środa, 13 kwietnia 2011

PENDRAGON - 12.04.2011 "Blue Note". Jak było?- okiem i piórem zwykłego człowieka

Miałem nosa.  Oj tak.  Może i nieskromnością się wykażę, ale miałem nosa. Na wieść o koncercie Pendragon w Poznaniu, poczułem jakieś niewyobrażalne podniecenie i coś w środku podpowiadało mi, że będzie to koncert niezwykły. Taki, na jakim jeszcze nie byłem. Bilety były sprzedawane już pół roku temu, a i dzisiaj jeszcze można było je kupić. Szkoda, że wszystkich nie sprzedano. Tak jeszcze z pięćdziesiąt osób bym upchnął. Ale tam, nieważne. Pomyśleć, że tak niewiele brakowało, a sam bym nie dotarł w dzisiejszy wieczór do "Blue Note". No, już nie dzisiejszy. Kiedy stukam w klawiaturę, zegar pokazuje pół godziny po północy. A zatem jest środa. Dzień dobry. Oj, dobry, dobry. Ślicznie dobry. Szczególnie po takim koncercie. Najpiękniejszym koncercie PENDRAGON ze wszystkich na jakich byłem. W słowniku języka polskiego nie ma takich słów, których mógłbym użyć, zastępując te po tysiąckroć wypowiadane, jak cudowny, śliczny , piękny... Te słowa tracą na mocy i znaczeniu, gdy zbyt często się nimi posługujemy. A zatem jaki był ten koncert? Boże Kochany, przecudowny. Jak ja mogłem zwątpić i przez chwilę wahać się pomiędzy Archive i Pendragon? Jak ja mogłem do dzisiaj nie kupić biletu? A mogłem, bo z kasą ostatnio nie jest najlepiej. Maniakalne zbieranie płyt pochłania wszystko co mam. Na koncerty z reguły już nie starcza. Ale mam kumpli, mam przyjaciół, mam ludzi nieocenionych wokół siebie, którzy wiedzą , ile to dla mnie znaczy. I to oni wyrwali mnie ze szponów niemocy i kryzysu, a i sami nie stojąc ostatnio finansowo najlepiej,  zabrali mnie na ten koncert, kupili bilet, zapakowali do auta i podarowali swoje towarzystwo na ten wieczór. I wcale nie dlatego to piszę, by im się podmaślić, bo oni i tak mego blogu nie czytają. Po prostu, szukając i błądząc całe życie, znalazłem kilku ludzi, którzy niczego ode mnie nie chcą, a do pewnej chwili tylko takich miałem.
Wycofuję wszystko, kompletnie wszystko , co mogłem pomyśleć i powiedzieć w pierwszych godzinach słuchania nowej pendragonowskiej płyty "Passion". Teraz, gdy poczułem jej klimat na własnej skórze, w otoczeniu bliskich ludzi, chwil, miejsc, sytuacji i dzisiejszego (pardon, już wczorajszego) koncertu, jestem pewien, że kocham tę płytę! Kocham jej moc, czad, brud, czy także chwile dawnego piękna w dzisiejszej nowej szacie. Pendragon zmienia się, bo zmienia się cały świat. Ale w tej nowej mocnej otoczce, Pendragon wciąż jest piękny, tylko trzeba mu pozwolić do siebie dotrzeć. Jezu drogi, jak te nowe utwory obłędnie wypadły w Blue Note !!! Jak pięknie i mocno było to przedstawienie nagłośnione. Jak to wspaniale pasowało do nowocześniejszego wizerunku grupy. Tak, to jest romantyzm XXI wieku. Sugestywne wizualizacje ekranowe podkreślały wymowność i treść każdego utworu. Co za połączenie baśni czy mistycyzmu z kadrami wojen, zagubienia, samotności, ale i chwil szczęścia. Zestawienia dobra ze złem. Czyli wszystkiego co przynosi życie. Takim językiem trzeba dzisiaj przemawiać. Takim językiem w tejże muzyce przemawia dzisiaj już tylko Pendragon. I czyni to w wielkim stylu.
Zagrali prawie całą nową płytę! Widziałem jak wielu ludzi przy jej nutach szalało. Kurcze, ja też. Nie mogłem powstrzymać swej duszy w roztańczonym ciele. Niesamowite jak z tym nowym brzmieniem dobrze radziły sobie klasyki, jak "Shane", "The Last Man On Earth" czy "Paintbox". A jak niezwykle bronią się "If I Were The Wind" czy "Ghosts". Pendragon nie zapomina o starych fanach, ale próbuje także dotrzeć do młodych. I jest przekonujący, jest niesamowity, jest wielki !!!
To był najlepszy koncert od dłuższego czasu. Cieszę się, że nie zdradziłem Pendragonu. Nie zrobię tego nigdy. Będę mu oddany pełnią serca. I niech mnie już szatan nigdy nie kusi.

