środa, 27 kwietnia 2011

RAY THOMAS "From Mighty Oaks" (1975) / RAY THOMAS "Hopes Wishes & Dreams" (1976)


RAY THOMAS - "From Mighty Oaks" - (1975 Threshold / reedycja Esoteric Recordings) -
RAY THOMAS - "Hopes Wishes & Dreams" - (1976 Threshold / reedycja Esoteric Recordings) -

Ray Thomas nigdy nie zdobył takiego uznania jak jego zespołowy kolega Justin Hayward, ale nie wyobrażam sobie The Moody Blues bez jego romantycznego i pełnego tęsknoty głosu, który wydobywał się z płyt Moodies niestety zbyt rzadko. Ten gruntownie wykształcony muzyk grywał także na flecie oraz harmonijce, ale te instrumenty raczej stanowiły o smakowitości i otoczce, niż głównym napędzie kompozycji zespołu. Ponieważ w The Moodies rządzili Justin Hayward i John Lodge, pozostali muzycy mogli pozwolić sobie tylko na delikatne wtrącenia. Ale bez nich , płyty zespołu, byłyby niczym urodzinowy tort bez zapalonych świec. Kompozycje Thomasa należały zawsze do tych szczególnie pięknych. Wystarczy przypomnieć sobie choćby: "Our Gessing Game" , "Legend Of A Mind" , "Another Morning" czy "For My Lady".  Artysta na każdą z płyt grupy, pisał przeważnie po jednej ,góra po dwie kompozycje, przez to niewiele śpiewał, według zasady panującej w grupie, kto komponuje ten śpiewa.
Kiedy zespół zawiesił działalność po wydaniu przecudnej płyty "Seventh Sojourn" (1972), grupa zapadła w 6-letni sen, by przebudzić się dopiero wraz z nowymi piosenkami na album "Octave" (1978), który przyniósł pewne zmiany brzmieniowe, ale na szczęście nie stylistyczne. Z tym, że pomimo wielu później wydanych uroczych płyt, nigdy muzycy nie stworzyli już nic równie intrygującego i pięknego, jak przed tą boleśnie długą przerwą.
Owa 6-letnia przerwa miała wszak jeden plus. Otóż, każdy z muzyków pokazał się w pełnej krasie na swoich solowych albumach, których trochę powstało. Złośliwi twierdzą, że wszystkim im brakowało polotu i weny, i że pokazały one , iż muzycy nie potrafią bez siebie żyć. O ile w wielu przypadkach podpisać się mogę pod takim stwierdzeniem, o tyle łapska precz od krytykowania albumu "Blue Jays" (1975) duetu J.Hayward / J.Lodge, a także od obu uroczych, a momentami bajecznie pięknych płyt Raya Thomasa. Obie jego solowe płyty ukazały się, odpowiednio w 1975/6roku. Szczególnie wyróżniała się pierwsza z nich "From Mighty Oaks" (1975). Maestro zaprosił do współpracy ośmiu muzyków, z których dodatkowo jeden z nich stworzył orkiestracje, nadając przy tym charakteru wczesnych poczynań The Moody Blues. Na płycie znalazło się 9 kompozycji. Początek dzieła urzekał beztroską i romantyczną aurą. Po tytułowym intro nastąpiły dwie niezwykłej urody ballady "Hey Mama Life" oraz "Play It Again", które są w stanie rozkruszyć najbardziej skamieniałe serca. Sam Maestro zaśpiewał tutaj z przeogromnym ładunkiem emocji, będąc przy tym rozmarzenie dostojnym. Śmiem twierdzić, że gdyby podpisać oba te dziełka nazwą The Moodies, zapewne byłyby powszechnie uznawane za jedne z arcydzieł grupy, a tak zostały skazane na los ciekawostki , raczej tylko dla najzagorzalszych jej fanów. Następne kompozycje nie robiły już takiego wrażenia. Artysta mienił się czasem nastrojami z okolic bluesa, country, a nawet rock'n'rolla, a czasem zatrzymując słuchacza i zabierając do świata ballady, w którym wszyscy jego fani i tak czuli się najlepiej. Stąd też na wyróżnienie zasługują: miły i swobodny utwór "Love Is The Key", zaaranżowany bogato, a także skromniutka w swojej oprawie ballada "Adam And I", pomimo iż także sekundowała jej orkiestrowa oprawa. Czekający z utęsknieniem fani The Moodies na czar dawnych lat, otrzymali prezent jeszcze na samym końcu, w postaci przepięknej pieśni "I Wish We Could Fly" , pełnej rozmachu i Thomasowskiej wrażliwości. Kolejny klejnot. Szkoda, że ostatni na tej płycie.
Drugi album "Hopes Wishes & Dreams" (1976), choć cieszył już samym faktem ukazania się, trochę rozczarował. Ray Thomas był na nim nazbyt wesoły i pogodny. Brakowało nut nostalgii, do których przez lata swoich fanów przekonywał. W nieco skromniejszej obsadzie gości, zaproponował 10 kompozycji, które mogłyby stanowić ładne i gustowne piosenkowe tło, w niejednym miejscu, jak klub, kawiarnia czy hotel. To jednak zbyt mało jak na oczekiwania wszystkich znających talent Mistrza. Bliźniaczo podobna i równie ładna okładka tego dzieła (co debiut), nie dawała już tak  pięknej muzyki ,jak (w wielu fragmentach) poprzedniczka sprzed roku. Ale i tutaj były rzeczy  przykuwające uwagę, jak bardzo wyciszona ballada "Within Your Eyes" czy niemal identyczna "Migration". Także ładnie jawiła się finałowa ballada "The Last Dream". Największym jednak skarbem tej płyty, a przy okazji najcudowniejszym utworem solowej twórczości Thomasa, okazała się kompozycja "Didn't I". Ta przesiąknięta atmosferą lat 60-tych ballada, mogłaby zostać zaśpiewana przez Toma Jonesa lub Engelberta Humperdincka, jednak w ustach Raya Thomasa okazała się być klasą samą w sobie, a i klejnotem na zawsze. Jeśli kogoś nie ruszy tutaj głos Mistrza, smyczkowe aranżacje i ta niesamowita trąbka, to niech sobie w ogóle odpuści całą twórczość Artysty i większość dzieł The Moodies.

Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!!
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę o godz. 22.00 

nawiedzonestudio.boo.pl