niedziela, 6 stycznia 2013

PŁYTA ROKU 2012 - Mój Top 20

Dookoła niemal wszyscy narzekają na kiepski miniony rok, a mnie serce krwawiło podczas wyrzucania za burtę fajnych płyt, na które musiało na mojej liście zabraknąć miejsca. Skoro postanowiłem opublikować swoje Top 20, to siłą ducha może być tam tylko dwadzieścia płyt, a nie czterdzieści lub więcej. Nie miałbym zresztą większego problemu z wyborem kolejnych fajnych (no, już może nieco słabszych) dwudziestu. Jednak wówczas listy nie byłoby końca.
Proszę moje podsumowanie potraktować jako rodzaj zabawy i nie przejmować się zbytnio kolejnością, szczególnie po pierwszych pięciu tytułach, gdyż nie ma ona później większego znaczenia. To co dzisiaj jest na przykład na pozycji ósmej, za miesiąc mogłoby pojawić się o siedem oczek niżej, a płyta z tamtej lokaty wskoczyć na miejsce tamtej. I tak dalej, i tak dalej... Prawda jest taka, że wszystkie albumy z ostatnich dwunastu miesięcy są bardzo świeże i tak naprawdę to dopiero późniejszy czas zweryfikuje ich wartość.
Siedziałem nad kartką i dopisywałem płyty jakie przychodziły mi do głowy, a później jeszcze sprawdzałem czy czegoś nie przegapiłem, nie zapomniałem,..., aż w końcu ponownie wziąłem ją i zacząłem skreślać, a jeszcze później zestawiać - co wyżej, a co nie. Co mi z tego wyszło można obejrzeć poniżej.
Przepraszam, że w moim zestawieniu zabrakło kilku, a być może i wielu płyt, na które liczyliście, gdyż Wam  podobają się szczególnie. Cóż..., już tak to jest, że każdy z nas posiada własne typy, i czego jestem absolutnie pewien - każdy jest przekonany, że to właśnie on ma najlepszy gust, i zestawił najlepszy Top z możliwych.
A zatem:

1.  MAGNUM - "On The 13th Day" - Absolutne zaskoczenie. Grupa wydaje się znana od zawsze, a co za tym idzie, przewidywalna do bólu. A jednak po ostatniej serii płyt, zazwyczaj niezłych lub co najwyżej bardzo dobrych - jak "Princess Alice And The Broken Arrow", udało się magnumom ponownie wspiąć na najwyższy górski szczyt. Na taki, na jakim wbijali flagę w latach 80-tych - latach złotych dla twórczości i sukcesów grupy. Album "On The 13th Day", zachwyca pod każdym względem. Jest przejmujący, pełen napięcia i emocji, wspaniale skomponowany i zagrany, a co istotne usłany bardzo mądrymi tekstami, które powstały na podstawie doświadczeń ludzi, którzy wiele widzieli i przeżyli. To takie mądrości , które warto chłonąć wraz z pięknymi melodiami, jakich na tejże płycie jest bez liku.

2.  SUNSTORM - "Emotional Fire" - Melodyjny hard rock jakiego wiele powstaje każdego roku. I tu jest haczyk, bo jeśli ktoś nie posłucha tej płyty, a zda się jedynie na jakąś mętną internetową recenzję kogoś kto ściągnął tę muzykę jakimś obrzydliwym torrentem, i po jednym przesłuchaniu bezczelnie wziął się do beznamiętnego "recenzowania", to najlepiej od razu proponuję odpuścić ten temat. Każdy kto jednak uczciwie wczuje się w atmosferę przedstawionych tu hard rockowo-popowych piosenek, od razu wyczuje, że to płyta wyjątkowo barwna i piękna. Z kilkoma coverami i całą resztą własnego repertuaru. Świetny , jakże uroczo odmieniony (efektowna produkcja) głos Joe Lynn Turnera - byłego wokalisty m.in. Rainbow czy Deep Purple

3.  ASIA - "XXX"- po kapitalnym debiucie z 1982 roku, nigdy później ta supergrupa złożona z muzyków  m.in: Yes, King Crimson, ELP, UK,... , nie nagrała podobnej płyty, która choćby na centymetr mogła zbliżyć się do multiplatynowego debiutu. Do dzisiaj. Bo choć o podboju kosmosu już nie ma mowy, to artystyczne piękno i wiara we własną twórczość zwyciężyła. Trudno nie dostrzec swoistego uroku w choćby takich kompozycjach jak: "Ghost Of A Chance", "Reno (Silver And Gold)" czy "Al Gatto Nero".

4.  JOE BONAMASSA - "Driving Towards The Daylight" - fenomenalne połączenie rocka, country, bluesa i lekkości kompozytorsko-aranżacyjnej, co potrafi dzisiaj tylko ten znakomity gitarzysta, choć przeciętny, a jednak o miłym głosie wokalista. Utwory własne i cudze, a także kilku wybornych gości, to wszystko zaowocowało wspaniałą sesją, w jakiej do tej pory muzyk nie uczestniczył, i może dlatego nagrał płytę tak wspaniałą, że poziomem dzisiaj niewielu dostępną.

