poniedziałek, 26 listopada 2012

o najnowszym wydawnictwie LED ZEPPELIN, piórem nasza Słuchacza - Pawła Bąkowskiego




Poniżej zamieszczam recenzję napisaną przez naszego Słuchacza Pawła Bąkowskiego, który poprosił mnie o to kilka dni temu. Dla mnie z kolei, sporą frajdą jest zamieścić słowa napisane przez młodego człowieka o zespole, który miał przeogromny wpływ na wiele muzycznych pokoleń.

            "OSTATNI LOT ZEPPELINA"



LED ZEPPELIN - "Celebration Day" - (2012) -

Pamiętam bardzo wyraźnie atmosferę ekscytacji i niedowierzania, która towarzyszyła rozlicznym pogłoskom mówiącym o reaktywacji Ołowianego Sterowca, w składzie z synem niezapomnianego „Bonzo” na perkusji. Niemniej jednak, 10 grudnia 2007 roku, pogłoski przeistoczyły się w fakty i panowie Page, Plant, Jones oraz Jason Bohnam, wystąpili wspólnie na jedynym koncercie Led Zeppelin. Koncert ten odbywał się w londyńskiej O2 Arenie. Pięć lat później, wydarzenie to doczekało się oficjalnego wydawnictwa pod nazwą "Celebration Day". Owo wydawnictwo, dostępne jest na rynku w 9-ciu wariantach. Niemniej jednak chciałbym się skupić w tym miejscu, tylko i wyłącznie na muzyce zawartej na dwóch płytach kompaktowych.
Koncert rozpoczyna wiekowe "Good Times Bad Times", zagrane w sposób szlachetny i mocny. Jimmy Page czaruje swoją grą jak w najlepszych czasach, a śpiew Planta jest dojrzały. Niemniej jednak nie można oprzeć się wrażeniu, iż Robert Plant sprawia wrażenie onieśmielonego i z lekka skrępowanego pierwszym od 27 lat wspólnym występem z pozostałą dwójką kolegów.  John Paul Jones jest skupiony, powoli cyzeluje dźwięki gitary basowej. W późniejszych utworach, Jones czaruje swoją grą także na instrumentach klawiszowych. Jeżeli chodzi o partie perkusyjne wykonywane przez Bohnama juniora, to możemy śmiało stwierdzić iż jest on właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. Uderzenie i miłość do utworów Led Zeppelin ma podobną bądź taką samą jak ojciec, niemniej jednak nie możemy tutaj mówić o odtwarzaniu czegokolwiek. Każda perkusyjna zagrywka, nosi piętno oryginalnego stylu młodszego Bohnama. Owa charakterystyka poszczególnych członków zespołu pozostanie aktualna już do ostatnich minut tego wyjątkowego widowiska. Cały zespół w sposób mistrzowski będzie dawkował emocje serwując zestaw takich klasyków jak "Ramble On" - zagrany z większą finezją niż przed laty. Po "Ramble On", następuje eksplozja w postaci "Black Dog". Utwór ten, zagrany jest z niesamowitą werwą i energią. Czuję się wyraźnie, iż pomimo tak długiej przerwy, muzycy są w stanie czerpać radość ze wspólnego grania. Nawiasem mówiąc, po tremie wokalisty, o której wspominałem na początku, nie ma już śladu. Kolejnymi utworami serwowanymi przez artystów, są "In My Time Of Dying", "For Your Life" oraz "Trampet Under Foot". W pierwszych dwóch, pierwsze skrzypce odgrywa Page, który czaruje czy to techniką slide, czy też w tym drugim przypadku ostrym rockowym brzmieniem. Utwory takie jak "No Quarter" czy wspomniany wcześniej "Trampet Under Foot", należą bezapelacyjnie do Johna Paula Jonesa, który poprzez swoje partie klawiszowe, nadaje im niesamowity wymiar oraz swego rodzaju zmysłową tajemniczość. Pomiędzy wspomnianymi "Trampet Under Foot" a "No Quarter", lokuje się "Nobodys Fault But Mine" - z ciekawą partią Planta na harmonijce ustnej. Atmosfera wielkiej rockowej uczty nie opada ani na chwilę, każdy kolejny utwór jest świadectwem absolutnego geniuszu piątki występującej na scenie. W wiekowym "Dazed And Confused", Jimmy Page wykonuje niesamowite solo przy pomocy smyczka,  Plant urzeka dramatyzmem w głosie - jak za dawnych lat, a sekcja rytmiczna jak zwykle działa bez zarzutu. Po absolutnie zjawiskowym wykonaniu "Dazed..." , Zeppelini serwują tak niesamowite utwory jak "Stairway To Heaven", "Songs Remains The Same" czy "Misty Mountain Hop". Ukoronowaniem koncertu są trzy bisy: "Kashmir", "Whole Lotta Love" oraz "Rock And Roll".  Każdy z nich jest czymś niesamowitym. Osobiście największe wrażenie wywarł na mnie "Kashmir", wykonany niemalże w sposób kanoniczny z pasją i energią, której współczesne pseudo rockowe zespoły mogą Zeppelinom tylko zazdrościć rzecz jasna. "Whola Lotta Love", czy zamykający set "Rock and Roll", w niczym "Kashmirowi" nie ustępują. Reasumując, chciałbym stwierdzić, iż "Celebration Day" jest wspaniałą pamiątką dokumentującą jedno z najważniejszych wydarzeń popkulturowych ostatniego półwiecza. Muzyka brzmi naprawdę znakomicie. Wykonania poszczególnych utworów zawieszają poprzeczkę na poziomie nieosiągalnym dla współczesnych muzycznych celebrytów. Dla fanów Ołowianego Sterowca jest to tzw. „jazda obowiązkowa”. Gorąco polecam tą płytę nie tylko fanom Led Zeppelin, ale też wszystkim tym, którzy chcieli by rozpocząć swoją przygodę ze starym poczciwym rock and rollem, oraz wszystkim tym, którzy chcieliby poczuć wyjątkową atmosferę rockowego święta.


Paweł Bąkowski 


===================================================================