czwartek, 31 marca 2011

FISH ,Poznań, 30 marca 2011, klub "Blue Note". Już po koncercie

Należę do tych szczęśliwców, którym udało się być na koncercie Marillion w poznańskiej Arenie, w dniu 28 czerwca 1987 roku. Mój bilet posiada numer 000634.  Kosztował wówczas 2.500 zł. Na koncert ten poszedłem z moją siostrzyczką, która długo mnie namawiała, pomimo iż bilet proponowała całkiem gratis. W tamtym czasie nie był to mój ulubiony zespół. Ich muzyka była dla mnie ciekawa, ale nazbyt trudna, a ja wolałem proste piosenki lub proste solidne łojenie. Byłem niespełna 22-letnim młodzieńcem, co może w pewnym sensie tłumaczyć moją karygodną postawę. Do tego dodam, że mocno leczyłem rany po niezagojonej i nieudanej miłości. Ale to właśnie ten koncert odmienił moje podejście do muzyki Marillion i wielu aspektów życia. W krótkim czasie pozdobywałem wszystkie albumy, wsłuchując się w muzykę, a później poznając teksty w audycjach ukochanego Tomka Beksińskiego, albo otrzymując je od moich kolegów. Tak się złożyło, że grupa ta nieco później stała się jedną z najważniejszych w moim życiu, a w pewnym momencie  była nawet całkowicie nie do pobicia. Wówczas wokalistą był Fish. Człowiek, który dzisiaj wystąpił w klubie "Blue Note", na koncercie akustycznym. Na którym to towarzyszyło Artyście tylko dwóch muzyków, gitarzysta Frank Usher oraz pianista. I choć na Fishu byłem już, nie wiem, 7 czy 8 razy, to ten dzisiejszy koncert był wyjątkowy. I niech w tym momencie, nie odzywa się krytycznie ten, kto nie był, bo na głupca wyjdzie.
Proszę uwierzyć, że gdy Fish wykonał przy pomocy publiki "Fugazi", to pękały nawet najbardziej skamieniałe serca. Gdy Artysta wszedł w tłum i zaśpiewał (a czasem i ryknął!) "Vigil In A Wildernerss Of Mirrors" to aż mi kręgosłup przeskoczył. Dodam, że nie zabrakło owacyjnie przyjętych "Punch And Judy" , "Kayleigh" czy "Sugar Mice". Ale i było "Family Business" czy "State Of Mind". Było jeszcze wiele, wiele innych smakowitych rzeczy. Było kapitalne rybie poczucie humoru, a także świetna komunikacja ze strony publiczności. Warto dodać, że kilka utworów Fish zaśpiewał na życzenie zebranego tłumu!
Bardzo mi się podobało. Moim dwóm kolegom także. Już nigdy nie powiem, że idę ojej kolejny raz na Fisha, i że ile razy można?. Nie, nie mam dość. Pomimo, iż ten szkocki drwal od dawna nie nagrywa muzyki, która mnie kładzie na łopatki, to kocham go za wiele cudownych rzeczy, jakie stworzył w odpowiednim czasie. I nikt tego nie zmieni. Zawsze oddam fanatyczny pokłon ku samej ziemi przed wszystkim co Fish stworzył z Marillion, a także za solową "jedynkę". Za późniejsze dzieła szacunek, ale za te wymienione przed chwilą pełne moje oddanie. I niech sobie smutni ludzie ględzą, że Fish to dla nich jest taki, śmaki czy owaki. Dla mnie to jest KTOŚ !

P.S. Ze stu znajomych zapytało mnie: czy słuchałeś koncertu w "trójce" w niedzielę?  Nie mam już sił odpowiadać na takie pytanie. Nawet nie wiem jak je traktować? Albo okazują mi te bestie pełne lekceważenie mojej osoby, albo mam do czynienia z ludźmi, do których się mówi, ale oni nie słuchają. Co zresztą w dzisiejszych czasach staje się normą. Każdy mieli językiem, chce by tylko jego słuchano, ale sam dureń uszy ma posklejane woskowiną. Ludzie !!! - mam wrażenie, że powiedziałem to już wszystkim,  nie posiadam radioodbiornika !!!! Błagam, zapiszcie to sobie gdzieś wreszcie. Nie posiadam od 8 czy 10 lat. Nie warto mi było naprawiać starego grata, albo kupować nowego urządzenia, skoro nie było po śmierci Tomka Beksińskiego już kogo słuchać w radio. Koniec kropka!