5.  JOE WALSH - "Analog Man" - muzyk Eagles w towarzystwie wielu zaproszonych gości, z których najważniejszym wydaje się być Jeff Lynne (lider ELO), gdyż to on właśnie pokierował brzmieniem i charakterem dzieła - pierwszego od dwóch dekad, jakie Walsh na solowym polu postanowił nagrać. Poza kapitalnymi kompozycjami fajnie słucha się nieco zabrudzonego, "brzydkiego" i zamglonego głosu lidera z "Analog Man".

6.  EUROPE - "Bag Of Bones" - płyta kopniak dla tych co twierdzą, że Europe to tylko "The Final Countdown". Panowie z tego niegdyś "słodko-metalowego" (notabene świetnego!) zespołu wydali bardzo rockową płytę, w dosłownym słowa tego znaczeniu. Z dużą dozą bluesa i zadzioru. Wśród gości pojawił się nawet na chwilę Joe Bonamassa, ale tym razem nie on jest tu najważniejszą postacią

7.  TOM JONES - "Spirit In The Room" - potrzebny był temu mikrofonowemu weteranowi ktoś taki jak Ethan Johns. Człowiek, który idealnie wyczuł intencje T. Jonesa do wyeksponowania wciąż silnego głosu, w połączeniu z dobrymi kompozycjami (głównie cudzego autorstwa), a ponadto młodego ucha producenckiego skażonego alternatywnym myśleniem. Efekt znakomity. Posłuchajcie interpretacji klasyków Leonarda Cohena czy Richarda i Lindy Thompsonów, przedwojennego dzieła Richarda Willie Johnsona, czy współczesnych dzieł "legend-twórców", takich jak: Bob Dylan, Tom Waits , bądź Paul Simon. Płyta lepsza od udanej poprzedniczki "Praise & Blame", ale wymagająca od słuchacza swoistego zaangażowania, a nie tylko szybkiego chwytania łatwych melodii

8.  ULTRAVOX - "Brilliant" - czarujący powrót legendy new romantic w swym najsłynniejszym i najmocniejszym składzie. Niewiarygodna niespodzianka. Podczas gdy nie wszystkim dinozaurom syntezatorowego popu wychodzą współczesne wysiłki na dobre (vide Human League, OMD czy Blancmange), to Ultravox nagrali płytę jakby zupełnie nic się nie zmieniło od czasów połowy dekady 80's.

9.  KEANE - "Strangeland" - niech mają po nosie wszyscy wątpiący w tę na pół pop, na pół rock grupę, której to po kapitalnym debiucie "Hopes & Fears" zarzucano później już tylko wtórność i pretensjonalność. Na pewno "Strangeland" nie jest pozycją odkrywczą, ale czy zawsze w nowościach trzeba się dopatrywać samych nowinek? To kolekcja smakowitych piosenek, podanych z młodzieńczą energią i polotem, a jednak słucha się tego jakby kompozycjami zajmowali się wytrawni aranżerzy po sukcesach z kilku dekad.

10. JADIS - "See Right Through You" - nic wielkiego. Wszystko już w tej muzyce zostało dawno powiedziane, a samo Jadis wydają się pierwszymi dwoma albumami sprzed dwóch dekad załatwili już także wszystko. A jednak sześcioletnia przerwa dobrze zrobiła G.Chandlerowi i jego kolegom, gdyż najnowsze dzieło kołysze subtelnością, wrażliwością, romantyzmem, i jeszcze kilkoma innymi wartościami tak ciężko dostępnymi we współczesnym świecie

11. JIMI JAMISON - "Never Too Late" - to tylko pop-rockowe piosenki, ale za to jak wykonane, i jak zaśpiewane! Wokalista Survivor wziął się za współpracę z młodym Skandynawem Erikiem Martenssonem (m.in. z grupy Eclipse), i wspólnie nagrali takie numery, że przysłowiowo portki spadają

12. LITA FORD - "Living Like A Runaway" - legenda żeńskiego hard'n'heavy w kapitalnej formie i brawurowym repertuarze, choć nie pozbawionym także lirycznego tonu. Kobieta to co prawda już dziś solidnie doświadczona, żona, matka, a jednak w skórze, ćwiekach i gitarą pełną błyskotliwych fajerwerków. I o to chodzi!

13. DEMON - "Unbroken" - niespodzianka! Ten niedoceniany zespół wywodzący się z nurtu NWOBHM, w ostatnich latach nagrywał niezwykle rzadko, a jak już, to nie zawsze to na co czekały wygłodzone uszy. Dzięki "Unbroken" Demon udowodnili, że poszukiwanie dziwnych brzmień i pokręconych melodii, nie pasuje do nich, zupełnie jak garnitur do r'n'rollowego usposobienia.

