nowym Rokiem przybywa mi jednak jakaś tam kolejna garść zmarszczek, siwych włosów, a także i kłopotów. Życie lubi dawać w kość, co zauważam nie tylko po chylącym się ku upadkowi morale, ale i po coraz mniejszej pojemności swej głowy, względem przechylonej równie mocno butelce z zawartością złocistej whisky. Z przerażeniem wczoraj doświadczyłem, że coraz mniej mogę. I wcale bynajmniej nie, że się jakąś hańbiącą menzurką upijam, a raczej, że będąc bezczelnie trzeźwym nie potrafię już niestety więcej w siebie wlać. Podobno trening czyni mistrza. No właśnie, a ja ostatnio dużo takowych zajęć opuściłem. Zatem, zamiast cieszyć się z niebycia uzależnionym, czuję się bardziej tym faktem zaniepokojony. Bo to niestety oznacza starość. Człowiek pragnie ,a już nie może.
Podobny taki cios poczułem w początkowych okolicach dekady 90's. A dotyczył on gry w nogę. Okazało się w pewnej chwili , że na polu wyobraźni wciąż rządziłem z futbolówką , lecz serce nie miało tak wielkiej ochoty by pompować.
Z kolei jako młody człowiek, bałem się co to będzie , gdy przestanę lubić pewnego dnia gitarowe łojenie. Nie mogłem wyobrazić sobie, że będę upajać się Beethovenem, czy skądinąd lubianym zawsze Mozartem, zamiast dla przykładu Parplami, Łajtsnejkami, Cepelinami lub Meidenami. Na szczęście do tego etapu jeszcze nie doszedłem (i oby nigdy!). Wciąż uwielbiam wielkokłaków i strzępiasów, i dobrze się czuję w takowym towarzystwie, podczas gdy bardzo nieswojo poruszam się wśród napuszonych melomanów z przypiętym do klapy wersalem.
Także, jako życzenie na Nowy Rok, poza dobrym zdrowiem, którego mocno potrzebuję, życzę sobie przynajmniej constansu w tejże materii. Co prawda lepsza byłaby na dobrą sprawę jakaś progresja, ale boję się ostatnio używać tego słowa, gdyż w muzyce nabiera ono znaczenia pejoratywnego.

Wczorajszym popołudniem na TVP Kultura, poleciał świetny dokument w reżyserii Clinta Eastwooda - z cyklu "Historia bluesa". Kapitalne opowieści, historie, anegdoty,... Clint wyspowiadał Dr.Johna, Raya Charlesa, i kilku innych... Nie tylko znakomicie się słuchało wypowiadanych słów, ale przede wszystkim muzyki. Muzyki jakiej na co dzień nie słucham, a jednak wczoraj wydała mi się jakoś bardzo bliska. Co zaowocowało zresztą dzisiejszym sięgnięciem na płytową półkę po nagrania Raya Charlesa czy Fatsa Domino.
Oczywiście, aby tradycji stało się zadość, filmu nie nagrałem. Żałuję! Mam nadzieję, że "tiwi" go kiedyś powtórzy, albo że ktoś z Was już owo nagranie uczynił. Koniec końców, ubiegłoroczną emisję kapitalnego występu Vladimira Cosmy, udało mi się zdobyć właśnie dzięki jednemu z Was (życzliwemu Anonimowemu) - co dało radochę trudną do opisania.
Jaki z tego wniosek, otóż telewizja lubi płatać pozytywne figle w repertuarze sylwestrowo-noworocznym. Pod warunkiem, że się nastawia właściwe kanały. Bo na tych "muzycznych" stacjach, prawdziwej muzyki tyle co kot napłakał. O czym przekonałem się choćby i wczoraj, "bawiąc" się w gronie moich znajomych. Najgorsze jest to, że w tym temacie z reguły nie zabieram gremialnego głosu, bo spada na mnie od razu gradowisko "ciepłych" słów, o tym, że jak to ja się znam na muzyce, no i że w ogóle o co mi znowu chodzi. No bo wytłumaczcie mi Moi Drodzy, jak to jest, a niemało mam przecież płyt, że z tych moich, to prawie niczego nie gra telewizja czy radio w taką Sylwestrową Noc. A jak zapewne zauważyliście w ostatnich dwóch godzinach, notabene ostatniego wydania Nawiedzonego Studia, że jednak "kilkoma" wesołymi płytkami Wasz Nawiedzony dysponuje.

Poza tym, czytam sobie właśnie fajną książkę "Jak zostałem premierem" - Roberta Górskiego w rozmowie z Mariuszem Cieślikiem, i bawi mnie ona należycie. To podchoinkowy prezent od żonci, która wie co tygrysy lubią najbardziej. Gdyby większość ludzi miała podobne poczucie humoru do książkowego jego bohatera, nie byłoby tak wielu złych emocji.
Ja z kolei podarowałem mojej żoneczce najnowszą powieść Katarzyny Grocholi, gdyż Ona ją bardzo lubi. A czy ja lubię, to nawet nie wiem. Niestety powieści nie czytuję wcale.  Odkąd pamiętam, nigdy nie lubiłem. Nudzą mnie. Nawet te obsypane niezliczoną ilością literackich, bądź filmowych nagród. Z natury jestem dokumentalistą i nic na to nie poradzę. Nic również nie poradzę na to, iż w ostatnich dwudziestu latach, obejrzałem w całości może ze dwadzieścia, a może ze trzydzieści amerykańskich produkcji fabularnych. Wyjątkiem kino europejskie. Dlatego rzadko ruszają mnie te wszystkie holywoodzkie hity, czy tym podobne. Skoro rozbujałem ten wątek, to przyznam się jeszcze do czegoś. Otóż, częstokroć nie wiem nawet jak wyglądają ci wszyscy elitarni aktorzy. Przez co nazwiska wielkich gwiazd także nie robią na mnie jakiegoś szczególnego wrażenia. Ponieważ nawet znając czasem ich twarze z bilboardów czy plakatów, a nazwiska gdzieś ze słyszenia, bądź z przeczytania, to w 95% przypadków nie potrafię należycie zestawić tych dwóch rzeczy razem ze sobą. Przykładem niech będzie to, że dopiero rok czy dwa lata temu, dowiedziałem się jak wygląda Angelina Jolie. I byłem bardzo zaskoczony, że to właśnie ta i ona. Widziałem już co prawda tę kobietę kilka razy wcześniej, ale nie zdawałem sobie sprawy, że to właśnie na jej widok samcza część populacji wzdycha ku niebiosom. Przykładów mógłbym tu i teraz mnożyć i mnożyć, ale zaoszczędzę sobie dalszego pośmiewiska. Kino fabularne bawiło mnie należycie w czasach młodzieńczych, przez co zatrzymałem się na twardzielach w rodzaju Harrisona Forda czy Rogera Moore'a, lub pięknościach typu: Jessica Lange, czy moja absolutna faworytka Julia Roberts.

Znowu się rozpisałem nie na temat, a miał być tylko króciutki noworoczny wstępniak.
Znikam zatem, życząc Wam Kochani Zdrowia i Miłości na Nowy Rok. Celowo pomijając słowo "pieniędzy", bo choć to gadżet potrzebny, to ze zdrowymi emocjami jakoś mi się nie kojarzy. Jeśli jednak mam komuś życzyć także dużo pieniędzy, to życzę!



Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!)

nawiedzonestudio.boo.pl