niedziela, 27 marca 2011

Po przegranej z Litwą - potęgą futbolu!

Polski futbol jest tak mocny, że pokonują nas takie mocarstwa jak Litwa. I żadnym wytłumaczeniem niech nie będzie kiepska murawa stadionu w Kownie. Jak się jest słabiakiem to zawsze coś przeszkadza. Wstyd Panowie Piłkarze, wstyd !!! Nie pamiętam meczu na Wembley, ale już świadomie śledziłem poczynania naszych od Mundialu w Niemczech w 1974 r. (3 miejsce). Pamiętam rozczarowanie, gdy w Argentynie zajęliśmy "tylko" 5 czy 6 miejsce. Byłem wściekły, bowiem wiedziałem, że Polska to było coś, a raczej ktoś. Później Hiszpania i znowu cudowne 3 miejsce. Wszystkie mecze pamiętam do dziś. Pamiętam ich atmosferę, pamiętam zamieszanie wokół. Cudo nie do opisania. Chociaż później było już tylko źle. Raz mniej źle, a raz bardziej. Teraz jednak jesteśmy już na dnie. O przepraszam, może być jeszcze "lepiej", gdy przegramy po wielkim boju z Etiopią lub po wypluciu płuc zremisujemy z juniorami z Andory lub Mongolii.
Proszę mi uwierzyć, ale ja naprawdę pamiętam czasy, w których takie ekipy jak: Norwegia, Finlandia, Izrael, Grecja, Albania, Cypr czy Szwajcaria, nie liczyły się w ogóle, bądź prawie w ogóle. Dzisiaj każda z wyżej wymienionych przetrzepałaby tyłki tym naszym śmiałkom. Gdybym ja grał z Orłem na piersi, to gryzłbym trawę. Duma by mnie rozpierała, że mogę mieć taką koszulkę na sobie. I dałbym z siebie wszystko. Kiedy patrzę na te nasze ofermy, którym piłka plącze się pod nogami, i bardziej przeszkadza ,niż daje radość z jej posiadania, to mam ochotę wskoczyć do telewizora i pokazać co i jak. Coś tu mi nie pasuje. W pierwszym składzie polskiej reprezentacji gra trójka "wybornych" graczy z lidera Bundesligi, a u Litwinów siedmiu graczy z polskiej "Ekstraklasy" (raczej "Extrakasy"), w tym m.in z takiej potęgi jak Arka Gdynia, i dostajemy po dupie, po profesorsku!  Biedny Franciszek Smuda. Człowiekowi o takiej bystrości umysłu i złotosłowia, zupełnie odjęło mowę. Panie Franciszku, pisz Pan już orędzie do narodu na czerwiec 2012 roku. Spiesz się Pan, bo będzie ono potrzebne bardziej na początek owego czerwca, niż na jego koniec.
A do tego wszystkiego jeszcze miejsce polskiego sportu zwalnia Adam Małysz. Ostatnia nadzieja, ostatnia wielkość i autorytet. To nic, że w dyscyplinie sportu lubianej i znanej najbardziej w krajach borykających się z niekończącą się zimą, gdzie Polska zupełnie przypadkowo jawi się niczym Lazurowe Wybrzeże z cudownym dzieckiem, zwącym się Adam Małysz. Takiego Orła Polska nie wykształci już chyba przez wiele pokoleń. Chyba, że ponownie wydarzy się cud. I się taki narodzi. A do tego nie podkupi go nam Niemiec lub Katarczyk. Acha,  i to niekoniecznie w skokach narciarskich. Wszystko jedno, może być szybownictwo, szachy, spadochroniarstwo,..., cokolwiek. Ale limit na cuda także się kiedyś wyczerpuje. Trzeba wziąć się do roboty. Mniej pychy, buty, a brać się do roboty! Łatwizną i hulaszczym życiem, daleko się nie zajdzie. Prawie 40 milionów ludzi żyje pomiędzy Odrą a Nysą, a po tyłkach nas leją narody szczuplutkie, a czasem wręcz wychudzone, jeśli chodzi o liczebność. Co to jest? Tamci ludzie są z lepszej gliny?
Już pomijam, co jest warta ta nasza "Ekstraklasa", te bitwy o mistrzostwo, o puchary, itd..., skoro jedenastu łapciuchów w konfrontacji międzynarodowej, wybranych pośród wszystkich ekip klasy najwyższej polskiej piłki, wychodzi na boisko już ze smutnymi i niepewnymi minami, by po sześciu kwadransach rywale tradycyjnie nam pokazywali, gdzie są drzwi.