14. LANA LANE - "El Dorado Hotel" - być  może cały album nie powala aż tak jak kilka wcześniejszych dzieł, jednak przynajmniej połowa repertuaru z "El Dorado Hotel" jest tak niesamowicie porywająca, że nie mogłem się oprzeć w umieszczeniu tej płyty w swoim zestawieniu.

15. LUCA TURILLI'S RHAPSODY - "Ascending To Infinity" - to najczystsze dawne Rhapsody, tyle że w innym składzie, choć przecież głównym sprawcą tegoż dzieła jest dawny lider działającego równolegle drugiego w obozie Rhapsody zespołu o nazwie Rhapsody Of Fire, który to niestety przegrywa w konfrontacji ze swoim dawnym kompanem. Operowa moc głosu Alessandro Contiego mogłaby zawstydzić niejednego przynudzającego tenora, choć Contiemu operowe sceny akurat także nie obce.

16. SOULSAVERS - "The Light The Dead See" - Dave Gahan kojarzy się głównie z Depeche Mode, no bo i z czym miałby się kojarzyć? Po tej płycie już nie trzeba będzie tak myśleć. A ostatnie depeszowe nudziarstwa i ich broniących ortodoksyjnych fanów, postawić można teraz na golasa w szeregu, na muzyczne pośmiewisko. Bo zamiast słuchać krzykliwych "Łrongów" , teraz mamy płytę bardziej gitarową, ale i bardziej zachwycającą. I wcale nie z powodu instrumentarium, a z racji przejmującego tonu dzieła. Smutnego, podniosłego i melancholijnego. A Dave Gahan jeszcze nigdy tak pięknie nie śpiewał. Kto wie czy to nie najpiękniejsza płyta Depeche Mode bez udziału Depeche Mode.

17. THE STRANGLERS - "Giants" - powiem krótko - jest urozmaicenie, wciągająco, a do tego elegancko, pomimo iż wszystko o czym piszę zagrali czterej niegrzeczni niegdyś (a może i dzisiaj także?) panowie

18. JEFF LYNNE - "Long Wave" - pierwszy solo album niekwestionowanego lidera ELO (i do pieca z tym koszmarnym naśladownictwem w stylu ELO Part 2 lub The Orchestra) od ponad dwudziestu lat. Bezczelnie krótki album (ledwie 27 minut), lecz po cóż więcej, skoro wszystko można pięknie opowiedzieć w niespełna pół godziny. A jest to historia napisana z dawnych długich fal radiowych, przy których siedział niegdyś młody Jeff, i słuchał piosenek, które kształtowały jego osobowość, wrażliwość. Po latach spróbował się z niektórymi zmierzyć, aranżując je na typową dla siebie "elektryczną" nutę. Powstała płyta pełna uroku, także do radia, lecz obawiam się, że nie dla tego współczesnego

19. AXEL RUDI PELL - "Circle Of The Oath" - ten dżentelmen gra od lat wciąż to samo i tak samo, zmieniając raz na kilka płyt wokalistę. Choć ten obecny Johnny Gioeli, trzyma się najdłużej. Po kilku ostatnio niezłych, ale i nieco monotonnych płytach, teraz przyszedł czas na zestaw wyjątkowo ciekawy i porywający zarazem.

20. JOE COCKER - "Fire It Up" - o Cockerze napisano już wszystko , więc nie będę się powtarzać za większością nudziarzy, rozpoczynających zawsze elaboraty o Woodstocku i o tej niesamowitej interpretacji "With A Little ...", bo już mnie mdli. Szkoda, że co niektórzy nie zauważyli, iż rok 1969 dawno się już zakończył, a maestro Cocker nagrał od tamtego czasu już kilkadziesiąt płyt. Niektóre były słabe, niektóre dobre, a czasem nawet i genialne. Najnowsza genialną zapewne nie jest, ale na pewno najlepszą od lat. I nie wiadomo dlaczego, ponieważ na poprzednich także nie brakowało wszystkich walorów głosowych mistrzunia, a także kapitalnej sekcji wokalno-grającej, a jednak to na najnowszym "Fire It Up" przynajmniej 3/4-te piosenek, podrywa należycie ciało i duszę
========================================================================.

JESZCZE TYLKO MAŁY DODATEK:

+ plus jedna płyta ekstra z naszego podwórka:
ANIA RUSOWICZ - "Mój Big-Bit" - w nosie mam sugestie, że to niby komercja lub zżynanie po uzdolnionej mamuśce. Być może właśnie dlatego jest to takie na swój sposób urocze. Z własnej strony życzę Ani Rusowicz brnięcia we właściwym kierunku i nagrywania równie uroczo trącących myszką płyt.

ponadto jeszcze dołączam album z 2011 roku, który gdyby ukazał się w roku 2012, byłby na pewno w pierwszej "piątce":
THE BLACK KEYS - "El Camino" - zbyt dużo do napisania, no a że pisałem już o tej płycie w swoim czasie na blogu, to odsyłam do źródła.



Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!)

nawiedzonestudio.boo.pl