Z Blue Notu wyszliśmy kilka minut przed północą. A ja myślałem, że to był najkrótszy koncert na jakim  byłem od lat. Nie, to był pierwszy koncert od wieków, na którym nie dłużyło mi się nawet przez moment. Mało tego, zrobiło mi się przykro, gdy już się zakończył.

Moja paczka przyjaciół wykupiła na stoisku zespołu połowę płyt !!! A i ja pożyczyłem od Wielkiego i Kochanego Przemcia Sz. stówę na zakup winylowej wersji nowego dzieła Pendragon. Podwójny LP, wydany na kolorze, za 95 zł. A co tam, raz się żyje. Zaległe faktury zapłacę z opóźnieniem. Chrzanić to. Co tam smutne faktury. Życie trzeba sobie pokolorować. W chwili kiedy piszę te słowa, winyl jeszcze jest dziewiczo zafoliowany. W dawnych czasach, gdy chodziłem na giełdy płyt, na oryginalnie zafoliowane płyty mawiało się: pieczątki. Tak więc moje "Passion" to jeszcze PIECZĄTKA !!!! Ach, za chwilę wezmę do rąk mój nieodłączny scyzoryk i ją otworzę.

Tyle na dzisiaj. Dość już wrażeń. Idę po jogurt do lodówki, a i jeszcze szklaneczkę po szkockiej napełnię Pepsi (w końcu po whisky to drugi napój bogów), rozłożę moje legowisko na dywanie i pójdę spać. Tak, tak, na dywanie. Śpię tak już od dwóch lat. Skończyły się dzięki temu bóle krzyża, głowy czy kręgosłupa. Wreszcie człowiek odżył. Moje dawne łóżko służy mi teraz jako stolik pod laptopa ,albo jako ława pod zestaw obiadowy. Dziwak, mówią wszyscy. A niech tam, niech będzie dziwak. Grunt, że to ja wiem najlepiej, jak sobie szczęścia dołożyć.

P.S. Jako support wystąpił ALAN SEARS. Śpiewał, grał na klawiszach oraz na gitarze. Dosyć krótko. Wiedział, że ludzie przyszli nie na niego. Żal mi go było, ponieważ bardzo się starał, a i zaśpiewał kilka rzeczy z repertuaru legandarnej grupy TWELFTH NIGHT, w tym bardzo poruszający utwór "Love Song". Niemniej publika dobrze i miło go przyjęła. Andy Sears jest obecnie członkiem Twelfth Night, lecz ja nie śledzę już kolei losów tej grupy. Może i niesłusznie? Jakoś po śmierci niezwykłego Geoffa Manna zupełnie straciłem sympatię do tej zasłużonej nazwy i firmy. Zresztą dopiero niedawno dowiedziałem się, że grupa  wciąż istnieje. Muszę nadrobić zaległości. Oj, tak!
Po swoim koncercie Andy Sears udał się do stoiska z płytami, koszulkami i gadżetami Pendragon, ale i także kilku wydawnictw Twelfth Night i przyjął rolę sprzedawcy.

Andrzej Masłowski







RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!!
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę o godz. 22.00