czwartek, 26 maja 2011

Wczoraj zmarły Edward Żentara okiem Nawiedzonego

Wczoraj po kolacji żona poinformowała mnie o samobójczej śmierci znanego aktora Edwarda Żentary. Na wieczornym spacerze z kolei, trochę sobie go powspominaliśmy. I choć nie była to postać szczególnie rozrywana przez reżyserów, to jednak nie dało się Go nie zauważyć. Wiem, że grywał mnóstwo drobnych, wręcz epizodycznych ról, najczęściej w serialach lub nowelach, przez co nie dane było mi podziwiać jego kunsztu aktorskiego, ale za jeden film nie zapomnę Edwarda Żentary do końca swych dni, mianowicie za "Karate po polsku". Nie pamiętam dokładnie, ale było to ze trzydzieści lat temu, wybrałem się na ten film z kumplami do kina (chyba "Bałtyk" ?) i zrobił on na mnie ogromne wrażenie! Był to zresztą w ogóle świetny czas dla polskiego kina. Mniej więcej w tych właśnie latach powstały takie obrazy jak "Krzyk" - z rewelacyjną Dorotą Stalińską, czy "Wielki Szu" - z także rewelacyjnym Janem Nowickim.. Oczywiście jeszcze kilka innych także, ale nie o nich rzecz ma traktować. Na początku lat 80-tych Polska oszalała na punkcie kina karate. Oczywiście "Wejście Smoka", no i kilka drobniejszych, już nie tak okazałych obrazów, zrobiło z wielu niedorajdów ulicznych i osiedlowych mistrzów stylu kung-fu lub uczniów Klasztoru Shaolin. Nawet ja po pierwszej projekcji (a byłem trzy razy! - jak się później okazało, tylko trzy !!!) w kinie Wilda, wyszedłem na ulicę jakiś pewniejszy swoich umiejętności, myśląc, że po takim filmie opanowałem wszystkie tajniki sztuk samoobrony. Co tam samoobrony - niech by mi tylko ktoś poskoczył! Większość rodaków zresztą reagowała podobnie. Wystarczyło na plakacie lub zwiastunie słowo "karate", a kolejki do kas ustawiały się jak po kawę lub papier toaletowy (czyli towar deficytowy w tamtych czasach). Głupio się przyznać, ale i ja , wówczas młody licealista, pełen werwy i animuszu, podniecony byłem, że i w Polsce powstał film o karate, tak więc obowiązkowo chciałem się przekonać naocznie, na co stać naszą sportową młodzież , a także kinematografię. Jednak już po kilku minutach projekcji zdałem sobie sprawę, że tytuł filmu ma się nijak do moich wyobrażeń o laniu się po gębach pod byle pretekstem. Cała opowieść osadzona w biednych polskich realiach, podana w bardzo realistycznym obrazie i tonie, zrobiła wrażenie o wiele większe od wszystkich szaleństw Bruce'a Lee. Choć do dzisiaj cytuję mistrza: "sztuka walki bez walki".
"Karate po polsku" to przede wszystkim parada czterech aktorów, właśnie Edwarda Żentary, Michała Anioła, Zbigniewa Buczkowskiego i niezwykle wówczas pociągającej Doroty Kamińskiej. Niczego nie umniejszając aktorom drugiego planu, statystom, itd... Dzisiaj się już takiego kina nie kręci. Scenarzyści i choreografowie niechętnie chcą pokazywać biedę, brud, prostactwo i małomiasteczkowość. Bo głupi widz nie pójdzie do kina. Bo głupi widz musi mieć wszystko pokolorowane, ładne buźki, zawsze uśmiechnięte, bogato przyozdobione wnętrza domów, piękne niezasrane trawniki, itp... Dlatego nasze kino ostatnich lat jest nienaturalne, przesłodzone, słowem: do dupy! Miliony romantycznych komedyjek mogą zemdlić i wpędzić w szał nawet cierpliwego i uodpornionego odbiorcę. A wszystko przez Katarzynę Grocholę i jej życiowe nowelki, pisane dla znudzonych matek i żon. Gdyby nie popularność "Nigdy w życiu" pewnie nie mdliło by nas za każdym razem, gdy oglądamy kolejny zwiastun tych romantycznych bzdetów, z czołówką wypachnionych i ulizanych aktorzyn i aktorzynów. Choć o ile "Nigdy w życiu" jeszcze sympatycznie dało się obejrzeć, o tyle mnogość powielaczy w latach następnych obarcza samą autorkę tych kiczów. Czy tego chce czy nie.
W pewnym sensie śmierć Edwarda Żentary zabiera ze sobą człowieka, którego ja akurat zapamiętałem z jednej świetnej roli kina, jakiego już dzisiaj nikt nie odważyłby się nakręcić.
Za tę rolę jestem mu wdzięczny, bo pochodzi z filmu, z którego jako Polak jestem dumny.

Kadr z filmu "Karate po polsku". Edward Żentara (filmowy Piotr) w scenie, w której na kolację przygotował duży talerz raków, zapraszając swoją dziewczynę i kolegę plastyka do stołu. Ale jak zapewne Nawiedzeni pamiętacie, do kolacji nie doszło. A jeśli nie pamiętacie, to zachęcam do przypomnienia sobie i obejrzenia tego filmu ponownie, bądź po raz pierwszy (ale do tego proszę się nie przyznawać).

P.S. Acha, zapomniałem o muzyce, a to wstyd, bowiem film "Karate po polsku" miał zaszczyt zostać zilustrowanym jedną z najpiękniejszych muzycznych ścieżek polskiego kina. Skomponował ją Zbigniew Górny. Tak, tak, Zbigniew Górny. Posłuchajcie tego fortepianu! Frycek Chopin  na pewno tam z góry kilka razy klasnął dłońmi w geście szacunku.

Andrzej Masłowski
26 maja 2011

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!!
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę o godz. 22.00 

nawiedzonestudio.boo.pl